Partyzanci z organizacji „Wolne Stoki”
Geneza
Stoki nie miały opinii bogatego kraju. Przez wiele lat uważano, że góry Ammelu nadają się tylko dla pasterzy. Dlatego też nikt nie interesował się zbytnio podbojem tak ubogiej krainy. W powszechnym mniemaniu mieszkańcy byli uważani za prymitywnych barbarzyńców. Wszystko to powodowało, że pozostawiono ich w spokoju. Nic jednak nie trwa wiecznie. Pewnego dnia niespodziewanie odkryto bogactwo tej krainy. Zadziałała stara zasada, że skoro jest ubogo na powierzchni to może być bogato pod spodem. Okazało się, że masyw Ammel obfituje w rudy i kopaliny. Natychmiast pojawili się chętni do zagarnięcia tej kury znoszącej złote jajka. Ościenne królestwa rozpoczęły działania mające narzucić swoje zwierzchnictwo na tym terenie. Szybko okazało się, że zbrojna rozprawa nie wchodzi w grę. Górale, choć nieliczni byli wybornymi wojownikami, równie zajadłymi co pomysłowymi. Okazało się, że wielu z nich służyło jako najemnicy w armiach sąsiadów. Dało im to możliwość zaznajomienia się z sztuką wojenną państw ościennych. Znając tak mocne jak i słabe strony swoich potencjalnych przeciwników umieli im przeciwdziałać. W połączeni z kapitalną znajomością tak trudnego terenu stanowili siłę, z którą należało się bezwzględnie liczyć. Dlatego sąsiedzi próbowali wyzyskać animozje między głowami klanów. Doprowadziło to do serii wojenek między nimi. Z jednej strony ich to osłabiało z drugiej jednak wyraźnie śrubowało ich umiejętności i doświadczenie. Mimo to nadal nikt nie decydował się na wojenne wystąpienie. Brakowało sił i środków. Stan ten trwał, aż do nilfgaardzkiej inwazji na ten region. Oczywiście cesarstwo też było łase na bogactwa tej krainy. Czarni słusznie przewidywali, że ewentualna wojna będzie długa i wyczerpująca, a jej wynik trudno przewidzieć. Postanowiono działać w myśl zasady: „odrąb ośmiornicy głowę, a macki zgniją”. Pod pretekstem sojuszu i rozmów handlowych zwabiono starszyznę klanową do niewielkiej, przygranicznej osady Kreutzberg. Cóż, Nilfgaard również uważał dumnych górali za barbarzyńców. Starszyźnie oznajmiono, że są prymitywami do rozmów, z którymi nilfgaardzcy oficerowie zniżać się nie będą. Potem na zaskoczonych i oburzonych wodzów rzucili się dotychczas pozostający w ukryciu żołnierze i wszystkich brutalnie wymordowali. Tutaj jednak Nilfgaard popełnił błąd. Część wodzów nie pojechała na spotkanie, bo była skłócona z tymi, co się tam wybrali. Część natomiast zwietrzyła podstęp. Wydarzenia w Kreutzburgu rozeszły się echem po górach i wywołały wielkie oburzenie. Klanowe wojenki skończyły się jak nożem uciął. Wreszcie klany miały wspólnego wroga. Ocalali wodzowie zebrali się na naradzie. Jednogłośnie zdecydowano o bezpardonowej wojnie z Czarnymi i o dziwo jednogłośnie wybrano przywódcę. Przyjęło się, że prosty lud nazywa go Harnasiem. Prawdziwe miano tego człowieka jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic. Ten świetnie zdawał sobie sprawę, że by zwyciężyć z tak potężnym wrogiem musi zorganizować swoje siły. Rozpoczął tworzenie organizacji będącej ewenementem w skali całego Kontynentu. Postanowił stworzyć „Wolne Stoki”. Świetnie zdawał sobie sprawę, że na drodze siłowej ma nikłe szanse nawet przy założeniu partyzanckiego charakteru walk. Dlatego gerylasi szeroko stosują dezinformację, rozwijają działalność wywiadowczą, stosują całą gamę chwytów psychologicznych służących zastraszaniu i dbają o własne zaplecze.
