Hanza
Wioska pogrążona była we śnie. Księżyc rzucał słabą poświatę na skulone na skraju lasu chaty. Nagle ciszę zakłóciło głośne ujadanie. Niczym widma do wioski wpadło pięciu jeźdźców. Pierwszy niósł pochodnię. Ogień odbijał się w jego oczach.

Hanza Zwiewni była szeroko znana w Nilfgaardzie. Jej skład zmieniał się wielokrotnie, niektórzy członkowie ginęli – od miecza lub na szubienicy – inni się przyłączali. Wielokrotnie podejmowano próby rozbicia Zwiewnych, ale wydawało się, że są nieuchwytni. Wkrótce narosła wokół hanzy legenda, a matki straszyły piątką rozbójników swoje dzieci.

Aianis Lekki
W blasku ognia skóra Aianisa wydawała się czerwona. Roześmiał się i rzucił pochodnię na strzechę domu.
– Heja! – zawołał spinając konia. – Pobudka ziomkowie!
Pozostali członkowie hanzy zawtórowali.
– Pobudka, wstawać lenie! – wołali. Ich oczy połyskiwały w blasku ognia.
Aianis zeskoczył z wierzchowca i wyciągnął sztylet. Odwrócił twarz w stronę towarzyszy. Umilkli i poszli w ślady przywódcy. Drzwi chaty otwarły się.

Członkowie hanzy nazywają Aianisa Lekkim. Rodzice chłopca byli akrobatami, zginęli podczas jednego z występów. Gdy odkrył, że ich śmierć nie była przypadkowa, ukarał sprawców. Wtedy jego sztylet po raz pierwszy zanurzył się we krwi. Uciekając przed wymiarem sprawiedliwości, Aianis zebrał podobnych sobie wyrzutków i stworzył Zwiewnych.Pod wodzą Lekkiego, zaczęli wymierzać sprawiedliwość przestępcom. Znali tylko jedną karę, a ich sposób postępowania był prosty – podpalić dom, zabić wszystkich, zagrabić dobytek.

Zwiewni
Stary mężczyzna wyszedł z chaty zaciskając dłonie na stylisku topora.
– Zbieraj się Łotrze, ty zajmiesz się gospodarzem – Lekki wydawał rozkazy ściszonym głosem. Alié przypilnuj koni.
Pólelfka westchnęła, ale nie zaprotestowała, choć miała ominąć ją najlepsza zabawa. Nikt nie kwestionował słów Lekkiego.
– Srebrzysty, ty wejdziesz do środka, zajmij się dzieciakami. A ty, Chrabąszcz, za mną.Alié patrzyła jak błyskają obnażone sztylety i miecze. Uśmiech pojawił się na jej twarzy. Zniknął, gdy poczuła na gardle zimną stal.

Lekki, Chrabąszcz, Łotr, Srebrzysty i Alié – te imiona wymawiano z trwogą. Wiele krwi przelała ta piątka, wiele łez zostało wylanych z powodu ich ataków, wielu próbowało dopaść członków hanzy. Dla nagrody, z zemsty lub dla sławy.
Byli jednak nieuchwytni. Pod wodzą Lekkiego, pozostała czwórka działała sprawnie niczym wilki na tropie ofiary. Z ich rąk ginęli różni – młynarz, który oszukiwał na wadze, koniokrad, chłop bijący żonę, nieuczciwy poborca podatków… A wraz z nimi ginęły ich rodziny, płonęły chaty, znikały kosztowności.
Chrabąszcz był wysoki i barczysty, miał ciemną karnację i zawsze ubierał się w połyskującą skórę, czemu zawdzięczał przezwisko. Był świadkiem śmierci swej rodziny oskarżonej o czary i od tego czasu nie powiedział ani słowa. Często pomagał hanzie mocą, którą odziedziczył po rodzicach, ale której nie potrafił zbyt dobrze kontrolować.Łotr zanim trafił do hanzy był drobnym złodziejaszkiem, których pełno w miastach. Stracił prawą dłoń, ale wśród Zwiewnych nauczył się dzierżyć miecz w lewej ręce i wkrótce mało kto potrafił dorównać mu w walce.
Alié porzucona przez matkę zarabiała na życie na ulicach miast. Pewnego razu zabiła swojego klienta i musiała uciekać. Zwiewni zapewnili jej bezpieczeństwo. Stali się dla dziewczyny jedyną rodziną.

Srebrzysty
Załomotał rzucony na drewniany stół hełm. Rycerz spojrzał groźnie na skuloną na krześle dziewczynę.
– Więc wyjaśnij nam, Alié – w jego oczach gorzała wściekłość – w jaki sposób wydostaliście się z zasadzki w Wołobierzu. Bo chyba nie był to li tylko przypadek, co? – ostatnie słowa ryknął jej prosto do ucha.
Dziewczyna szarpnęła się jak uderzona i pociągnęła nosem.
– Nie… – szepnęła. – To dzięki Srebrzystemu.

Srebrzysty był najdziwniejszym osobnikiem z całej piątki. Jego połyskująca, szara skóra i białe oczy potrafiły przerazić nawet najtwardszych. Był zimny i cichy. Słuchał się we wszystkim Lekkiego. Nie znał innego życia niż życie wśród Zwiewnych. Nikt nie wiedział skąd pochodzi, ani czy jest człowiekiem. Towarzyszył im wiernie, od kiedy uratowali dziwaka przed linczem z rąk przerażonych jego umiejętnościami i wyglądem wieśniaków.

