Fafuła obudził się. Znajoma ciemność wypełniła jego mózg, wypierając obłoki snu wtłoczone do niego wcześniej. Po krótkiej chwili rozmyślań, Fafuła wydedukował, że sen musiał być w niego wtłoczony za pomocą szybującego kufla. Choć właściwie w szybowaniu nie było nic złego. Chodziło raczej o lądujący kufel. ‘Tak. Zdecydowanie’, pomyślał Fafuła dotykając głowy. A jako że właściciel kraczmy nie powinien leżeć pod barem w godzinach największego ruchu, Fafuła postanowił wstać. Nie wiedzieć czemu ludzie mają przykry zwyczaj wynoszenia mebli, łyżek, talerzy, kufli oraz innych ludzi, korzystając z nieobecności trzymającego porządek karczmarza. Fafuła z głośnym mlaśnięciem odkleił twarz od podłogi i wystawił czubek wygolonej czaszki ponad bar. Czterech obdartych mężczyzn niosących nową ławę w stronę drzwi popatrzyło na niego pytającym wzrokiem. Odchrząknęli, postawili ławę w miejscu stali i zaczęli żywo dyskutować, rozglądając się nerwowo. Karczmarz spojrzał na resztę sali. Poza jedną bójką, w której włochaty krasnolud tłukł o ścianę głową młodego elfa, nie działo się nic nadzwyczajnego. Karczmarz postanowił nie interweniować. Elf wyglądał zresztą jakby było mu wszystko jedno. A poza tym Fafuła nic nie zauważył. Włochaty krasnolud, miał za pasek zatknięty duży, bojowy topór, co sprawiało, że zapewne wielu ludzi go nie zauważało. Karczmarz odetchnął głęboko. W innych karczmach o tej porze już dawno podpalają strzechy. Karczma ‘Pod Bardzo Dużą Pałką’ nie od wczoraj cieszyła się renomą najbezpieczniejszej na szlaku. Fafuła pogłaskał wysłużona rękojeść Bardzo Dużej Pałki leżącej niewinnie pod barem. Nalał sobie kufel piwa i doliczył niewielką sumę do rachunku krasnoluda drzemiącego przy najbliższym stoliku. Zadowolony odwrócił głowę. Lądujący talerz golonki wtłoczył w jego głowę ciężkie obłoki snu.

***

         Fafuła obudził się widząc nad sobą palącą się strzechę. Wyjrzał za bar rycząc wściekle i wymachując Bardzo Duża Pałką. Robił to już wcześniej. Nie był zły. Ryczał wściekle jedynie dla efektu. Pałka napotkała na niewielki opór, jednak ze względu na to, że była naprawdę Bardzo Duża, był to opór krótkotrwały. Wtedy Fafuła otworzył oczy. Dziwna grupka ludzi, zajęta do tej pory dorzynaniem rannych, patrzyła pytającą na częściowo na Fafułę, a częściowo na krwawiącego radośnie łysego wielkoluda z tatuażem ‘Da barbarian’ na plecach. Fafuła pomyślał, że nagły defekt na głowie łysego siłacza, jest zapewne bezpośrednim efektem krótkotrwałego działania Pałki. Pomyślał też, że to nie jest wygodna sytuacja. Uśmiechnął się też, bo uśmiech czyni cuda. Podobno. Staruszek w żółtej, powiewnej szacie zbliżył się do obalonego barbarzyńcy, kuśtykając. Szturchnął go nogą. Wymamrotał coś pod nosem i odwrócił się do niecodziennej grupki. ‘No i znowu nam zaciukali przywódcę’. Grupka popatrzyła po sobie. Składała się z krasnoluda, który składał się z brody i topora, Elfa w różowym uniformie typu „Wood Ranger”, oraz oryginalnego jegomościa, którego głowę zdobiły fioletowe włosy i niebieski zarost, kontrastujące ze skórzana zbroją. Choć ‘zdobiły’, to mocno przesadzone słowo, jak zauważył Fafuła. W ostatnim członku drużyny było coś dziwnego. Nosił miecz na plecach. Nikt w tych stronach nie nosi miecza na plecach. Nikt, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym jak trudno schować miecz z powrotem na plecy.
          Fafuła rozejrzał się po spalonej karczmie. Każdy element wyposażenia został rozbity i podeptany ze szczególna dbałością o szczegóły. Natomiast każdy bywalec został z podobną dbałością zarżnięty. Fafuła postanowił poczekać jeszcze trochę na rozwój sytuacji. Najlepiej w biegu. Jego plan zapewne powiódłby się gdyby, nie kufel rzucony przez włochatego krasnoluda.

