Hanza teraz mogła dać koniom odpocząć. Krwistoczerwona łuna zachodzącego słońca wreszcie ustępowała miejsca ciemnoszarej plamie zmierzchu. Wszędzie wokół roznosił się uspokajający zapach egzotycznych ziół. Przed oczami piątki podróżnych wyrastał masywny, zbudowany z grubych drewnianych bali zajazd. Nie zapchlona, z walącą się do ziemi strzechą uboga, przydrożna karczma, ale prawdziwy, wzniesiony na kamiennym fundamencie budynek. Zajazd miał świeżo pobielone ściany i czyste szyby, a od tyłu otaczało go kilka dobrze utrzymanych budynków gospodarczych i mały ogród. To stamtąd właśnie docierał do podróżnych ten przyjemny, niezbyt intensywny zapach ziół. Na podjeździe przed gospodą stało kilka koni, a sądząc po ich jakości, musiało tu bawić kilku bogatych szlachciców. I rzeczywiście chyba tak było, bo z wnętrza budynku dobiegał cichy głos lutni i śpiew zdolnego barda. Nie zastanawiając się długo, podróżni przekroczyli próg zajazdu, popędzani przez wilczy skowyt niesiony z oddali przez echo. Na czerniejącym niebie blado zalśniła spadająca gwiazda.
Rutger 'Bajarz’ Yakov
Urodziłem się pięćdziesiąt lat temu, to znaczy w 1212 roku. Na świat dane mi było przyjść w wielkim kupieckim mieście Neunreuth, w północnej części Metinny. Dzięki temu, że wychowałem się w tak ciekawej okolicy, mogłem obejrzeć kilka naprawdę niezwykłych miejsc. Już jako smarkacz widziałem urokliwą i skąpaną we mgle Wieżę Jaskółki, a także mury wspaniałej i majestatycznej warowni Assengard. Szczęście sprzyjało mi również później mój ojciec, zamożny handlowiec, wystarał się o moją wszechstronną edukację. Poznałem tajniki dyplomacji, ekonomii, dworskiej etykiety, ale też jeździectwa i szermierki. Szybko się uczyłem i zdobywałem potrzebne znajomości, aż w końcu trafiłem na dwór władcy Metinny, Maxymiliana Światłego. Kiedy osiągnąłem wiek dwudziestu trzech lat (taki wiek uznawało się w naszych stronach za próg dojrzałości), trafiłem do korpusu dyplomatycznego i zyskałem okazję do podróży zagranicznych. Przez kilka następnych lat odwiedziłem półdzikie klany górali z Nazairu, pracowitych i bitnych mieszkańców Geso, bezlitosnych jeźdźców z Gemmery, którzy o poczuciu humoru chyba nigdy nie słyszeli, a nawet północne regiony Nilfgaardu czy zachodnie kresy Korath. Gdy po tych kilku długich latach powróciłem do ojczystego Neureuth, moi dumni i kochający rodzice przywitali mnie niczym bohatera. Szybko stałem się chlubą całego naszego rodu, a to pokryło się w czasie z kolejnymi awansami i nagrodami w służbie Maxymiliana Światłego. Czyż mogło być lepiej? Nie wiem, ale na pewno mogło być gorzej. I było. Otóż w roku 1243 władca Metinny, a mój ukochany pan, zmarł tragicznie. A dokładnie, to został otruty przez tajne służby Nilfgaardu, bo Cesarzowi nie podobało się, że Maxymilian tak głośno akcentował niepodległość i autonomię swego kraju. Wkrótce potem do Neureuth, Assengardu i samej też stolicy wkroczyły spore zastępy ciężkozbrojnych nilfgaardzkich najemników, które ponoć miały utrzymać porządek po śmierci władcy Metinny. Tak naprawdę, to właśnie wtedy zaczęła się okupacja, trwająca aż po dzień dzisiejszy. Ja sam, jako członek politycznej elity kraju musiałem uciekać. Nie zdążyłem się nawet pożegnać z rodziną, którą z niewiadomych powodów aresztował nilfgaardzki patrol. Już parę dni później, wraz z kilkoma towarzyszami uciekaliśmy przed prześladowaniem poruszając się na północ, wzdłuż traktu prowadzącego w Góry Amell. Potem była tylko krótka wizyta w Twierdzy Złotego Orła i zacząłem nowy, trwający do dziś, okres mojego życia na Północy. A trzeba Wam wiedzieć, że i tu wydarzenia potoczyły się dla mnie bardzo dynamicznie i kolorowo. Przez te długich kilkanaście lat z niejednego pieca chleb jadłem. Aż wreszcie postanowiłem, że odpocznę i znajdę sobie cichą przystań, w której poczekam do końca swoich dni.
