Wspomnienia
Wiedział że tym razem mu się nie uda, było ich zbyt wielu, a on był zmęczony, zmęczony życiem, zmęczony ciągłą ucieczką i chowaniem się, nie chciał się chować. Teraz kiedy został sam na tym świecie nic się już nie liczyło, nie miał sensu życia, ale nie chciał także umierać, bał się śmierci jak niczego innego w świecie, strach, który go ogarniał nie dał się porównywać z niczym innym. Bał się ciemności, nicości, nieistnienia. Nie chciał istnieć na tym świecie, choć jego młodości nie dało się zaprzeczyć, czuł się staro duchem, jego życie miało jeszcze sens gdy żyła ona, ta jedyna, wybranka jego skamienałego serca, którego ponoć nic nigdy nie poruszyło. Jednak kiedy ją zobaczył po raz pierwszy wystraszył się, wystraszył się siebie, swojej reakcji, jego serce zabiło szybciej i poraz pierwszy od wielu lat się uśmiechnął. Nigdy nie sądził że ktoś może tak na niego zadziałać, nigdy się nie spodziewał, że ktoś może sprawić, że przez długie godziny będzie siedział i myślał o tej osobie nie interesując się niczym co go otacza, siedząc i myśląc jak w jakimś transie. Teraz to nie było nic warte, były to tylko wspomnienia, wspomnienia który przynosiły ze sobą ból, ból palący jego serce, sprawiający że przypominał sobie o swoim marnym żywocie, żywocie który nigdy nie miał sensu.
Półelfi bękart, zawsze sponiewierany i dręczony przez ludzi, których nienawidził całym sercem, nie ma na świecie takiego przekleństwa, którym mógł określić ogrom uczucia, jakim darzył te istoty. Jednak mimo tej nienawiści pokochał córkę tej znienawidzonej rasy. Z początku nie widział świata poza nią, ale jednocześnie nie mógł sobie wybaczyć tej zdrady, jakie popełniło jego serce wybierając właśnie ją – człowieka. Całe to niemiłe uczucie wobec tej rasy zrodziło się jeszcze przed jego narodzinami. Jego elfia matka została zgwałcona podczas jednego z pogromów przez człowieka, który myśląc że wyprosił ją z tego świata zostawił konającą w rowie. Ta jednak przeżyła i urodziła dziecko gwałtu, wychowywała go i kochała jak każda inna matka, jednocześnie starając się zapomnieć o tym skąd się wziął jej syn. Przez lata zapominała i wybaczała ludziom aż wreszcie się to udało, jednak ludzie nienawidzili elfów od setek lat i trwało to nadal, przez co dochodziło do następnych pogromów, jednego z nich nie przeżyła osierocając młodego półelfa, który od śmierci matki znienawidził ludzi. Dalsze jego losy potoczyły się same, trafił pod ludzką niewolę, po czym uwolniony podczas powstania trafił do półświtaka, w którym poczuł się dość dobrze, z powodu jednej rzeczy – mógł świadcząc swe usługi zabijać ludzi, śmierć każdego człowieka z jego ręki sprawiała mu przyjemność, czuł się wtedy niczym dzielny bohater po eksterminacji złego potwora terroryzującego wioskę, a wtedy czuł się naprawdę ważny.
Teraz wiedział, że to tylko ślepe myśli, które sam sobie wmawiał. Starał się zbawić świat przed ludźmi, ale teraz wiedział, że był zwykłym mordercą, wszystko robił za grube pieniądze, które i tak przepijał w najgorszej z możliwych knajp. To co sobie wmawiał było wielkim kłamstwem, oszukiwał sam siebie. Cała ta nienawiść była tylko uczciem jakim darzył siebie, dopiero teraz sobie uświadomił, że tak naprawdę nienawidził siebie, dlatego że był nie kim innym, tylko sobą. Nienawidził siebie za tą miłość jaką obdarzył nie kogo innego jak człowieka, którym tak właściwie zawsze chciał być, ale nie był i to sprawiło, że znienawidził siebie zwalając winę na ludzi. Teraz sobie to wszystko uświadamiał dopiero teraz osaczony przez grupkę ciemnych postaci, które przyszły po jedno i bynajmiej nie po jego złote monety, tylko po jego życie, którego i tak nie chciał a jednak bał się je stracić.
Zawsze wierzył w sprawiedliwość i zawsze myślał, że jest taką ręką sprawiedliwości, która dosięga tych, co się tej sprawiedliwości przeciwstawili. Mordercy, oszuści, kanciarze, złodzieje, gwałciciele to zawsze były jego ofiary, zawsze myślał że sprawiedliwość jest po jego stronie. „Sprawiedliwości stanie się zadość” było to jego motto, w które wierzył. Sprawdzało się ono i teraz, kiedy stał osaczony przez takich jak on – „ręce sprawiedliwości”, był takim samym złoczyńcą jak ci, których zabijał, wmawiał sobie że to nieprawda, ale teraz stał na miejscu swoich ofiar, osaczony przez samego siebie.