***

– ‘…no na to by wychodziło…’, Fafułę obudził strzępek konwersacji.
– ‘Ale on jest taki mało… mało… no nie taki jest’, przez zaskorupiałe snem półotwarte powieki karczmarz zobaczył, że mówi Elf.
– ‘Słyszałeś, co mówił wieszcz, którego znaleźliśmy elfowi rynsztoku.’, odparł Elfowi dziad w żółtej szacie.
– ‘Skąd, rwa jego tam i na zad mać, wiesz, że to był chędożony wieszcz?’, spytał donośnym głosem Krasnolud. Dziad memłał chwilę bezzębnymi dziąsłami, tłumacząc skomplikowany krasnoludzki dialekt na normalną mowę.
– ‘Przecież śmierdział’, odrzekł w końcu.
– ‘Ja też śmierdzę, a nie jestem w rzyć wieszczem kopanym’, agresywnie kłócił się Krasnolud.- ‘Ale on śmierdział tak… wieszczowato’.
– ‘Jak dla mnie to on walił gównem, bo się nie mył’, burknął brodaty. Tego już było dla dziada za wiele. Nikt przecież nie będzie mu tu grzebał we wierzeniach.
– ‘Wieszcz powiedział: „Tego waszego przewódce w końcu ktoś zatłucze. Weźta se zaprawdę tego, kto to zrobił, bo on silniejszy będzie”. I tak zrobimy’, wyszeptał dziad złowieszczo.
– ‘Jak dla mnie to on powiedział „Rzućcie talenta, bom nie przy wódce. Albo ze dwa to mocniejsza będzie’, odpowiedział Krasnolud spokojnie. Dziad bez słowa zainkantował zaklęcie i wymierzył rozcapierzone palce w twarz krasnoluda. Potężna eksplozja odrzuciła go natychmiast do tyłu, wprost na Fafułę. Krasnolud patrzył na całe zajście z dużą dozą spokoju. Elf spał. Fioletowy koleś siedział i patrzył w ognisko. Fafuła tracił przytomność.