Żywe Srebro
– To ten szary? – warknął rycerz.
Alié skinęła głową.
– Twierdzisz więc, że on sam, w pojedynkę pokonał moich piętnastu zbrojnych – wycedził rycerz spacerując wzdłuż ściany.
– Miał pewne… moce.
– Czarownik? – Rycerz zastygł w bezruchu.
– Nie – zaprzeczyła Alié.
– Więc kim on był, do jasnej cholery?!

Srebrzysty potrafił zmieniać kształt. Nie jak dopplerzy, przypominał raczej żywe srebro – przelewał się i połyskiwał. W takim stanie potrafił przenikać przez szczeliny w ścianach, przechodzić przez ogień, nie imał się go oręż. Żywe Srebro – niektórzy tak na niego mówili, ale wśród Zwiewnych przybrał imię Srebrzysty.
Nie wiedzieli skąd pochodzi – miał dziwny akcent, czasem mówił do siebie w nieznanym języku, wprawiały go w zdumienie trywialne rzeczy, takie jak mydło czy lustro, czasem zaś zaskakiwał towarzyszy znajomością geografii i języków, o którą by go nie podejrzewali.

Samotny
– Zabija z zimną krwią – szeptała Alié. Rycerz przysłuchiwał się stojąc w bezruchu przy stole. – Nie używa broni, zanurza srebrzyste dłonie w ciele człowieka i sprawia, że krew puszcza się ofierze z ust i nosa. Potem spija tą krew połyskującym, srebrzystym językiem.
– Bzdury.
– A po każdej takiej uczcie, siada na uboczu, z dala od naszego ogniska. Widzimy tylko jego sylwetkę, gdy siedzi skulony i mamrocze w dziwnej mowie. Może modli się do swoich obcych bogów?
– Bluźnisz i bredzisz – zawyrokował rycerz. – To cię jednak nie uratuje. Do tygodnia wyłapiemy tą twoją bandę i ozdobimy nimi świerki w lesie.

Srebrzysty zawsze trzymał się na uboczu. Nie uczestniczył w zabawach, siedział z dala od obozowego ogniska pogrążony we własnych sprawach. Czasem bawił się, godzinami przelewając dłonie i przyglądając się odblaskom światła na nich.
Podczas walki zabijał ludzi gołymi rękami, zatapiając dłonie w ich ciałach. Później spijał łapczywie krew, a jego białe zazwyczaj oczy zabarwiały się na czerwono. Wieczorem po takiej uczcie siadał na uboczu i mamrotał w swoim języku. Następnego dnia był bardzo żywotny i podniecony, śmiał się razem z innymi, nie odpowiadał jak zwykle półsłówkami, ale wdawał się w długie rozmowy, a w pustych oczach połyskiwała wesołość.

Zawsze wolni
– Zawsze byliśmy i zawsze będziemy wolni – Alié uniosła głowę i wytarła nos rękawem koszuli. – Wolnością, której ty nigdy nie poznasz i nie jesteś w stanie zrozumieć.Rycerz uśmiechnął się kpiąco i sięgnął po hełm.
– Więc zawiśniecie wraz ze swoją wolnością.
Nie zauważył srebrnej kałuży rozlewającej się pod stopami.

Zwiewni zazwyczaj atakowali nocą, przy świetle księżyca. W wioskach najpierw podpalali dom ofiary, by wywabić ją na zewnątrz, a potem mieczami i sztyletami kończyli sprawę. Przed śmiercią nieszczęśnika wykrzykiwali mu w twarz za co spotyka go kara. Dzieci zostawiali zawsze Srebrzystemu, choć Alié czasem protestowała twierdząc, że nie powinni ich karać za zbrodnie rodziców. Lekki uśmiechał się wtedy i nic nie mówił, Srebrzysty zaś roztapiał się i znikał w środku chaty. Srebrzysty lubił dzieci. Jeśli ofiarą miał być ktoś znaczniejszy, kogo pilnowali strażnicy lub ktoś, komu mieszkańcy okolicznych domów gotowi byli przyjść z pomocą, Zwiewni wysyłali wpierw Srebrzystego. Dostawał się do środka przez szczeliny pod drzwiami lub w ścianie. Otwierał drzwi i wtedy atakowali w milczeniu. Często o śmierci ofiary dowiadywano się dopiero rankiem następnego dnia, gdy Zwiewni byli już daleko.

Krew życia
Srebrzysty omotał krzyczącego rycerza połyskującymi splotami swojego ciała. Ciemna krew spływała po nim i wnikała w Żywe Srebro znikając bez śladu.
Alié wyrwała broń z dłoni martwego i włożyła na głowę jego hełm.
– Dobra robota, Srebrzysty – uśmiechnęła się do powoli odzyskującego normalne kształty towarzysza.
Uśmiechnął się oblizując wargi i ruszył przodem.

Krew daje Srebrzystemu życie. Bez niej traci siły i zdolność do zamiany w Żywe Srebro, staje się apatyczny i małomówny.

Czerwień w źrenicach
Szum lasu uspokajał i sprawiał, że Alié czuła się dziwnie lekka i radosna.- Gdzie teraz? – zapytała mrużąc oczy.
– A jak myślisz? – Łotr uśmiechnął się krzywo wodząc palcami po rękojeści miecza. Kikutem ręki przytrzymywał wodze konia.
Wzruszyła ramionami.
– Do Wołobierza – odezwał się Srebrzysty. – Ktoś musi zapłacić za zdradę.
Przytaknęli z uśmiechem.
– Ktoś musi zapłacić – mruknął Lekki. – I to mi się podoba! – krzyknął.
Srebrzysty nie odpowiedział. Zmrużył czerwone oczy. Jego szarą twarz rozjaśnił uśmiech.

Artykuł ukazał się wcześniej w Inkluzie 46.