Piękno w Mroku

(Opowiadanie dedykuję Agnieszce, która była dla mnie oparciem w godzinie załamania, która pomogła mi wyjść z najgłębszego dołka, która stała się dla mnie sumieniem, która jest Aniołem rozjaśniającym mroki codziennego piekła … i która jest czymś więcej.)

Szedł powoli ostrożnie przestawiając nogi po suchym wrzosowisku. Ćwiartka księżyca dawała dosyć światła, aby widział, jak w dzień. Rozejrzał się po zasnutym niską mgłą wrzosowisku, z którego zaczęły już wystawać pierwsze nagrobki. Białowłosy, niski, acz szeroki w barach osobnik poluzował miecz w pochwie przewieszonej przez plecy, poczym ponownie pogrążył się w rozmyślaniach. Ludzie z „Małej Wody”, którzy go wynajęli, powiedzieli mu, że w pobliżu dróżki z miasteczka do ich wioski, na której zaginęła dwójka dzieci kilka dni temu, znajduje się jakiś cmentarz. Coen był pewien, że to ghul, ewentualnie Graveir, lub jakiś inny ścierwojad. Tego był pewien. Nie miał, nie mógł mieć pojęcia jak bardzo się mylił. Jego rozmyślania przerwał nagle cichy, lecz przybierający na sile dźwięk, gdzieś w oddali. Zatrzymał się i wytężył swój wiedźmiński słuch. Rozpoznał ten dźwięk nieomal natychmiast Słyszał go już dość często. Był to odgłos walki. Szybko zaczął biec w tamtym kierunku zastanawiając się przez chwile, kto może być na tym cmentarzysku oprócz niego, bo trupojady raczej miedzy sobą nie walczą. Po chwili dobiegł do małego placyku, wyłożonego starymi, już lekko obluzowanymi kamieniami. Na środku jakaś postać w zbroi płytowej zażarcie walczyła z kilkoma ghulami. Sadząc po długich, jasnych włosach, związanych z warkocz z mała czerwoną kokardką na końcu, dwoma wygrawerowanymi głowami orłów na przedzie napierśnika i sylwetce, była to kobieta. Mimo iż nie nosiła ona hełmu Coen nie mógł dojrzeć jej twarzy gdyż, co chwile wykonywała ona uniki przed ghulowymi pazurami i kontratakowała swoim mieczem. Coen nie miał zamiaru stać i biernie się przyglądać tej walce. Błyskawicznie rzucił się w stronę środka placyku, dobywając pięknie grawerowanego, pokrytego runami, srebrnego miecza z pochwy na plecach. W przeciwieństwie do wielu zwyczajnych wojowników nie wydawał żadnych okrzyków bojowych, szkoda mu było na nie oddechu. Pozatym żywotrupy nie znały czegoś takiego jak strach. Zanim któryś z nich się zorientował Wiedźmin był już przy nich. Pierwszego z nich ciął skośnie przez plecy, nawet nie zwalniając biegu, jedyni wykonując szybki piruet. Ścierwojad wydał żałośnie-wściekły piska poczym padł na wznak. Słysząc ten wizg zarówno trzy pozostałe ghule jak i kobieta odwrócili się w jego stronę. Te chwilowa dezorientacja kosztowała by wojowniczkę życie gdyby nie to, ze najbliższy z ghuli z niewiadomych przyczyn zacisną swoją szponiasta łapę w pieść. Wojowniczka zachwiała sie lekko od trafienia w lewy policzek, lecz szybko rąbnęła w odpowiedzi mieczem w klatkę piersiową ożywieńca. Klinga bez większego trudu pokonała gnijące ciało i zatrzymała się dopiero na mostku. Błąd włosa wojowniczka wyszarpnęła ostrze z ciała. Jak zauważył Wiedźmin, zrobiła to właściwe, to znaczy płasko, nie zmieniając konta pod jakim uderzyła, dzięki czemu brzeszczot jej miecza wyszedł bez większego oporu, nie zakleszczając się w zwłokach. Lecz Coen nie miał czasu dłużej nad tym myśleć. Niewiarygodnie szybko zanurkował pod łapami ghula, poczym wyprostował się tuż przy nim ciągnąc ostrze za sobą. Ghul instynktownie odsunął się od srebrnego ostrza przecinającego mu tułów, dając tym samym Białowłosemu miejsce na płynne odwrócenie ostrza i cięcie skośnie z góry, w drugą stronę. Ścierwojad padł na plecy ze swoistym 'X’ wyciętym na korpusie. Ostatni ghul rzucił się na Wiedźmina, lecz ten tylko leniwie ciął umarlaka płasko po nogach. Nieumarły zachwiał się na przeciętych kolanach poczym również upadł na plecy, przeciął w ten sposób wszelkiej logice która nakazywała mu paść na brzuch. 'Życie rzadko jest logiczne’ pomyślał Coen robiąc mieczem młynka nad głową, poczym wbijając go w miejsce gdzie powinno znajdować się serce potwora. Sztych wiedźmińskiej klingi wszedł w klatkę piersiową jak w masło. Białowłosy przekręcił lekko klingę w ranie błyskawicznie kończąc pośmiertne drgawki stwora. Wiedźmin wyciągnął ostrze z rany i odwrócił się w stronę kobiety. Ta stała kilka kroków od niego z uniesionym mieczem. Coen szybko przyjął postawę obronną, a przez myśl mu przeszło że skądś już to zna.
