Najsławniejsze formacje Kontynentu
Wolna Kompania Kondotierska
“Żadne nas berło ni tron nie pozyszczy
Nigdy z królami nie będziemy w aliansach
My u dukata, co jak słońce błyszczy
Na ordynansach !
Niczym są dla nas waszych przysiąg roty
Sztandarów waszych ni rąk nie całujem
My dukatowi, co jak słońce złoty
Wierność ślubujem !”
A. Sapkowski “Pani Jeziora”
Ogólna charakterystyka
Najemnicy w wojsku są pomysłem tak starym jak świat. Od dawna czy to pojedynczo czy całymi oddziałami, wszelkiej maści i autoramentu rezuny wynajmowały swoje umiejętności bojowe wszelkiego rodzaju armiom niezależnie od własnej narodowości. Oczywiście pojawia się pytanie jaka jest różnica między najemnikiem, a żołnierzem zawodowym. Wojsko zawodowe jest wojskiem narodowym. Zawodowiec walczy dla kraju, którego obywatelstwo posiada. To tylko zawód. Zawodowcy żyją z bycia żołnierzami. Najemnik jest albo innej narodowości, albo jest apatrydą ( nie ma żadnego obywatelstwa ). Najemnik żyje z wojny. Gdy się ona kończy rusza tam gdzie toczy się inna.
Oczywiście wojskiem najemnym wiązało się mnóstwo problemów. Do takiego wojska garnęli się głównie tzw. ludzie luźni. Takim mianem określano każdego kto nie podlegał zależności feudalnej, był wolny, a jego pochodzenie stanowe i obywatelstwo było niejasne. Zwykle też nigdzie nie mieszkali, zadawalając się wieczna tułaczką. Wypisz, wymaluj poszukiwacze przygód. Oprócz nich sporo w tych oddziałach kryminalistów, brygantów i generalnie typów spod ciemnej gwiazdy. Przecież jedyne kryterium to umiejętność władania bronią i lojalność względem pracodawcy. Tak na marginesie warto pamiętać, że nielojalny najemnik umrze z głodu. Jak się rozejdzie, że dał się podkupić to go przecież nikt nie wynajmie! Nie znaczy to, że takie przypadki się nie zdarzają. Są jednak bardzo rzadkie.
Mimo wszystko najemnicy są elementem delikatnie rzecz ujmując barwnym i nieprzewidywalnym. Trudności z takim wojskiem łatwo przewidzieć. Zwykle nie przyjmują do wiadomości zawieszenia broni. W miarę możliwości sprowokują wznowienie walk. Oni przecież żyją z wojny. Ona ich, żywi i ubiera. Przerwa w walkach oznacza straty. Pokój niesie dla nich widmo nędzy. Co gorsza w danym kraju są zwykle elementem obcym, więc nie mają oporów przed gwałtami i rabunkami na ludności pracodawcy. Właśnie z tego względu byli zwalniani, jak tylko kończyły się walki. Zdarzały się nawet profilaktyczne egzekucje. Co najważniejsze, oni się cenią! Najemnicy są bardzo drodzy. Utrzymywanie oddziałów najemnych w okresie pokoju to najlepszy sposób na ruinę. Trzeba więc było znaleźć remedium na te problemy, a jednocześnie przyciągnąć do siebie tych mimo wszystko świetnych żołnierzy. Rozwiązanie znaleziono w Kovirze. Złośliwi mówią, że tylko takie sknery mogły coś podobnego wykombinować. Pojawiła się idea wojska banderyjnego. Na stały żołd, nawet w okresie pokoju zaczęto najmować tylko sławnych dowódców. Ci naturalnie mieli pełnić rolę oficerów. Tworzyli sztab formacji nazywanej banderią. Rekrutacja odbywała się tylko w momencie gdy zaszła taka potrzeba. Przebiegała zwykle szybko, bo tacy oficerowie świetnie znali swoje środowisko. Szybko i sprawnie dobierali najlepszych żołnierzy. Żołnierz, który znalazł się w banderii należał do niej na zawsze. To coś w rodzaju ekskluzywnego klubu, który można jednak opuścić tylko nogami do przodu. Przejście do innej banderii było zakazane. Zwykły żołnierz otrzymywał żołd tylko w okresie wojny. Gdy ona się kończyła kontrakt automatycznie wygasał. Tylko w okresie pokoju pozwalano, szukać pracy gdzie indziej. Gdy jednak wybuchała wojna w której uczestniczyła banderia, żołnierz obowiązany był do niej natychmiast wrócić. Powodowało to, że najemnicy osiadali i zajmowali się innymi zawodami ( przestawali być więc ludźmi luźnymi ). Jak to się mówi dwie pieczenie na jednym ogniu. Ze swojej strony banderia gwarantowała całkiem korzystne przywileje. Żołnierzom kalekim i zbyt starym gwarantowano stałą opiekę i wynagrodzenie niezależnie od tego czy toczono wojnę czy nie. Żołd dla zwykłego żołnierza był wysoki nawet jak na realia oddziałów najemnych. Za wygrane bitwy wypłacano duże premie. Oczywiście wypłacano po zakończeniu kampanii ( grunt to oszczędności ).