Działalność partyzantów
Jak już wspomniałem należy podkreślić, że partyzanci ze Stoków nie zajmują się tylko walką. Prowadzą bardzo szeroko zakrojoną akcję wywiadowczą. Główne pola działania to: przeciwdziałanie akcjom pacyfikacyjnym, pozyskiwanie zaopatrzenia, działalność antyosadnicza, korumpowanie cesarskich urzędników, zamachy na określone osoby, rozpoznanie. Wywiad górali jest na tyle skuteczny, że Nilfgaard chcąc zapanować nad sytuacją wysłał do Riedbrune swoich najlepszych ludzi. Fulko Artevelde i markiz Joachim aep Vanadain byli przerażeni tym co zastali. To oni jako pierwsi użyli określenia „organizacja”. Zrozumieli, że nie są to typowe luźne bandy atakujące żołnierzy. Nilfgaard stał w obliczu wielkiej świetnie zarządzanej organizacji będącej faktycznie państwem w państwie. Ze zgrozą stwierdzono, że partyzanci znają ruchy większości konwojów i oddziałów wojskowych w rejonie. Z resztą problem dotyczył nie tylko transportów. Wkrótce obaj oficerowie stali się celami serii zamachów. W ich wyniku Fulko stracił oko. Los markiza był jeszcze gorszy. Pierwotnie to on zarządzał akcjami policyjnymi i był autorem brutalnych egzekucji i akcji pacyfikacyjnych. Zamachy doprowadziły go do paranoi. Mimo daleko posuniętych środków bezpieczeństwa został zamordowany. Obecnie jego funkcję pełni Fulko. Strach popycha go do wzmożenia polityki terroru. Jak dotychczas bez rezultatu. Akcje przesiedleńcze, które tak dobrze sprawdzały się w Ebbing czy Metinnie tutaj są nie do przeprowadzenia. Odpowiednio wcześniej ostrzeżeni górale bez żalu porzucają swoje prymitywne chatki i uciekają przed wojskiem w góry wraz z całym dobytkiem. Co gorsza to wariant optymistyczny. Zwykle bowiem na wojsko czeka gdzieś po drodze jakaś przykra niespodzianka. Podsuwanie gerylasom konwojów – pułapek również zakończyło się niepowodzeniem. Konwoju albo nie atakowano, albo spadał na niego atak tak przygotowany, że kończył się rzezią Czarnych. Nilfgaardzkie osadnictwo skupia się tylko w rejonie kopalni. Górale wyraźnie przerażają osadników. Ci osiedlają się niechętnie i to mimo bogactwa jakie gwarantują ammelskie kopalnie. Cóż czasem opinia dzikiego barbarzyńcy jest korzystna. Częste napady nie tylko ją podtrzymywały, ale zmusiły też wojsko do stałego niemal przebywania w pobliżu kopalni. To w oczywisty sposób blokuje oddziały, które mogą być wykorzystane gdzie indziej Na domiar złego Fulko stwierdził, że spora część zaopatrzenia płynie do górali z … szeregów armii nilfgaardzkiej. Popyt rodzi podaż, a co bardziej przedsiębiorczy kwatermistrzowie sprzedają broń i ekwipunek partyzantom. Tacy swojego rodzaju havekarzy. Artevelde zarządził szeroko zakrojone śledztwo, które utknęło w martwym punkcie, gdy tylko otarło się o nazwisko Dominika Houvenagela, magnata finansowego. Dowodów miał dostarczyć pewien, również zamieszany w sprawę major, ale „przypadkiem” zginął w czasie ataku na rudokop „Rialto” w bardzo niejasnych okolicznościach. O doskonałości partyzanckiego wywiadu niech świadczy krążące po Riedbrune i Belhaven powiedzenie, że jak pod ściana siedzi trzech żebraków to któryś jeśli nie jest gerylasem to przynajmniej im sprzedaje swoje informacje. Jest w tym dużo prawdy. Światek przestępczy i Organizacja wzajemnie się od czasu do czasu wspierają. Bandyta, który „skorzystał” z amnestii i walczy dla Czarnych to cenne źródło informacji. Nie zdziwiło was, że bandyci z bandy Słowika przywitali się z wzmiankowanym majorem na zewnątrz domu, a nie w środku? Nie uważacie chyba, że to przypadek, że w chaotycznej walce wzmiankowany oficer został trafiony jako jeden z pierwszych, precyzyjnie nad ryngrafem i do tego jeszcze specjalnie spreparowaną strzałą. Przy okazji wyeliminowano z bandy kilku z tych, którzy kolaborowali z Czarnymi (nie udał się zlikwidować Słowika). To tylko przykład. Obie grupy żyją w pewnego rodzaju symbiozie. Gerylasi potrzebują głównie broni, elementów opancerzenia, żywności i leków. Nie są w stanie wszystkiego zdobyć. Muszą więc kupować na czarnym rynku. Sami mają do zaoferowania, wszystko co zdobędą, a nie jest im jednocześnie przydatne: konie, wozy, kopaliny, rudę, gotowe żelazo, cięższe opancerzenie, itp. Światek przestępczy kupuje to od nich płacąc zwykle potrzebnymi towarami, no chyba, że partyzanci zażądają pieniędzy. Łupy zaś sprzedają dalej (zwykle na północ, między innymi stąd wzięły się gadżety, które chciano wykorzystać do prowokacji w Glevitzigen). Jak dotychczas obie strony są bardzo zadowolone z współpracy.
Niestety w obliczu niemal powszechnego ruchu oporu i równie powszechnej korupcji wśród cesarskich, Fulko jest bezsilny. Jedyne rozwiązania jakie znalazł to brutalne represje (powodują, że opór tylko tężeje), szerokie używanie instytucji świadka koronnego (to działa, ale na bandytów) i nakłanianie do służby dla cesarstwa miejscowych brygantów (to spowodowało, że ich liczba znacznie zmalała, za to gerylasi lepiej orientują się w działaniach wojska).
Organizacja i wyposażenie
Z racji charakteru mojego cyklu skoncentruję się tylko na oddziałach bojowych organizacji „Wolne Stoki” Tu czytelnikowi należy się słowo wyjaśnienia. Podobnie jak Scoia’tael bojownicy z „Wolnych Stoków” nie są formacją w czystym tego słowa znaczeniu. To oddziały partyzanckie walczące w imię wspólnej sprawy. Charakterystyka działalności powoduje, że nie istnieje jakiś odgórny regulamin określający liczebność, wyposażenie i taktykę działania oddziałów z „Wolnych Stoków”. Jedyna zasada jakiej partyzanci się trzymają to unikanie walnych bitew. Przeciętny oddział liczy około 20 ludzi. Centralną postacią takiej grupy jest oczywiście dowódca. Zwykle jest to najbardziej doświadczony wojownik. Zdarza się łączenie kilku oddziałów w celu wykonania jednej lub kilku akcji. Potem jednak zawsze się rozpraszają, aby utrudnić wytropienie.
Realia wojny partyzanckiej powodują, że partyzanci preferują walkę indywidualną nad formowanie szyków. Nie znaczy to, że nie umieją ich składać. Przecież wielu służyło jako najemnicy!
Jak wiadomo Nilfgaard opiera się na kawalerii. Taktyka walki Czarnych zasadza się na wykorzystaniu zagonów kawalerii do pustoszenia terenów przeciwnika. Taktyka wspaniała, ale bezsilna w terenie takim jak Ammel. Jak wiadomo są to jedne z najwyższych gór na Kontynencie. Są one poprzecinane jarami, wykrotami i jaskiniami. Kawaleria nie jest w stanie tu operować z czysto technicznego punktu widzenia. Natomiast Czarna Piechota nie może się równać z góralami, ani doświadczeniem, ani znajomością terenu. W takim terenie przy szybkich atakach złożenie szyku jest niemożliwe.