– Kim jesteś? – spytała kobieta. Miała miły, kobiecy, ale twardy głos. Wiedźmin przyjrzał się jej uważnie. Błękitna zbroja płytowa w którą była zakuta, była dobrej roboty. Ewidentnie novigradzkiej, gdyż tylko tamtejsi płatnerze wykuwają napierśniki dla kobiet, z uformowanymi z przodu głowami różnych drapieżników, które znacznie lepiej chroniły najwidoczniejsze atrybuty kobiecości niż zwyczajny płaski napierśnik. Kobieta ta była bardzo ładna i atrakcyjna. Nie była jedną z tych szlachciańskich piękności, które zapomina się w kwadrans po ich zobaczeniu. Nie, ta wojowniczka należała do grona tych niewielu kobiet które nie onieśmielają uroda, ale zapadają w pamięć. Formujący się siniak na policzku, nie odejmował nic z tego wrażenia, a wręcz dodawał tej kobiecie realizmu.
– Jestem Coen – powiedział łagodnie Białowłosy powoli opuszczając ostrze – Wiedźmin.
Kobieta również opuściła swoją broń
– Ja jestem Eldicoranna – powiedziała kłaniając się lekko Coen’owi – Palladynka z Novigradu. Dziękuję za pomoc
Coen również kiwnął głową chowając miecz do pochwy. W takich sytuacjach bardzo go cieszyło, ze profilowanie ostrza nie zatrzymywało krwi.
– Co to za profesja, Palladyni? – spytał zaczynając dokładnie oglądać chude, czarno – szaro -brązowe ciała ghuli.
– Jesteśmy rodzajem zakonu rycerskiego. Każdy z nas ślubował bronić niewinnych ludzi i służyć dobru – wyjaśniła Palladynka podchodząc do nego, uprzednio schowawszy miecz do pochwy przy pasie, poczym spytała – A ty co tutaj robisz? Dostałeś zlecenie na te ghule?
– Dostałem zlecenie na zabicie stwora bądź stworów które są odpowiedzialne za znikniecie dwójki dzieci z drogi w pobliżu – odpowiedział wstając od ciał ożywieńców – To jednak nie te trupojady. Nigdzie na ich ciała niema śladów niezgniłej krwi, a jako że ghule raczej nie są czyściochami to gdyby zabiły te dzieci jeszcze za tydzień była by na nich ich krew
– Więc szukamy dalej?’ spytała Eldicoranna opierając dłoń w kolczej rękawicy na głowicy miecza.
– Jak to my? – spytał Wiedźmin odwracając się w jej stronę.
– Chyba nie sądzisz, że pozwolę abyś walczył za mnie w obronie tych ludzi – spytała patrząc w jego zielonożółte oczy z rozszerzonymi, kocimi źrenicami – Mam obowiązek ich chronić
Coen westchnął gdyż niebieskie oczy kobiety wyrażały determinacje. Przypomniało mu się że już raz widział taka determinacje. Tyle, ze oczy były wtedy zielone.
– W sumie władasz mieczem całkiem przyzwoicie, a mi trochę znudziły się samotne polowania -powiedział wiedząc, że i tak by za nim poszła, a nie było sensu zrażać do siebie nowo poznanej kobiety – Tylko postaraj się nie chrobotać zbroją. – Dobrze – powiedział uśmiechając się lekko rozbawiona – Postaram się.