Wolna Kompania jest typowym przykładem wojska banderyjnego. Została powołana w okresie II wojny z Nilfgaardem. Sformowano ją od podstaw wzorem banderii kovirskich. Większość oficerów pochodziła z povisskiej armii króla Rhyda i oddziałów uzurpatora Idiego. Większość odmówiła przysięgi na wierność Thyssenidom i Kovirowi. Esterad przychylił się do zdania żony i duchowieństwa, żeby ich nie wieszać. Przypuszczalnie zdawał sobie sprawę, że tacy fachowcy przydadzą mu się w ten czy inny sposób. Kulisy powstania formacji i skąd wzięto pieniądze pominę. Zna je przecież każdy fan sagi. “Psotne koty, szkodniki utrapione” zostały wypuszczone z więzień i przerzucone do Redanii, a potem do Temerii. Z ochotą i wprawą zaczęły formować Wolną Kompanię. W końcu przecież ktoś znalazł im cel w życiu i to związany z ich umiejętnościami. Można było skończyć odsiadkę, nie służyć Kovirowi i jeszcze zarobić. Propozycja absolutnie nie do odrzucenia tym bardziej, że w inny wybór kojarzył się ze katem. Żołnierze oczywiście rekrutowali się głównie z byłej armii Poviss i spośród ludzi uzurpatora Idiego ( potencjalni partyzanci z głowy ). Wielu tak jak oficerów wyciągnięto z więzień, albo prosto spod szubienicy ( dosłownie i w przenośni ). Całkiem jednak sporą grupę stanowili żołnierze napływowi z biednych krajów jak choćby konni łucznicy z Caingorn.
Z tej cokolwiek barwnej zbieraniny udało się sformować chyba najsławniejszą ciężkozbrojną kawalerię Kontynentu.