***

          Fafuła siedział na pieńku i patrzył na zabranych dookoła niego członków dziwnej hanzy. Na samym środku zgromadzenia zajął zaszczytne miejsce dziad, który wczorajszego wieczoru brutalnie pozbawił karczmarza przytomności nagłym uderzeniem czaszką. Po lewej stał wsparty na długim łuku Elf, a po prawej w kucki siedział Krasnolud. Wyglądał jak brązowy krzaczek. Tylko pachniał inaczej.
– ‘Tak więc widzisz zacny przywódco… musisz zostać naszym przywódcą… bo… zaciukałeś naszego przywódcę’, mamrotał dziad zakłopotany.
– ‘Ale…’, odpowiedział Fafuła słabym głosem.
-‘Milcz albo w pysk, w rzyć chędorzony psi pomiocie, synu szklarza, ciężkoryły fiucie salamandry!’, przerwał mu grzecznie Krasnolud. Fafuła zamilkł, chociaż w większości nie zgadzał się z opiniami Krasnoluda.
– ‘Naturalnie możesz się nie zgodzić…’, kontynuował dziad. Fafuła podniósł palec, chcąc coś powiedzieć, ale napotkał wzrok krasnoluda i pomyślał, że to, co chce powiedzieć, nie jest aż tak ważne jak się wydawało. Właściwie to wcale nie było ważne., ‘…ale wtedy zabijemy cię w okrutny, bolesny i wyjątkowo paskudny sposób’.
– ‘E…’ powiedział Fafuła, zanim krasnolud wykrzyknął kolejną wiązkę przekleństw i opisał, co może zrobić z toporem, trawą i najbliższą sosną, a ponieważ miało to wyraźny związek z dolnymi partiami ciała karczmarza, Fafuła umilkł natychmiast słysząc ten barwny i wyszukany monolog.
– ‘Czyli wszystko załatwione’, powiedział Elf klepiąc dziada przyjaźnie po ramieniu. Dziad skrzywił się. ,’ Możemy ruszać. Tylko najpierw przedstawmy się nowemu przywódcy’.
– ‘Jestem Damage Wundah’ful. Mag, czarnoksiężnik, kapłan a także były poważany sędzia… znaczy dalej jestem sędzią, ale już mniej poważanym. Ale jeszcze trochę tak. Nie żebym wcale nie był poważany. Wielu ludzi mnie szanuje. Nie znam ich, ale szanują mnie. Na pewno…’ powiedział Dziad i odchrząknął z zakłopotaniem wiedząc, że powiedział więcej niż chciał powiedzieć.
– ‘Ja jestem Alep’heawth Nouwuth Vel’akhamath. Elfi łowca, a także doskonały fryzjer i kreator mody.’
– ‘Nazywamy go Bob. Dla ułatwienia.’, powiedział Damage.
– ‘A ja jestem Dupak Wrzyć’, burknął Krasnolud i odwrócił się do hanzy plecami.
– ‘Jego też nazywamy Bob. Z grzeczności’, dodał znowu Demage., ‘Jego rodzice szczycili się specyficznym poczuciem humoru’
– ‘A ten, tam?’, zapytał Fafuła. Elf skłonił głowę.
– ‘To… to jest weidźmin. Gwynehamster.’, wymamrotał niewyraźnie., ‘Trzeba na niego uważac. Jest… troche ułomny’.
– ‘Dobrze… Ja jestem Fafuła. Prosty karczmarz i wioskowy piwowar.’, powiedział Fafuła głosem sugerującym, że jest mu już naprawdę wszystko jedno.,‘…i jestem waszym przywódcą, bo inaczej mnie zabijecie?’
– ‘Tak’, odpowiedzieli chórem wszyscy oprócz wiedźmina.
– ‘A jaka jest nasza… tego… misja?’, zapytał karczmarz, przypominając sobie, że każda niecodzienna grupka wędrująca po świecie z bronią ma jakąś misję.
– ‘Wędrujemy, by odnaleźć wielkiego barona L’Oursa de Nonoursa i ukarać go za to co zrobił’, odpowiedział Demage wkładając w głos wiele uczucie i niepotrzebnej emfazy.
– ‘A… co zrobił?’, dopytywał się Fafuła.
– ‘W gruncie rzeczy nie wiemy… Wiedział to tylko przywódca, którego zamieniłeś w plującą kawałkami dziąseł masę z odsłoniętym mózgiem’, wymruczał krasnolud.
– ‘Tak’, potwierdził mag, ‘I przez wzgląd na pamięć o naszym przywódcy musimy wykonać naszą misję’.
          Karczmarz chciał jeszcze coś powiedzieć, ale westchnął tylko ciężko ze zrezygnowaniem. Spojrzał na grupę. Byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do przygody. Mieli na plecach skomplikowane pakunki i byli gotowi do drogi. Fafuła pomyślał, że miło będzie przypomnieć sobie awanturnicze, młode lata, a przy okazji nie zginąć w paskudny i bolesny sposób z rąk Dupaka… Boba… no.. krasnoluda.
– ‘Ruszajmy więc.’, rzekł i wstał z pniaka. Elf gwizdnął na wiedźmina, który z dziką furią naparzał mieczem w martwą wiewiórkę. Gwynehamster odwrócił się i pobiegł do hanzy. Jego trójkątne źrenice powróciły do normalnego kształtu.
          Hanza ruszyła. Las szumiał swym pięknem, roztaczając wkoło piękny zapach sosen, spalenizny i gnijących zwłok. Choć akurat to ostatnie było bardziej zasługą zgliszcz Karczmy Pod Bardzo Duża Pałką. Przygoda rozpoczęła się.