Ruszyli powoli przed siebie, bacznie się rozglądając i nasłuchując. Coen był miło zaskoczony bo nawet jego wyczulony słuch nie rejestrował żadnych zgrzytów pancerza palladynki. zbroja musiał być robiona idealnie na miarę, a w dodatku wytłumiona. Pokiwał głową z uznaniem dla twórcy poczym ponownie skupił się na otoczeniu. Po kilkunastu minutach dotarli do jakiegoś innego, większego placu. W jego centrum stał wielki grobowiec z otwartym wejściem. Oboje podeszli do otworu i zaczęli go dokładnie lustrować. Grobowiec ewidentnie otwarto całkiem niedawno, o czym świadczył gruz z uszkodzonej framugi, którego wiatr nie zdążył jeszcze uprzątnąć, a sądząc po błocie i ziemi w pobliżu wejścia chodziło tędy ostatnio sporo osób. – Na pewno chcesz się w to pchać? – spytał Coen przyglądając się jej uważnie.
– Nie gadaj tyle, tylko prowadź – powiedziała biorąc do ręki jedną z leżących w pobliżu starych pochodni. Wykonała zawiły ruch ręką i nagle dało się słyszeć dźwięk jakby coś metalowego pękło, a pochodnia zapłonęła jasnym ogniem. Białowłosy wziął podaną mu pochodnie i zaczął się zastanawiać skąd one się tutaj wzięły, kiedy Eldicoranna zapaliła drugą.
– Wiem, że to niegrzecznie – powiedział Wiedźmin wchodząc w głąb ciemnego korytarza prowadzącego w dół – Ale pozwól, że ja pójdę pierwszy.
Palladynka jedynie kiwnęła głową na znak zgody poczym ruszyła za nim. Kiedy przeszedł przez przejście jego medalion zadrgał lekko, lecz jako, że nic się nie wydarzyło postanowił ruszyć dalej. Korytarz był stosunkowo szeroki i dość szybko doprowadził ich do komnaty grobowej. Ku swojemu zdziwieniu zauważyli, ze w jej ścian ziała wyrwa za którą znajdował się korytarz prowadzący niżej. Bez słowa powoli nim ruszyli. Wewnątrz korytarza było dość chłodno, a także była znacznie większa wilgotność. Po chwili ostrożnej wędrówki zauważyli słabe światło na końcu korytarza. Przyśpieszyli kroku po drodze gasząc i zostawiając pochodnie. Korytarz kończył się występem skalnym, od którego biegła sznurowa drabinka prowadząca na wysadzana starymi kafelkami okrągła posadzkę ze wszystkich stron otoczona wodą. Na środku oświetlonej wieloma świecami, pochodniami i wazami z których buchał ogień, groty stał średnich rozmiarów, kamienny sarkofag. Wokół niego natomiast stało kilku ożywieńców, nie ruszając się wogóle. Po obu stronach sarkofagu stała owa zaginiona dwójka dzieci. Byli do niego przywiązani grubym sznurem, za nadgarstki, zaś ich białe, jakby ceremonialne szaty znaczyły plamy krwi w okolicach kołnierzyka. – Co to wszystko ma znaczyć? – spytał cicho Coen przyglądając się uważnie.
– Wampir – odpowiedziała Eldicoranna nie odrywając wzroku od dzieci i sarkofagu.
– Przecież tak naprawdę wampiry wcale nie sypiają w trumnach. – sprzeciwił sie Białowłosy – To tylko ludzki mit.
– Większość mitów ma podstawy w faktach. W siedzibie naszego zakonu, w Novigradzie czytałam, że jest możliwe iż wampir z nieznanych przyczyn szybciej się regeneruje sypiając w trumnie. A może ten wampir sam uwierzył w to co o nim mówią? – Tak czy siak nie mam zamiaru tu siedzieć i czekać aż wylezie z grobowca – powiedział Wiedźmin poprawiając na dłoniach czarne, skórzane rękawice nabijane srebrnymi ćwiekami poczym spytał – Idziesz ze mną?
