Opowiadanie wyróżnione w wakacyjno-grafomańskim konkursie karpia.
Tego jakże wielce wybitnie pięknego poranka szłem kwieciście ukwieconą kwietniowymi kwiatami kwiatową łąką, gdy nagle na mej drodze pojawił się z zupełnie nieoczekiwanego nienacka parszywiaście upodlony swym odrażająco – odrzucającym wyglądem, puchaty jak niewyrośnięta kura, krwiście spoglądający spode kanciastego łba potwór. Patrzał na mnie swoimi rządnymi świeżej posoki wypływającej z istoty chodzącej na dwóch nogach (i wtedy pomyślałem, że zjadłbym se michę czerniny) oczami. Ja, jako przewspaniały obrońca całej rasy ludzkiej i nie tylko, bo również rasy krasnoludzkiej, elfiej, niziołkowej i gnomiej, po burzliwej bitwie błyskawicznie szybkich myśli trwającej ledwie dwie minuty i zużywającej 452 pikowaty energii elektrycznej płynącej po moim wspaniale genialnym, jak również genialnie wspaniałym umyśle stwierdziłem, że należałoby uwypuklić przed mym oponentem w postaci puchacie upodlonego monstrum fakt, iż jestem posiadaczem metalicznie połyskującego odbitym światłem słonecznym oręża zwanego przez większość mieszkańców kontynentu mieczem. Tak, to prawda, miałem wtedy MIECZ. W dodatku na plecach. Chwyciłem moją prawą dłonią rękojeść owego miecza. Pociągnąłem do góry. Miecz wyszedł z pochwy bardzo majestatycznym, powolnym i godnym samego cesarza panującego nad Cesarstwem ruchem. Po kilku minutach widać już było około 10cm klingi mego wiedźmińskiego oręża, ale z powodów iście technicznych, mianowicie ohydne pierzaste bydle zaczęło na mnie szarżować, dziko przebierając wszystkimi obmierzłymi kończynami w liczbie trzech, musiałem zaprzestać majestatycznego dobywania broni i stanowczo przyspieszyć wykonywaną czynność. Zauważyłem, że spod pierza tego obrzydłego bydla wystają dwa sterczące w stronę frontalną bolce, na które owo bydle najprawdopodobniej zamierzało mnie w okrutny sposób nadziać. Pędzące z prędkością tabunu Zerrikańskich macior odrażające monstrum otworzyło swą najeżoną ostrymi jak drut kolczasty zębami paszczękę i zawyło tak wielce przeokropnie, że można by go z owym tabunem pomylić. Moja wyuczona podczas miesięcy ćwiczeń wiedźmińska intuicja podpowiedziała mi, że należałoby w tej sytuacji odskoczyć na stronę boczną, co jak najprędzej uczyniłem. Bydle przebiegło obok mnie z maciorzastym rykiem dobywającym się z przebrzydłego ryja. Ja, podniósłszy się z kwiecistej łąki wnet popędziłem za pierzastym potworem z zamiarem rozłupania mu łba, jednak dogoniwszy kwiczący kłębek stwierdziłem, że jego impulsy nie są wysyłane, tak jak moje ? przez mózg, lecz przez robaki, w wyniku czego rozłupanie mu łba nie przyniosłoby oczekiwanego efektu. Ciąłem więc w szaleńczym biegu za szarżującym w kierunku „przed siebie” pierzastym, kwiczącym bydlem na odlew. Moja wykonana z meteorytowego, ośmiokrotnie hartowanego metalu błyszcząca klinga przeszła przez potwora jak przez niedorobione ciepłe masło, ubrudzając najbliższą okolicę rozciętego na pół ohydnego potwora czarną posoką (znów pomyślałem sobie o czerninie…). Monstrum poległo, sprawdziłem się jako wiedźmin, wspaniały obrońca świata przed potworami, mam już pierwszą walkę za sobą – to już wystarczające doświadczenie, żeby chodzić po ludziach jak domokrążca i pytać się, czy nie mają jakichś potworów do zabicia.
Tego samego jakże wielce wybitnie pięknego poranka poszłem do najbliższej speluny, zostawiwszy obrzydliwie śmierdzące ścierwo na kwieciście ukwieconej łące i zamówiłem sobie michę czerniny. Niestety nie mieli w spelunie czerniny i musiałem zjeść zdechłego ze starości gotowanego królika. Nie był to bynajmniej godny wspaniałego obrońcy całej ludzkości i nie tylko posiłek, ale czegoż więcej mogłem chcieć za ćwierć denara w takiej obrzydłej spelunie. Na razie kończę, bo mi papieru na jutro zabraknie, będę musiał dokupić, wpierw nań zarobiwszy, to wtedy się będę bardziej rozpisywał.
Jasio the wiedźmin
Naprawdę, bardzo… ŚMIESZNE !!! 🙂
Nie kepske! Co jak, co ale to staje się mym permanentnym odpowiednikiem humoryszycznego przedstawienia zabawności, jakową spotykać bym chciał często bardzo!:)
Pozdrowionka…graaaba!
A mnie się nie podoba. Jest niezrozumiałe, zdania są sztucznie przeciągane w sposób, który pozwala zapomnieć o początku zdania, zanim dotrzemy do końca. Wiem, że grafomania i że na tym opiera sie konkurs, ale dla mnie to jest nieczytelne, mało zabawne i w ogóle ble.
Popieram Kaena. W zasadzie nic dodac, nic ujac. Nie podoba mi sie. Nie widze tu tego kulminacyjnego punktu, w ktorym moglabym sie rozesmiać. Wczesniej nie ma tez miejsc, w ktorych bym sie choc usmiechnela. Nie jest zle. Tylko że pani Rodowicz spiewa 'ale to juz bylo’. I tego typu proby uczynienia z opowiadanka czegos zabawnego tez były. I wiekszosc sie nie udala. Wg. mnie – ta rowniez sie nie powiodła.