Historia Zajazdu
Rutger Yakov wiele w swym życiu widział. Wiele z tych wydarzeń mogłoby posłużyć jako świetny materiał na gawędy dla bardów. Rutger na Północy pracował jako ochroniarz, traper, najemnik i bogowie wiedzą kto jeszcze. A mógłby wieść zupełnie inne życie – życie dyplomaty na wygnaniu, emigranta i patrioty. Mógłby, ale wolał nie ryzykować spotkania z tajnymi służbami Nilfgaardu, których macki sięgają daleko na północ. Wybrał więc żywot wiecznego wędrowca, tułacza bez domu i ojczyzny, człowieka znikąd. I w takiej właśnie roli radził sobie równie dobrze jak niegdyś w polityce. Zdobył wielu serdecznych towarzyszy, kilka ważnych kontaktów, a wreszcie zaoszczędził sporo gotówki. Lecz pewnego dnia poczuł się zwyczajnie zmęczony i nieco ponad trzy lata temu postanowił osiąść na stałe w jednym miejscu. Z zaoszczędzonych pieniędzy zakupił spory kawałek ziemi w połowie drogi między Wyzimą i Anchor. W tym odludnym miejscu wybudował spory, drewniany zajazd na kamiennych fundamentach zniszczonej stanicy. Zatrudnił kilku pomocników, a że miał głowę do finansów i miejsce na zajazd było wyśmienite, szybko wyszedł na prostą. Z biegiem czasu gospoda rozrastała się, dobudowano stajnie i wozownię, liczba pracowników wzrosła do kilkunastu, a gości wciąż przybywało. Choć nie brakowało takich, co twierdzili, że to zasługa demonów, z którymi brata się Rutger, tak naprawdę to tylko jego talent i wspaniała intuicja pozwoliły odnieść taki sukces. Lecz na tym nie skończyła się dobra passa – półtora roku po otwarciu zajazdu władze Wyzimy i Anchoru nadały mu status stacji poczty królewskiej. Kontrakt ten niemal podwoił i tak już niemałe zyski Rutgera Yakova. Dobra sława gospody rozchodziła się szybciej niż wiatr, podbijając całe pogranicze temersko-redańskie .
Zajazd od środka
Pierwsze rzecz, która czyni zajazd miejscem godnym zapamiętania, jest bez wątpienia wystrój. Wyposażenie jest drogie, jednakże wszystko urządzone jest z klasą i szykiem, więc nie odniesiemy wrażenia ´przerostu formy nad treścią´. Wnętrze budynku, oprócz sporej i wysoko sklepionej sali głównej, posiada mnóstwo małych alkierzy, czystą i przestronną łaźnię i dwa tarasy, na których posłuchać można występów bardów w ciepłe wieczory. Wszystkie pomieszczenia sprawiają wrażenie przytulnych i nawet bogata szlachta nie będzie narzekać na niewygody.
Właściciela zawsze spotkamy w głównej sali, gdzie stoi za potężnym dębowym kontuarem i obsługuje najzacniejszych klientów. Czasami również przysiada się do nowych przybyszów, których czas zajmuje poważną rozmową lub po prostu facecjami. Jego sylwetka nie wyróżnia się z tłumu, choć poznać go można po nietypowym dla jego wieku błysku w oczach. Spojrzenie Rutgera jest bystre i uważne, charakterystyczne raczej dla młodzieńca, niż dla pięćdziesięcioletniego, dobrze sytuowanego pana. Ciekawy jest też jego sygnet, na którym po bliższym przyjrzeniu się zauważyć można wygrawerowane trzy wieże – herb Metinny. Nie liczcie jednak na to, że Yakov Wam to wyjaśni – on, mimo bycia gadatliwym, prawie nigdy nie mówi o sobie. Poza nim, na sali znajduje się zwykle kilka uroczych kelnerek, a także Dim i Born, dwaj krasnoludzcy ochroniarze. Bójki się tu jednak nie zdarzają, a jest to zasługa dobrej reputacji lokalu, a także masywnej postury krasnoludów.