Uzbrojenie i wyposażenie Wolnej Kompanii Kondotierskiej
Jak wcześniej zauważyłem formowano ich od podstaw. Trzeba więc było uzbroić i opancerzyć żołnierzy, zwłaszcza, że wielu jako byli skazańcy i banici rynsztunkiem poszczycić się nie mogli. Pieniędzy od kovirsko – novigradzko – nilfgaardzkich spółek kupieckich nie brakowało. Na pewno zauważyliście, że Wolna Kompania Kondotierska odpowiadała stanem dywizji nilfgaardzkiej. Liczyła zaledwie 3.000 ludzi. Jak na przeznaczone fundusze ( 1.000.000 bizantów ) nie było to wiele. Te pieniądze poszły w klasę tak żołnierzy jak i ich uzbrojenia. Skąd pochodziło uzbrojenie? No cóż to nie przypadek, że najemnik z Wolnej Kompanii przypomina temerskiego lancknechta. Najwięcej bowiem na zamówieniach dla nich skorzystał Mahakam. Dzień i noc krasnoludzcy kowale kuli brzeszczoty i pancerze. Rodzaj pancerza był zależny od miejsca w szyku. Zewnętrzną część szyku stanowili pancerni. Na pancerz składała się więc u nich zbroja płytowa i tarcza. Pod spód zakładano kolczugę. Tak jak u lancknechtów głowę chronił kapalin. U najemników miał on jednak wstawki chroniące dolną część twarzy. Uzbrojenia dopełniały miecz i kopia. Podobnie jak we wszystkich tego typu formacjach ( a więc także i w nilfgaardzkich oddziałach ) istotną rolę odgrywali pocztowi. Zajmowali oni wewnętrzne szeregi i byli zazwyczaj uzbrojeni w lekkie kusze. Ich zadaniem było “zmiękczenie” ostrzałem przeciwnika. W Wolnej Kompanii Kondotierskiej dla odmiany uzbrojeni oni byli w łuki refleksyjne. Broń niemal równie dobra i dużo wygodniejsza w użyciu z końskiego grzbietu. Rolę pocztowych pełnili tutaj głównie konni łucznicy z Caingorn. Ludzie niezwykle biegli w swym rzemiośle. Zdecydowanie lżej opancerzeni. Podstawą była kolczuga z metalowymi wstawkami na piersiach i brzuchu. Na plecach noszono okrągłe tarcze. Popularne są u nich dwa rodzaje hełmów. Jeden otwarty wyróżniał się dużym ruchomym (!) nosalem i przymocowanymi do dzwonu nietoperzowatymi skrzydłami. Drugi miał bardzo ciekawą formę. Był to hełm z wziernikami, przypominający otwarte hełmy popularne wśród wojowników ze Skellige. Do dołu przyczepiono jednak kolczą osłonę. Zakrywała ona nie tylko kark i boki, ale także przód twarzy. Tworzył w ten sposób wygodną i w miarę dobrą ochronę. Jeśli chodzi o uzbrojenie boczne furorę robiły nadziaki. Były tanie, można nimi fechtować jak mieczem, a jednocześnie świetnie nadawały się do walki z opancerzonym przeciwnikiem.
Znak Wolnej Kompanii to tyczka z poprzecznym drągiem do którego przymocowano trzy czaszki. Legenda mówi, że czaszki należały do znamienitych elfich i nilfgaardzkich dowódców, zabitych przez najemników. Prawda jest jak zwykle prozaiczna. To czaszki trzech przypadkowych nieszczęśników, których zagon wypuścił się za daleko. Choć trzeba przyznać, że później nie brakowało oficerów Czarnych, których przeznaczenie zaprowadziło pod miecze kondotierów.
Dowódcy
Niewątpliwie cztery postacie wybijają się tu na pierwszy plan. Pierwsza to oczywiście dowódca całej Wolnej Kompanii: pułkownik Adam “Adieu” Pangratt. Przydomek wziął się stąd, że tym słowem zwykł żegnać wyruszając na wojaczkę swoją żonę. Po prostu tak zapamiętali go żołnierze. Małżeństwo to trudno uznać za udane. Liczne oskarżenia ( uzasadnione prawdę mówiąc ) o małżeńską zdradę padające pod adresem obojga małżonków znacząco wpływały na ilość pojedynków toczonych przez pułkownika. Nie da się ukryć, że dzięki temu Pangratt zasłynął jako niezrównany szermierz. Osobnik o niespotykanej odwadze, fantazji i uroku osobistym. Świetnie zaznajomiony tak z realiami walki w szyku jak i zasadami walki indywidualnej. Bezwarunkowo urodzony dowódca, szanujący wysiłek i krew swoich żołnierzy. Nigdy nie wymaga tego czego sam by nie uczynił. Były oficer gwardii króla Rhyda. W czasie przewrotu przyczynił się do kilku spektakularnych porażek rebeliantów i wspierających ich wojsk kovirskich. Udało się go pojmać dopiero na Łukomorzu kiedy próbował przemycić przez blokadę morską na statku broń dla lojalistów.