– Spróbuj mnie zatrzymać – powiedział butnie Palladynka poczym zaczęła schodzić po drabince. Coen uśmiechnął się, poczym cofnął trochę w głąb korytarza. Odetchnął głęboko, po czym rozpędził się i skoczył z występu, zrobił salto w powietrzu i ciął najbliższego ghula lądując miękko. Wydobyty w czasie salta oręż przesuną się po ciele ścierwojada zostawiając na jego plecach głęboką bruzdę. Na dźwięk wizgu ginącego pobratymca pozostałe ghule rzuciły się na Wiedźmina, jednak ten ułożył dziwnie palce i Znak Ard powalił ponad połowę stworów na ziemie. Białowłosy skoczył w stronę najbliższego stojącego i ciął na odlew. Klinga przeszła przez tętnice szyjne niemal bez oporu. Coen poszedł bokiem w piruet tnąc przy wyjściu kolejnego stwora. Szybko zanurkował miedzy dwa kolejne ścierwojady ciągnąc ostrze za sobą i tnąc w ten sposób kolejnego ghula. Tylko nawyk parady po ciosie ochronił go przed ciosem szponiastej łapy trupojada stojącego teraz przed nim. W tym momencie Eldicoranna cięła stwora który stał obok Wiedźmina, białowłosy natomiast kilkoma ciosami rozrzucił szponiaste łapy ghula i przeszył go nieomal na wylot. Wyszarpnął miecz z ciała stwora gotów do walki z kolejnym kiedy się nagle okazało, że ten ghul był ostatni. Oboje rozejrzeli się w koło czekając, aż coś się stanie. Ale nic się nie stało.
– Uwolnię dzieci – powiedziała Palladynka poczym podbiegła do nich i przecięła krepujące je więzy. Chłopak w wieku około piętnastu lat oparł się o sarkofag aby utrzymać równowagę, zaś dziewczynka nie mająca jeszcze zapewne choćby jednego krzyżyka na karku kompletnie osunęła by się na podłogę, gdyby Eldicoranna jej nie złapała. Oboje byli osłabienie od utraty krwi, lecz chłopak szybko doszedł do siebie. Rozejrzał się po niedawnym placu boju i nagle powiedział lekko przerażonym głosem – Musimy stąd uciekać i to szybko!
– Czemu? – spytali jednocześnie Palladynka i Wiedźmin.
– Ta krypta zamyka się sama kiedy tylko pojawiają się pierwsze promienie słońca – powiedział chłopak stając już pewnie na nogach – A świtać będzie pewnie szybko
– Za kilka godzin – powiedział Coen.
– Ale was i tak trzeba wyciągnąć z tego grobu. Chodźmy do wyjścia – zdecydowała Palladynka, poczym ruszyła w stronę drabinki. Coen wziął dziewczynkę na ręce poczym ruszył za nią. Teraz kiedy znali drogę poruszali się dość szybko. Podczas przejścia przez wejście do grobowca medalion Wiedźmina zadrgał lekko lecz Białowłosy wiedział już czym to jest spowodowane. Dzieci zostawili na skraju nekropoli. Chłopak pomógł iść swojej siostrze która odzyskała przytomność i krzyknęła ze strachu widząc twarz Wiedźmina i jego dziwne oczy. Oboje wolno udali się w stronę wioski. Puścili ich samych bo było mało prawdopodobne aby jakiś ghul jeszcze żył, inaczej wpadli by na niego do tej pory. Coen natomiast zagwizdał przeciągle na palcach i po chwili z mgły wyłonił się kary koń obwieszony jukami
– Co robisz? – spytała palladynka kiedy Wiedźmin ściągnął mu siodło z jukami poczym ruszył z powrotem.
– Mam zamiar zapolować na tego wampira – odparł przyspieszając kroku – A łatwiej będzie to zrobić wewnątrz grobowca niż na otwartym powietrzu ’
– Ale po co ci siodło? – spytała idąc obok – Przecież ten wampir pewnie zaraz wylezie z tej kamiennej trumny.
– Wątpię – odparł – aby ten wampir wyłaził kiedy grobowiec jest zamknięty, bo jedyne co by mógł robić to kontemplować i restaurować tamtejsze kafelki. A jakby miał wyjść dzisiaj to już dawno by to zrobił. Zamierzam zaczekać w wyższym grobowcu i zejść niżej kiedy zajdzie słońce.
Eldicoranna kiwnęła tylko głową poczym skręciła w bok i po chwili zniknęła we mgle. Coen wszedł do grobowca, położył juki z siodłem na posadzce i zaczął przygotowywać ognisko z drewna które przyniósł z dolnej krypty. Rozsiadł się wygodnie na rozłożonej derce, krzyże opierając o siodło. Potraktowane Znakiem Ingi drwa zajęły się szybko języczkami ognia. Białowłosy nawet się nie odwrócił, kiedy Eldicoranna położyła swoje siodło i juki koło jego poczym podobnie jak on usiadła na rozłożonej derce. Uśmiechnął się tylko.