Co można dostać w zajeździe? Poza naprawdę przepysznymi posiłkami, robionymi przez doświadczonych kucharzy-niziołków, zacnymi trunkami, wśród których króluje aromatyczny miód pitny i szybką obsługą, dostaniemy tu jeszcze kilka rzeczy niespotykanych w innych, zwyczajnych zajazdach. Chodzi tu przede wszystkim o Aylę – kobietę rodem z dalekiego Ofiru, o przeszłości równie tajemniczej, co jej twarz (dokładnie skrywana pod czarną woalką). Ayla nie ma sobie równych w masażu – nowej, przynoszącej relaks usłudze, niezbyt powszechnej w zamtuzach na Północy. Odwrotnie proporcjonalna do powszechności usługi jest cena, przekraczająca możliwości zwykłych podróżnych. Inną atrakcją oferowaną przez zajazd jest umieszczona w osobnym budynku, za ogrodem, palarnia krasnoludzkiego tytoniu. Najdelikatniejszy i najzacniejszy gatunek tytoniu, uprawianego u podnóży Mahakamu, przynosi ukojenie, przyjemną senność i łagodzi ból.
Jednak są wędrowcy, którzy nie przybywają ani do palarni, ani do komnaty Ayli. Czasem bowiem, pod osłoną nocy zajeżdżają tu ciężko ranni. Są przyjmowani w osobnym budynku, w którym urzęduje jeden ze starych towarzyszy właściciela – gnom Fringi Pulsifer. Osobnik ten, uratowany ponoć przez Rutgera ze śmiertelnej opresji, odznacza się niesamowitym talentem w zakresie medycyny. Powiada się, że dla niego nie istnieje termin 'śmiertelnie ranny’. Bywali u niego podobno banici i nawet Wiewiórki, ale Yakov nie potwierdza tych plotek.
Zwyczaje Zajazdu
Przez te kilka lat swojego funkcjonowania zajazd dorobił się pewnych zwyczajów i tradycji, o których chętnie opowie Wam każdy stały bywalec. Po pierwsze, w gospodzie nigdy nie uświadczysz żołnierzy czy innych najemników. Rutger po prostu nie wpuszcza ich do środka, tłumacząc się tym, że stacja poczty królewskiej w czasie pokoju (a na wojnę w północnej Temerii się nie zanosi, chyba że wojnę celną) nie może być zajmowana przez żadne oddziały wojskowe. Po cichu mówi się, iż właściciel jest po prostu zagorzałym pacyfistą, dbającym o renomę lokalu. A jak wiadomo, grupa pijanych wojaków może zniszczyć nie tylko ową renomę, ale też sam lokal.
Kolejna ciekawa rzecz w zajeździe zupełnie normalnie obsługuje się nieludzi, traktując ich na równi z ludźmi. Nie szcza im się do piwa i nie daje gorszych łóżek na nocleg. Nie zdziw się zatem wędrowcze jeśli we wnętrzu tej gospody ujrzysz pijących przy jednym stole elfiego barda, krasnoludzkiego inżyniera i zamożnego szlachcica. Ludzie, którzy przybywają do zajazdu, nie wydają się być oburzeni obecnością nieludzi, A wręcz przeciwnie.
Teraz coś dla artystów – każdy wygłodniały i utalentowany bard czy muzykant ucieszy się zapewne na widok zajazdu. Otóż Rutger oferuje gorącą strawę i wygodny nocleg wędrownym artystom, którzy w zamian za to wieczorem zabawiają gości. Jeśli więc potrafisz śpiewać, grać na jakimś instrumencie, czy nawet opowiadać interesująco o przeszłych dziejach, nie martw się, że brak Ci grosza. Właściciel na pewno nie odmówi Ci gościny. Co ciekawsze, zawsze dzień po pełni księżyca, Rutger Yakov sam gawędzi o niesamowitych ludziach i miejscach. Stąd właśnie wziął się przydomek jego zajazdu. Ludzie powiadają, że tak naprawdę mówi o rzeczach, których sam był świadkiem, ale kto by w to uwierzył.