Drugi “utrapiony szkodnik” to niewątpliwie: pułkownik Julia “Słodka Trzpiotka” Abatemarco. Przydomek wziął się stąd, że jej niesamowity sopran potrafi przebić nawet największy zgiełk bitwy. Dyplomowany oficer. Patent zdobyła paradoksalnie w Szkole Wojennej w Lan Exeter w Kovirze. Wysokiej klasy specjalistka od wykorzystania ciężkiej kawalerii. Kobieta o niesamowitej sile i sprawności fizycznej idącej w parze z odwagą i fantazją. Któż inny uderzyłby na trzy tysiące Czarnych i elfów wiodąc tylko tysiąc żołnierzy i jeszcze wygrał. Swoimi umiejętnościami szermierczymi potrafiąca wpędzić w kompleksy najlepszych rębajłów. Mimo tych cech kobieta urodziwa i atrakcyjna. Jedyna prawdziwa miłość Pangratta. Doskonale w dowodzeniu wykorzystująca fakt bycia białogłową. Nikt kto uważa się za prawdziwego mężczyznę nie ucieknie kiedy obok w szyku stoi piękna kobieta. W czasie przewrotu dowodziła z powodzeniem chorągwią pancerną. Po serii zajadłych bitew jej oddział został przyparty do granicy z Redanią. Po jej przekroczeniu oddział został internowany, a Julię wydano Kovirczykom.
Kolejny to pułkownik Lorenzo Molla. Człowiek o niespożytej energii i waleczności. W czasie przewrotu dał się poznać jako doskonały zagończyk. Osiągnięcia w wojsku zdają się iść łeb w łeb z podbojami miłosnymi przystojnego pułkownika. Typ człowieka potrafiącego przekradać się przez pół nocy by spotkać się z kochanką. Wracając przebić się przez cały pułk i zniknąć jak kamfora. Srodze mylił się jednak każdy kto brał go za fircyka. Jest konsekwentnie działającym, sprytnym i rzutkim żołnierzem. W czasie przewrotu atakował konwoje rebeliantów, a potem wojsk kovirskich w miejscach w których się go w ogóle nie spodziewano. Jako jedyny przekroczył granicę z Kovirem plądrując pogranicze. Schwytano go na skutek zdrady. No cóż jedna z kochanek okazała się kovirską agentką. Nikt nie mówił, że kobiety nie gubią.
Ostatnim z czwórki jest pułkownik Juan “Frontino” Guttierez. Ktoś kto go nie spotkał nie potrafiłby powiedzieć dlaczego ten cichy, małomówny człowiek jest tak dobrym dowódcą. “Frontino” miał w sobie coś co powodowało, że podkomendni rzucali się za nim choćby w ogień. Bezdyskusyjny fachowiec w dziedzinie obrony twierdz i sztuki oblężniczej. Znawca sztuki saperskiej i wykorzystania machin wojennych. Uniemożliwił rebeliantom szybkie opanowanie cytadeli w Aedd Gynwael. Obrona, którą zorganizował była tak skuteczna, że król Esterad wydał osobisty rozkaz nakazujący jego oszczędzenie. Poddał twierdzę dopiero kiedy stała się ona ostatnim punktem oporu i kiedy Esterad osobiście zagwarantował jego żołnierzom amnestię, a dalsza walka była bezcelowa. Przeznaczenie spotka go pod Brenną. Nawet takie zimne i bezwzględne typy jak najemnicy stać czasami na bycie szlachetnymi. On i garstka jego żołnierzy staną na drodze elfów z brygady “Vrihedd”. Za plecami będą mieli szpital Milo “Rustyego” Vanderbecka. “Frontino” obejrzy się na szpital, uśmiechnie i ruszy w stronę szarżujących elfów. Jego ludzie podążą za nim. To przecież ich dowódca. Wywiąże się straszna, beznadziejna walka. Jednak dzięki temu Guttierez za cenę życia swego i swoich żołnierzy kupi czas, którego elfom zabraknie kiedy dotrą do szpitala. Nie zobaczy już odsieczy. We mgle w której się znajdzie podejdzie do niego blada dziewczyna. Uśmiechnie się do pułkownika swoim najpiękniejszym uśmiechem. Potem ujmie bohatera mocno za opancerzoną rękę, by idąc przez mgłę nie był sam…
Kilka słów o samej Kompanii
Wolna Kompania Kondotierska jest chyba największą zbieraniną obwiesiów, cwaniaków i kombinatorów, będących zarazem doskonałymi żołnierzami. Tak jak powiedziałem najemnicy żyją z wojny. Praktyka powoduje, że przeżywają wyłącznie najlepsi. Składa się na to wiele czynników. Tak jak każdy oddział najemny, Wolna Kompania jest swojego rodzaju przedsiębiorstwem. Żeby zarobić trzeba dobrze walczyć. Do tego potrzebne są: dobre opancerzenie i uzbrojenie, perfekcyjna, praktyczna znajomość rzemiosła wojennego i karność. Najemnicy co warto podkreślić są dużo bardziej zdyscyplinowani niż zwykłe wojsko ( oczywiście tylko na polu walki, normalnie jest na odwrót ). Ich fachowość jako żołnierzy nie podlega żadnej dyskusji. To nie przypadek, że pod Brenną zręczny i szybki kornet Aubry nie zdążył nawet dobyć miecza gdy w tym samym czasie najemnicy przebili się przez kordon Nilfgaardczyków otaczający Ochotniczy Huf Mahakamski.