– Co teraz? – spytała.
– Mamy cały dzień – odparł – proponuje coś zjeść, poczym się trochę przespać – popaczył na nią z lekkim rozbawieniem – a ty zdejmij te blachy bo ci do ciała przyrosną.
Palladynka spojrzała po sobie jakby zdziwiona o czym on mówi, poczym zaczerwieniła się lekko – Pomóż mi to zdjąć, dobrze? Coen nie odpowiedział tylko zaczął manipulować przy rzemieniach i klamrach zbroi. Po chwili koło ogniska stała ładnie rozłożona zbroja płytowa. Eldicoranna poprawiła rękawy szerokiej, lnianej koszuli, poczym wyciągnęła z juków kilka suszonych owoców
– Niestety to wszystko co mam – powiedziała przepraszająco. Coen się uśmiechnął poczym wyciągnął ze swoich sporo suszonego mięsa, które umieścił na prowizorycznym ruszcie
– Czy zgodzisz się zjeść ze mną kolacje? – spytał. Palladynka pokiwała głową, poczym usiadła na derce obok niego. Wiedźmin wyciągnął średnich rozmiarów bukłak poczym podał go jej.
– Co to? – spytała.
– Sok z jabłek – odparł. Palladynka spróbowała małego łyczka. Wiedźmin nie kłamał. Oboje siedzieli obserwując palące się drwa i grzejąca żywność. Eldicoranna poprawiła jedne z kawałków mięsa poczym nagle, przypadkowo oparła się o tors Wiedźmina. Zanim zdążyła zareagować Coen otoczył ją ramieniem, a przez jego umysł przeszło że kiedyś coś takiego już mu się zdążyło. Eldicoranna obróciła się i popaczyła Coenowi w oczy. Wiedźmin pogładził ją po policzku poczym pocałował delikatnie. Odwzajemniła pocałunek obejmując go za szyje. Zagubili się na chwile w przyjemności pocałunku. Jednak nagle Eldicoranna odsunęła się szybko – Nie, nie mogę – powiedziała zakłopotana – Wybacz.
– O co chodzi? – spytał – zrobiłem cos nie tak?
– Nie – odpowiedziała, jednak nie podniosła głowy nie chcąc patrzeć mu w oczy – ja po prostu ślubowała zachować czystość dla swojego męża. Wybacz
Białowłosy uśmiechnął się poczym otoczył Palladynke ramieniem
– A co tu trzeba wybaczać? – spytał. Palladynka spojrzała mu pytająco w oczy.
– Nie zrobi niczego na co mi nie pozwolisz. Ty ustalasz granice jak daleko się posuniemy. Wszystko zależy od ciebie Eldi – powiedział delikatnie gładząc ją po policzku. Palladynka uśmiechnęła się poczym przytuliła do niego i pocałowała namiętnie. Coen objął ją ramionami i czas zmienił dla nich bieg. Kilkanaście godzin później oboje obudzili się niemal jednocześnie. Uśmiechnęli do siebie i pocałowali się na dzień dobry. Białowłosy przyjrzał się jej, popatrzył w jej piękną twarz i przypomniało mu się, że kiedyś czytał balladę „Światło w Mroku”. Teraz sam miał ochotę napisać balladę ale zatytułowaną „Piękno w Mroku”. Nagle chcieli by być gdzie indziej. Ale przygasające powoli ognisko uświadomiło im, ze musza się śpieszyć. Chwile potem powoli i cicho zachodzili do głębszej komnaty. Eldicoranna spojrzała na ledwie widoczną w mroku sylwetkę Wiedźmina. Mimowolnie uśmiechnęła się, lecz uśmiech zniknął z jej twarzy jak tylko wyszli na występ skalny oświetlony przez lekko przygasające już ognie. W komnacie wszystko wyglądało tak jak to wczoraj zostawili. Z jednym szczegółem…sarkofag był otwarty. Jedynie instynkt, szarpniecie amuletu i delikatny szelest ocaliły im życie. Kiedy tylko zeskoczyli z występu w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stali coś mignęło. Upadek z takiej wysokości nie zakończył się zbyt fortunnie dla Palladynki i gdyby Wiedźmin jej nie podtrzymał upadla by. Oboje stanęli plecami do siebie i zaczęli uważnie wypatrywać zagrożenia. Wampir spadł na nich z góry pod postacią nietoperza rozrzucając ich na boki i zachaczając pazurami ramię