Tradycją jest też, że Rutger raz w roku wyprawia huczne weseliska dla swoich znajomych. Jeśli w rodzinie któregoś ze starych druhów właściciela jest ktoś, kto właśnie się żeni, może być pewien wspaniałego wesela w zajeździe 'u Bajarza’. Na taki przywilej mogą liczyć również stali bywalcy lub ci, którzy się znacznie właścicielowi przysłużyli. Znając hojność i gospodarność Rutgera, można bez obaw stwierdzić, że są to wesela niezapomniane, gdzie muzyka, gawędy, wyborne wino i tańce mieszają się ze sobą, tworząc magiczną atmosferę.
Koncepcje przygód
- Bohaterowie graczy to najemnicy, chwilowo na usługach Wiecznego Ognia. Kapłani chcą dowiedzieć się czy zajazd nie jest czasem przykrywką dla jakiegoś niebezpiecznego kultu czy innego stowarzyszenia. Czy Rutger Yakov okaże się tak przyzwoity na jakiego wygląda? A może dołożysz mu Bajarzu jakiś mroczny wątek? Czyżby Lwiogłowy Pająk?
- Może pozwolisz swojej hanzie wejść w dobre stosunki z właścicielem zajazdu 'u Bajarza’? Może dzięki temu zdradzi im część swojej historii w postaci arcyciekawych opowieści. Może w końcu przekonany do naszych bohaterów Rutger zapragnie ostatni raz zobaczyć mgły zalegające Wieżę Jaskółki? Wtedy miałby pod ręką kilku towarzyszy podróży.
- Jeśli Twoja drużyna ma w zwyczaju często wchodzić w konflikt z prawem, to zajazd będzie idealnym miejscem, żeby przeczekać trudne chwile. Wszak Yakov nikomu nie odmawia gościny, a i jego znajomy medyk mógłby pomóc wyleczyć stare rany. A może to jedynie plotki i gospodarz wyda bohaterów w ręce prawa, otrzymując w ten sposób wysoką nagrodę?
- Moja ulubiona kategoria: przygoda ekonomiczno-przedsiębiorcza. Stary Rutger odchodzi na zawsze, zmożony ciężką chorobą. Nasza hanza, jego wierni druhowie, otrzymają w spadku zajazd. Czy podołają utrzymaniu jego świetnej reputacji? A może okażą się mało pomysłowi i tym samym zawiodą, przepuszczając życiowy dorobek Yakova?
Epilog
Ciepłe, letnie powietrze owiewało przestronny taras gospody. Wszyscy klienci spali spokojnie, ukojeni miłym zapachem egzotycznych ziół. Rośliny te, o czym żaden z gości zajazdu wiedzieć nie mógł, pochodziły z dalekiego Ofiru i miały niezwykłą właściwość – uzależniały swoim słodkim zapachem. Każdy, kto raz ich powąchał, musiał wrócić w to samo miejsce, by ponownie nacieszyć nos ich wonią. Właściciel zajazdu 'u Bajarza’ wiedział o ich magicznym działaniu, więc z radością nabijał fajkę krasnoludzkim tytoniem, myśląc o kolejnych zyskach. Uśmiechał się szeroko do siedzących nieopodal towarzyszy – zamyślonego gnoma, dwóch, podobnych do siebie, szorstkich krasnoludów, a także zawoalowanej piękności o smagłej cerze. Noc rozkładała poły swojego czarnego, przetykanego srebrną nicią płaszcza nad traktem do Anchor. Księżyc w pełni oświetlił srebrną łuną kontury zajazdu.
Tekst ten dedykuję Piotrowi K. w podzięce za optymizm życiowy, który od niego emanuje.
Choć też jestem Piotrem K, ode mnie optymizmem nie powieje. Z tego tekstu przebijają dwie rzeczy: nieznajomość prozy Andrzeja Sapkowskiego oraz nieznajomość materii, na którą autor się porywa połączony z poważnym brakiem wyczucia realiów świata.