Ciekawa jest forma zwracania się do przełożonych. Żołnierz zwraca się do oficera podając stopień. Np. : “Pułkowniku melduję, że…” Nigdy nie mówi: “ panie pułkowniku”. Wynika to stąd że w ich mentalności jedynym ich panem jest pieniądz.
Ponieważ do banderii jest się przypisanym na stałe żołnierze dobrze się znają. Dlatego relacje między nimi są dość zażyłe. Podszycie się pod żołnierza Kompanii jest raczej skazane na niepowodzenie.
Taktyki walki
Jako jedna z nielicznych formacji potrafią walczyć w szyku klinowym. Wymaga on olbrzymiego zdyscyplinowania i doświadczenia. Jest to najlepszy szyk w jakim może walczyć ciężka jazda. Ma jednak bardzo duże wady. W przypadku zdezorganizowania zagładzie ulegnie cały walczący w ten sposób oddział. Z racji swojej zwartości oraz możliwości punktowego uderzenia łatwo można nim rozerwać wszelkie inne szyki jazdy i piechoty. Jednakże ta sama zwartość powoduje, że w przypadku niepowodzenia pierwszych szeregów tylne wpadną na przednie nie mając szans na rozproszenie się. Dlatego tak ważny jest porządek, dyscyplina i utrzymanie szyku.
Niewątpliwie ich wynalazkiem jest walka w liniach hufców. Taktyka ta jest używana tylko w małych bitwach. Nie sprawdza się przeciw dużym formacjom i nie ma sensu jeśli ma się dużo kawalerzystów. Pierwsza linia to hufiec czelny sformowany z pancernych. Druga to pocztowi i lżej zbrojni, nazywana jest hufcem walnym. Najpierw uderza hufiec czelny. Zachowując tzw. przerwę taktyczną podąża hufiec walny zasypując wroga strzałami. Kiedy się zbliżą atakują na broń białą wciskając się w przerwy między własnymi pancernymi lub “łatając” ewentualne wyrwy w linii. W tym momencie pancerni odskakują od wroga, przerzucając ciężar walki na hufiec walny. Ma to na celu zmianę strzaskanych kopii i ewentualną zmianę koni. Dzięki temu mogą uderzać jeszcze raz wykorzystując swój podstawowy atut czyli impet. Hufiec walny odskakuje od przeciwnika jakiś czas po czelnym. Cofają się strzelając do tyłu. Właśnie dla tego mają łuki refleksyjne, a nie kusze. Całość jest powtarzana, aż do rozstrzygnięcia.
Te dwa opisane sposoby walki są najpopularniejsze co nie oznacza, że nie stosują innych. Wysokie doświadczenie pozwala im walczyć tak jak np. “Imperze” we wszystkich szykach i niemal każdą bronią.