Łza spłynęła po jego policzku, nie płakał od dzieciństwa, praktycznie zapomniał jak to jest, kiedy się płacze. Przypomiał sobie o niej, cały czas nie dawała mu spokoju, męczyła go w snach, wciąż ją kochał. Starał sobie przypomnieć ile razy z nią rozmawiał, jakby to stało się teraz najważniejszym celem jego życia, wiedział tylko tyle że rozmawaił z nią tylko kilka razy, ostatnio w dzień jej śmierci, w dzień, który chciał jej wszystko wyznać, w dzień, w którym chciał zmienić swoje nędzie życie, chciał być z nią, niczgo więcej nie potrzebował. Ten dzień jednak nie był dla niego szczęśliwy, od rana wiedział że wydarzy się coś złego, ale nigdy nie przypuszczał że przyjdzie rzecz najgorsza, śmierć…
Od tego tragicznego wydażenia minęło pięć długich dni, nie miał pojęcia jak przetrwał te pięć okrutnych dni, wiedział natomiast że ta męka wkrótce mine, a potem będzie tylko nicość, ciemność, żadnego strachu i uczuć, bólu czy radości, nie będzie nic… Nie chciał tego, bał się tego, zawsze kiedy się nad tym głębiej zastanawiał ogarniał go chłód, nienawidził tego uczucia. Teraz, kiedy o tym myślał przypominał mu się ten dzień, dzień który niczym klątwa spadł druzgocą jego plany na przyszłość. Tylko kto był temu winny, on? Sam nie wiedział kto, pamiętał tylko czarne cienie, sztylet, krew i jego ukochaną leżącą na bruku w kałuży krwi, silnie czerwonej krwi, pamiętał że stał nad nią nic nie robiąc patrząc jedynie na krew. Zawsze mu towarzyszyła, w każdym jego zadaniu, jakie wykonywał pojawiał się ten czerwony płyn, który nigdy dla niego nic nie znaczył. Wdedy, kiedy nad nią stał czuł się jak po wykonaniu zadania, czuł że to on to zrobił, jakby to wszystko było jego winą.
Wiedział że zasługiwał na śmierć, śmierć gdzieś w zapomnianym zaułku, ale to i tak nic nie zmieniało, gdzie by umarł i tak nikt się nim nie przejmował… Znowu zaczął wspominać. Zawsze opowiadali, że kiedy człowiek wie, że umrze całe życie przelatuje mu przed oczami, do niego dochodziły tylko jego urywki, wspomnienia, może dlatego, że nie był człowiekiem do końca, a tylko w połowie. Splugawionym…
Szybko odrzucił od siebie te myśli, czas było wrócić do teraźniejszości. Zobaczył błysk metalu, który oślepił go na chwilę, wraz z błyskiem przyszedł szczęk. Następny błysk, ciepło w pasie, ból, krew. Umierał, wiedział o tym, a jednak teraz się nie bał. Widział tylko krew, czuł przeszywający ból. Chyba upadł na ziemię, bo poczuł że wokół jego twarzy rozlewa się jakaś ciecz, teraz widział tylko krew i błoto… Przypomniał sobie, rozmawiał z nią sześć razy, ale to się nie liczyło, to były tylko wspomnienia…
Na koniec chciałbym podziękowac Coguthowi za skometowanie i poprawkę błędów. 🙂
Według mnie wspaniałe opowiadanie doskonale odgrywa jego uczucia,ten tekst mną poruszył,czyta się go jednym tchem…Jest bardzo dobry…
Krótko mówiąc zayebiste [sorx za wyrażenie :))] opowiadanie. Nie wiem co powiedzieć. Czekam na coś więcej i może niedługo sam coś puszczę (fakt, że już w wersji alpha widzę, że Ci nie dorównam)
Artykuł wybitny [9]
Całkiem dobre. Momentami się zagalopowałeś i „przeżywałeś” to samo po kilka razy, ale ogólnie jest dobrze. Chociaż, powtarzając za Gawłem, to kolejna próba zrobienia z gówna sztuki 😉
Uważaj na interpunkcję i fleksję. Popraw styl.
Ocena: 6.
Ciekawy pomysl, ale troche ze stylem nie tak. ciagle powtarzasz jakis wyraz i uzywasz zdecydowanie za duzo zaimkow. mniej wiecej tak to w niektorych momentach wyglada: „Ten tego tamtym, za to, ze on go na tego i oni w tym po to, dokad siega tamto bez niego”. Popracuj nad tym, bo rzuca sie w oczy. daje 7