Błędy pierwszego typu:
Neunreuth, nie Neureuth. Zła pisownia na mapie Cię nie upsrawiedliwia.
Wieża Jaskółki to nie jest żadna atrakcja turystyczna. Niewielu ma jakiekolwiek pojęcie gdzie jest, a ukazuje się tylko wybranym. No chyba, że Rutger jest nieoficjalnym potomkiem Muriel Łotrzycy i ma w sobie parę mililitrów Starszej Krwi albo jest utajonym wielkim magiem, wtedy zwracam honor.
Błędy drugiego typu. Mam parę pytań merytorycznych do autora. Czy wie, co to jest korpus dyplomatyczny? Czy wie jak korpus działa i w jakich realiach zaistniał po raz pierwszy? Czy wie jakie pułapy wieku i urodzenia obowiązywały w państwie feudalnym, by dyplomatą zostać? Może autor naświetli cel, w jakim Metinna wysyła poselstwo do półdzikich górali albo na Korath i z kim tam toczy negocjacje? I dalej – jakież to władze wydające wg autora licencje dla królewskich stacji pocztowych autor miał na myśli? Stoję na stanowisku, że potoczyste narracje, gdzie nawtykane są próby powiązania pomysłu z nazewniczą rzeczywistością świata muszą być dobrze przemyślane. Tu albo nie były, albo wyszła na wierzch ignorancja.
Błąd trzeciego typu
Kariera Rutgera Dyzmy w Metinnie jest wprost niewiarygodna! A mówiąc już bez sarkazmu – po prostu odrealniona.
Nie wiem dlaczego temu tekstowi dałeś parafkę kanonicznego, borg. Kanoniczny on po prostu nie jest. Kaleczy świat, kaleczy podstawowe prawa z zakresu historii, polityki i dyplomacji, kaleczy w końcu zdrowy rozsądek. Ode mnie 3, bo 4 jest za tekst poprawny, a temu do poprawności trochę brakuje.
Żeby autor nie rzucił się do zakładania tematów na forum, gdzie będzie udowadniał nie przebierając w słowach, jak niską oceną brutalnie i niesłusznie zgwałciłem jego zasługi/dorobek/talent/ego/delikatną psyche (nieptrzebne skreślić) to może dodam, że opis samej gospody jest całkiem sympatyczny i przydatny.
Hmmm… Zacznę od końca. Nie mam zamiaru zakładać na Ciebie tematu na forum. Od mojej kłotni z Vysem się odstosunkuj, bo jest to już rzecz niebyła.
Cóż, zawsze myślałem, że W:GW to system fantasy, w którym mają prawo zachodzić wydarzenia niekoniecznie zgodne z naszym wyobrażeniem. Kariera głównego bohatera, stacja poczty królewskiej, dziwne kierunki wypraw – to wszystko można oczywiście uznać za skłócone z dziedzinami historii, prawa czy polityki. Ale przecież nie o to chodzi, jeśli ktoś odczuwa z tego powodu niesmak, to najzwyczajniej może zmodyfikować te rzeczy.
Krytykę mimo wszystko uważam za konstruktywną i dziękuję za nią.
Moim zdaniem artykul calkiem przyzwoity, Beerbarain jak zwykle zaszczycil nas ciekawym opisem i opowiesciom. Na jej realizm nie zwracam zbytniej uwagi, gdyz w koncu to ma byc „gra wyobrazni”, wiec bledy w niej, przedstawione przez dijkstre zbytnio mnie nie razom. Po za tym moi gracze nie zwrocom na to uwagi, ja tez nie zwrocilem w trakcie czytania… dopiero dijkstra mnie oswiecil. A wracajac do artykulu to nie mam wjekszych uwag. Moze, wedlug mnie, ochrona jest troche mala, ale to takie tam. Oczywiscie calosc wymaga drobnych zmian, aby lepiej wpasowac to do moich sesji.
Podsumowujac artykul dobry, moze nie tak, jak poprzednie dziela autora, acz dobry… Jak zwykle praca Beerbariana jest dla mnie zrodlem pomyslow na sesje, z ktorych nie omieszkam skorzystac (ostatnio mi ich brakowalo) 🙂
Oceniam na calkiem dobry [6].