Najsławniejsza bitwa
Oczywiście Brenna. Jednak tym razem zrobię wyjątek. Jak przebiegała i co zrobili w niej najemnicy wie każdy fan sagi. Opiszę bitwę, którą Kompania stoczyła wcześniej, a która ich już wtedy unieśmiertelniła. Chodzi o walki toczone w rejonie Mayeny. W tym okresie Grupa Armii “Środek” pod dowództwem Menno Coehoorna oblegała Mayenę i Maribor. Wybuch powstania w Verden umożliwił Nordlingom przerzucenie znacznych sił w rejon obu twierdz w celu przełamania okrążenia. Menno nie był głupcem. Umiejętnie wykorzystywał do rozpoznania brygadę “Vrihedd”. Wcześnie wiedział o zbliżaniu się dużego zgrupowania przeciwnika. Nie zaniedbał także raportów wywiadu. Wiedział, że w ramach tegoż zgrupowania działa ciężkozbrojna doświadczona jednostka. Dlatego by nie dopuścić do przerwania okrążenia ustawił naprzeciwko niej część brygady “Vrihedd” i duże zgrupowanie pawężników z Brygady Gesońskiej. Jego błąd polegał na tym, że nie docenił klasy żołnierzy, którzy się do niego zbliżali. Elfy stały z przodu mając pełnić rolę zderzaka w razie ataku ( równie pomysłowe co cyniczne ). W zamyśle marszałka miały zdezorganizować przeciwnika. Zdezorganizowany szyk miał wpaść na uszykowaną piechotę. Ponieważ Nordlingowie mieli nie mieć czasu na poprawienie szyku przerwa taktyczna między elfami i ludźmi nie była duża. Raporty zwiadu meldowały o zaledwie tysiącu zbrojnych co przy trzech tysiącach po stronie Czarnych zgromadzonych na tym odcinku napawało optymizmem. Rankiem ich oczom ukazał się wzorowo uszykowany klin pancernej jazdy pod dowództwem “Słodkiej Trzpiotki”. Wkrótce najemnicy runęli do ataku. Mimo, że przemieszczali się bardzo szybko zachowywali idealny porządek. Niestety dla elfów Isengrim Faoiltiarna nie miał doświadczenia jeśli chodzi o duże bitwy i zgodnie z planem ruszył na spotkanie najemników. Gdy zderzyli się z Kompanią ich zgrupowanie zostało rozczłonkowane. Walczące w luźniejszym szyku i zdecydowanie lżej zbrojne elfy były obalane razem z końmi. Kłuci, cięci i ostrzeliwani byli rozpychani na boki. Co gorsza ich strzały nie szkodziły zbytnio zewnętrznym ciężko opancerzonym szeregom kondotierów. Za to pocztowi najemników strzelali niewiele gorzej od elfów, zadając im dotkliwe straty. Na szczęście dla brygady “Vrihedd” Faoiltiarna wiedział, że skoro nie można wygrać to trzeba się wycofać. Szanował krew swoich wojowników i wolał uniknąć dużych strat. Nakazał odskoczenie od przeciwnika. Część elfów ze środkowej części zgrupowania wykonując rozkaz zawróciła konie i ruszyła przed siebie gnana przez najemników. Tymczasem piechota miała walczyć standardową i bardzo skuteczną taktyką “w schody”. Polegała na tym, że pierwszy szereg kładł się na ziemi na pawężach. Drugi szereg klękał i razem z trzecim i czwartym strzelał z kusz. Szereg czwarty strzelał tzw. nawiją ( zza ucha ) Dzięki temu osiągano olbrzymią siłę ognia. W założeniu mieli oddać dwie salwy. Dowódca pawężników ze zgrozą skojarzył, że owszem przeciwnik znalazł się w polu rażenia. Sęk tylko w tym, że duża grupa uchodzących elfów też. Wiedział, że nie może przepuścić ich przez szyk. Oznaczało by to zamieszanie w obliczu uderzenia ciężkiej jazdy, a to była pewna masakra. Wąska przerwa taktyczna uniemożliwiła elfom rozjechanie się na boki. Wybór był tylko jeden. Konrad de Laat, dowódca piechoty kazał strzelać. Pierwsza salwa zmasakrowała nieludzi, czyniąc minimalne