Coen’a. Zakręcił w powietrzu slalom tuż pod sufitem groty poczym opadł szybko na ziemie przybierając postać człowieka. Coen zamierzył się na niego z ciosem lecz ból w ramieniu przerwał jego koncentrację i wampir przeorał jego policzek pazurami uskakując z łatwością przed ciosem. Jednak wysoki, szczupły i szpakowaty wampir, odziany w szary burnus nie mógł skupić się na bezbronnym nieomal w tym momencie Wiedźminie, gdyż Eldicoranna zaatakowała go z boku celując w szyje, lecz wampir po raz kolejny dowiódł, ze nie jest łatwym przeciwnikiem uchylając się przed ciosem i odskakując. Wojowniczka nie miała jednak zamiaru dać mu wytchnienia i wyprowadzała cios za ciosem, jednocześnie długością ostrza nie pozwalając się zbliżyć przeciwnikowi. Coen otarł wierzchem rękawicy część krwi z rozciętego w trzech miejscach policzka, lecz rany nieomal od razu się nią napełniły. Wilgotna od krwi koszula niemiło przylegała do ciała drażniąc Wiedźmina jeszcze bardziej. Poprawił uchwyt na dłoni na rękojeści poczym rzucił się na wampira. Ten zajęty walką z Palladynką zauważył go dopiero w ostatnim momencie i spróbował odskoczyć od napastników lecz było już za późno. Białowłosy przeszedł koło niego jak wicher ciągnąc ostrze za sobą i tnąc go w ten sposób płasko po brzuchu. Eldicoranna nieomal w tej samej chwili rąbnęła wampira z zamachu ostrzem w kręgosłup powalając na kolana. Coen wykonał błyskawiczny piruet poczym uderzył zza głowy w dół. Z rozciętej głowy wampira trysnęła krew zalewając posadzkę. Zarówno Wiedźmin jak i Palladynka stali jeszcze przez chwile w pozycjach bojowych gotowi wypadek jakby wampir nadal jeszcze żył, lecz nic się nie poruszyło. Oboje opuścili wiec broń a Eldicoranna podbiegła do Wiedźmina i szybko zaczęła oglądać ranę na policzku i ramieniu.
– To tylko draśnięcia – powiedział spokojnie Coen, jednak bladość jego skóry mówiła coś innego. Palladynka nie zwracając na słowa uwagi zarzuciła sobie jego zdrowa rękę na ramiona i zaczęła iść do wyjścia podtrzymując go. Po kilku krokach wiedziała, że słusznie. Jednak nagle jej uwagę przykuło cos na ziemi. Był to mały wisiorek przedstawiający kości dłoni. Palladyna rozpoznała go od razu i z dziką furią uderzyła w niego mieczem. Wisiorek, który najprawdopodobniej spadł z szyi wampira rozprysł się na kilkadziesiąt kawałków. Eldicoranna bez słowa ponownie zaczęła iść podtrzymując go. Kiedy z trudem wydostali się na zewnątrz grobowca Wiedźmin usiadł ciężko opierając plecy o zimną wilgotną ścianę. Palladynka szybko ściągnęła z niego koszule i zaczęła oczyszczać rany spirytusem ,który miała w jukach. Coen zasyczał z bólu, lecz widział że to konieczność. – O co chodziło z tym wisiorkiem? – spytał kiedy skończyła oczyszczać zadrapania na policzku. Zadrapania, które wymagać będą szycia.
– To „Dłoń Śmierci” starożytny amulet który mój zakon poprzysiągł zniszczyć dawno temu – powiedziała polewając kawałek czystego płótna jakimś zielonkawym płynem – podobno pozwalał on kontrolować ożywieńców, co biorąc pod uwagę zachowanie ghuli wydaje się być prawdą.
Kiedy przyłożyła opatrunek do rany na policzku Białowłosego miał on wrażenie, że to nie opatrunek a rozgrzane do czerwoności żelazo, lecz wrażenie to szybko minęło. Wojowniczka dość sprawnie umocowała go bandażem tak, że nie zasłoniła Coen’owi ani ust ani oczu, poczym zaczęła przygotowywać drugi opatrunek na ramie. Coen ponownie zasyczał z bólu. Chwile potem nie przejmując się koszulą która i tak nadawała się do wyrzucenia Wiedźmin wstał korzystając z pomocy Palladynki i powoli ruszył w stronę koni.