Pozdrawiam i zycze wiecej prac, moze na lepszym poziomie, choc ten nie jest taki zly 🙂
A ja oceniam artykuł na bardzo dobry.
Nie uważam, żeby drobne niezgodności z AS go tak dyskwalifikowały – nie każdy jest takim sapkologiem, jak dijkstra 🙂
Nie, Piwobarbarzyńco, nie wyłgasz się tak łatwo 🙂 Po prostu używasz pojęć w ich niewłaściwym znaczeniu. Korpus dyplomatyczny to nie jest banda ludzi, których suweren rozsyła za granicę. To się akurat nazywa służba zagraniczna. Korpus dyplomatyczny to zbiór stałych przedstawcieli innych krajów w jakimś kraju, np wszyscy mający rangi dyplomatyczne wysłani przez inne kraje do Nilfgaardu na stałe misje akredytowani przy Emhyrze var Emreisie będą stanowić korpus dyplomatyczny. Nie stanowią go zaś dyplomaci kierujący misjami ad hoc, czyli doraźnymi, w celu załatwienia konkretnych spraw, a jak mniemam właśnie takimi zajmował sie Rutger. Swoją drogą ponowię pytanie: jakież zadania oprócz podziwiania widoków spełniał Twój dyplomata w odludnych i półdzkich zakątkach Kontynentu?
Stali przedstawiciele dyplomatyczni to wymysł stosunkowo późny, robił karierę dopiero do późnego renesansu, a Polska aż do II poł XVIII wieku nie wysyłała i nie przyjmowała stałych przedstawicieli. Dominowały misje ad hoc.
AS udokumentował u siebie 3 stałe misje: redańską w Kovirze i nilfgaardzką w Redanii oraz kovirską w Nilfgaardzie, a także jedną misję handlową faktora novigradzkiego w Redanii. Stosunki dyplomatyczne są nawiązywane wzajemnie, więc w odwrotną stronę też musiały istnieć. Ale już taka Temeria nie miała u siebie cesarskiego posła, sprawę rozejmu po inkursji w Aedirn i Lyrii załatwiła nilfgaardzka misja ad hoc. Dążę do tego, że skoro wielkie królestwa mogł mieć służbę zagraniczną w powijakach, to co dopiero mała Metinna na końcu świata? Oczekujesz, że Metinna będzie miała rozwiniętą służbę dyplomatyczną, w której oprócz szlachetnie urodzonych znajdzie się miejsce dla parweniusza, choćby bogatego i wykształconego? Że król tego małego królestwa będzie na niego łożył i słał go za granicę w celu obejrzenia Patelni z grani Tir Tochair? To się kupy nie trzyma. To nie jest logiczne. Prawda, że to fantasy. Ale ojciec tego świata fantasy nie zasłaniał sie ignorancją w stosunku do wszelkich dziedzin ludzkiego życia, w tym polityki, więc może ty też nie powinieneś. A wystarczyło coś doczytać albo z kimś skonsultować.
Do wszystkich czytelmików: proszę zamienić sobie w tekście wyrażenie „korpus dyplomatyczny” na „służba zagraniczna”
Pamiętajcie również, że władca Metinny chciał mieć państwo na wzór bogatych krajów Północy i stąd jego pomysł ze służbą zagraniczną. Na który to pomysł mógł sobie władca pozwolić, jako że Metinna to przecież kraj zamożny, żeby nie powiedzieć bogaty.
Pozdrawiam 🙂
Nie sposób nie zgodzić się z dijsktrą ale trzeba też wziąć poprawkę, że w rpg bawią się hobbyści niekoniecznie muszący znać się na wszelkich dzidzinach życia i należałoby trochę łagodniej traktować tego typu błędy. Jeżeli zaczniemy do naszej gry w ten sposób podchodzić to w pierwszej kolejności lekarze powinni oskalpować wszystkich autorów podręczników za idiotyczne zasady leczenia i otrzymywania ran, a później by się sypnęło.
Co do tekstu to jest on poprawnie spisany. Język, którego używa autor jest przystępny i dobrze się czyta. Natomiast sama treść mi nie leży ale to już subiektywna ocena, o której nie warto dyskutować.
Oceniam na 6 (poprawność spisani, nieatrakcyjność treści).