szkody kondotierom. Julia przewidując, że nie jest to ostatnia salwa kazała przygotować się pocztowym. W momencie gdy szyk piechoty “otworzył się” do kolejnej salwy pocztowi rozpoczęli ostrzał. De Laat liczył się z ostrzałem ze strony pocztowych. Nie wiedział tylko, że są oni uzbrojeni w łuki refleksyjne, a nie w kusze. Skutek był taki, że piechota dostała dwie salwy w otwarty szyk co wywołało zamieszanie. To jednak nie było najgorsze. Przypadkowa strzała trafiła De Laata w szyję. Rana nie była śmiertelna. Problem polegał na tym, że spowodowała, że ranny nie mógł mówić. Z gardła wydobywało mu się tylko charczenie. Przez dobrych parę chwil zastępca próbował skojarzyć co De Laat chce powiedzieć. To jednak było już bez znaczenia. W oszołomioną piechotę uderzyli kondotierzy siekąc i tratując każdego kto stanął im na drodze. Konrad de Laat zginął przebity kopią. Jego zastępca bezskutecznie próbując przywrócić porządek został stratowany. W ciągu kilku chwil trzytysięczne zgrupowanie ludzi i elfów przestało istnieć. Paradoksalnie najmniejsze straty poniosły elfy. Z doborowej piechoty z Brygady Gesońskiej prawie nikt nie przeżył. Cóż piechur nie ma szans w ucieczce przed kawalerzystą. Menno pchnął do walki odwód jednak było już za późno. Został on przechwycony przez banderie Pangratta i Molli. Gutterez i Abatemarco tymczasem parli w stronę Mayeny, zagrażając tyłom Czarnych. Marszałek z trudem powstrzymał panikę. Bitwa była przegrana. Marszałek musiał przełknąć gorycz porażki i wycofać się. Tylko doświadczeniu i zimnej krwi Coehoorna Czarni zawdzięczają fakt, że udało się zorganizować sprawny odwrót. Klęska była jednak dotkliwa. Grupa Armii Środek straciła niemal wszystkie machiny oblężnicze. Straty w zabitych, rannych i wziętych do niewoli wśród piechoty spowodowały, że na następną kampanię Menno zabrał tylko armie konne. Ze strategicznego punktu widzenia bitwa ta przekreśliła szansę na szybkie opanowanie Mariboru i Mayeny. Był to początek drogi, która zaprowadziła pod Brennę…
Chyba czesc czwarta?
Czwarta 🙂
O, juz poprawione.
A tak w ogole, przy czytaniu wydawalo mi sie, ze Wolna Kompania jest „pol-ciezka”. Tzn. uzbrojona raczej jak Litwini niz jak Krzyzacy pod Grunwaldem 😉
No ale to kwestia wyobrazni. Wlasnie sprawdzilem, i w bitwie pod Brenna jest mowa o „pancernych jezdzcach”
OK, przeczytalem calosc i podoba mi sie coraz bardziej. W uzbrojeniu oparles sie, jak rozumiem o najnowsze badania w sprawie uzbrojenia i taktyki sredniowiecznych choragwi jazdy pancernej a opis oddzialow najemnych wydaje mi sie „zapozyczony” z wojny 30-letniej. Bitwa jak zwykle ciekawa.
Daje 8, a „tylko tyle” z dwoch powodow. Po pierwsze Wolna Kompania jest w Sadze stosunkowo dobrze opisana (w porownaniu z innymi jednostkami), sam w dwoch miejscach odsylasz czytelnikow do ksiazek.
Po drugie nie spodobalo mi sie zdanie „Wolna Kompania jest typowym przykładem wojska banderyjnego”. Dla mnie wybija sie ona sposrod podobnych jednostek z dwoch powodow: duzy udzial „fachowcow” (sam opisales, skad pochodzili jej „rekruci”), oraz mozliwosc „odkupienia win”. Juz Stalin wykazal, jak mozna uzywac zolnierzy wydobytych z lagrow. Mysle, ze powinienes to troche podkreslic, dlaczego taka „nowa” jednostka, budowana od podstaw mogla wygrywac z regularnym wojskiem. A tu IMHO obok doswiadczenia „starych” jakas role odgrywala tez ich szczegolna determinacja.
PS. Co bierzesz jako nastepne na „ruszt”?
Kapitalne.Odsieczy mayeńskiej opisanie wysoce miodnym mi się zdaje, prawdziwą perełką, rzeknę 😉 Wdarł się jednak parę błędów faktograficznych. Milion bizantów trafił do kasy redańskiej i wyekwipowano zań pancernych elearów redańskich, którzy pod wodzą Blenheima Blenkerta zadecydowali o losach bitwy pod Brenną.
Idi zaś, ojciec Audoena i dziad Rhyda, był królem Poviss tak jak jego zstępni, a jego uzurpatorstwo polegało na tym, że sięgnął po tron exeterski gdy Esteril Thyssen walczył na wschodzie. Było to jednak jakieś 60 Nilfgaardem, więc jego oficerowie musieliby być przynajmniej po siedemdziesiątce 😉
Te dwa babole zupełnie jednak nie podważają jakości artykułu. Ode mnie 10.
Nie no, daj se już pokój z pisaniem… Bo ja czasu nie mam na czytanie, a grzechem byłoby nie przeczytanie tak dobrego artykułu…
Dijkstra nie chce się kłócić, ale w książce kiedy wnuk Esterada wspomina o tym skąd wzięli się najemnicy mówi właśnie o ludziach uzurpatora Idiego i o partyzantach Rhyda. Nie wykluczam, że masz rację. Możliwe, że AS popełnił drobną niespójność. Można to tłumaczyć tym, że Idi żył długo. Kiedy sięgnął po Kovirski tron był już bardzo stary. I zrobił to na krótko przed śmiercią. W tym czasie jego wnuk juz mógł być dorosły. Nigdzie nie jest powiedziane, że panowanie Audoena było długie. Ach te zawały serca w czasie uczt… Zwłaszcza po wypiciu wina. Rhyd gdy obejmował tron mógł być młody. Sam przewrót nastąpił krótko po tym.
Adalbert, przyznam sie, że ideę wojsk banderyjnych i ich organizację zapożyczyłem od Węgrów z okresu ich wojen z Turcją. Cholernie ciekawa wojskowość, a mimo to mało znana. Wzbogaciłem ją oczywiście o inne elementy. Zdanie „typowe wojsko banderyjne” odwołuje się do organizacji jednostki, a nie jej możliwości bojowych. To dwie osobne kwestie, choć oczywiście powiązane ze sobą. Nie wiem co wezmę następnego na warsztat. Może „Vrihedd”, a może partyzantów z „Wolnych Stoków”.
bardzo dobry artykuł, aby tak dalej
Dobrze, że się kłócisz. Sprawdziłem. Pierwszeństwo ma zawsze żywy tekst ASa, więc info z BW#3 można potłuc o kant dupy. O Idim mówi kiedyśtam jeszcze Geralt, że u niego był, więc może to pomoże znaleźć odpowiedniejszą datę. Sprawdzę.
Ja osobiście proponuję błędnych rycerzy z Toussaint ;-D A tak na serio: w Mniejszym Źle napisane jest o wolnej kompanii angreńskiej. Zawsze mnie ciekawiło, co to za zwierz…
Świetny artykuł, oże do sesji nie zabardzo przydatny, ale na wyobraźnię działa…
Po prostu świetny
Arcydobry artkuł, jednak denerwujące są, jak dla mnie, odstępy wewnątrz nawiasów.
poprostu zajebiste !!!
1) lanckknechci to ciężka piechota, a nie jazda
2) pancerna jazda z sagi mogła być jazdą średnią, jeśli odnieść się do nazewnictwa XVII polski. poczytajcie Ogniem i Mieczem, tam są dokładne opisy.
Reszta świetna
Ad. 1 Nie kapuję, a kto powiedział, że lancknechci to nie jest piechota?
Ad. 2 W Średniowieczu jazdę ciężką nazywano pancerną i to o ile wiem tą najciężej opancerzoną. Było nie było to najodpowiedniejszy okres do porównań.