Niewątpliwą ciekawostką jest fakt używania opancerzenia przez górali. Duża dostępność metalu w tym rejonie powoduje, że są one niemal powszechne. Górale wytworzyli nawet rodzaj pancerza charakterystyczny tylko dla ich wojskowości. Jest to zbroja, która osłania tylko korpus. Ma ona bardzo swoistą budowę. Są to wszyte lub wnitowane między dwie warstwy grubej skóry metalowe płytki. Taką budowę wymuszają dwa czynniki. Pierwszy jest oczywisty. Tak zrobiona zbroja nie świeci kiedy się siedzi w zaroślach w ukryciu. Drogi jest skutkiem pewnego odkrycia. Strzała potrafi się łatwo przebić przez kolczugę i przeszywanicę. Jeżeli jednak akneton założy się na kolczugę to pocisk już tak skuteczny nie jest. Niestety jeżeli przeciwnik ma broń białą to zamiana miejscami kolczugi z przeszywanicą jest kiepskim pomysłem. Zbroja z podwójnych warstw skóry z metalem między nimi jest więc złotym środkiem. Zdecydowaną wadą takiego pancerza jest fakt, że jego waga i grubość uniemożliwiają łączenie go z innymi zbrojami. Na głowy zakładane są futrzane kołpaki, albo bardzo popularne i praktyczne wilcze lub niedźwiedzie czerepy. Często nawet jeżeli czający się partyzant został zauważony to mniej doświadczeni brali go za zwierzę. Opancerzenia dopełniają okrągłe tarcze, noszone zwykle na plecach. Górale malują na nich postacie demonów i kościotrupów by nastraszyć bardziej zabobonnych przeciwników. Mówiąc o oddziaływaniach psychologicznych warto wspomnieć o kilku innych sztuczkach. Co bardziej prymitywne klany malują ciała na niebiesko. Popularne są także tatuaże na twarzy. Oprócz tego, że wygląda się przerażająco to wierzą, że chroni to przed obrażeniami. Wielu też przy pomocy wapna zmieszanego z gliną ustawia włosy na „kolce”. Chętnie też nosi się szare płaszcze, które dobrze zlewają się z kolorem skał.
Podstawowym uzbrojeniem jest łuk lub kusza. Specyfika walki partyzanckiej daje tym broniom absolutne pierwszeństwo. To najlepsze typy broni do szybkiego ataku i równie szybkiego odwrotu. Ponieważ przeciwnik jest zwykle ciężej opancerzony, łuk ma nieco dłuższe ramiona niż standardowe modele. Dzięki temu siła przebicia jest większa. Bardzo popularna jest modyfikacja strzał poprzez nadpiłowania lub dodanie bardzo ostrych zadziorów. Trudno powiedzieć czy pomysł ten przywleczono od Strażników Puszczy, czy od elfów. Wśród broni białych królują osęki, ciężkie tasaki, nadziaki i topory. Osęka przypomina rohatynę. Różnica jest taka, że w osęce hak skierowany jest ku dołowi. Bronią taką walczy się dobrze tak w szyku jak i w walce indywidualnej. Hak dodatkowo pozwala na łatwe ściągnięcie jeźdźca z siodła. Tasak używany przez górali jest zaopatrzony w stalowy szpikulec wyborny do przebijania pancerzy. Tasaki te są źle wywarzone co utrudnia szermierkę, jednakże ich waga powoduje, że zadają takie same obrażenia jak miecz, czy topór.
Warto wspomnieć o pewnych typowo góralskich „wynalazkach”. W rejonie Ammelu znajduje się dużo substancji nazywanej olejem skalnym. Jest łatwopalny i woda go nie gasi. Po dodaniu kalafonii, żywicy sosnowej pali się jeszcze lepiej i robi się gęsty i lepki. Niektórzy alchemicy utrzymują, że dodanie rozpuszczonej siarki i jeszcze kilku składników pozwala otrzymać novigradzki ogień. To jest jednak niesprawdzone i lepiej nie próbować tego w domu. Nie trzeba było długo czekać kiedy ktoś wpadł na pomysł nalania tego do glinianego naczynia, zatkania pakułami, podpaleniu pakuł i rzuceniu we wroga. Tak uzbrojeni górale stali się zmorą górniczych osiedli w których króluje prowizoryczna, drewniana zabudowa. Równoległym pomysłem jest wykorzystanie syfonu. Są dwa rodzaje tej broni. Pierwszy to drewniana strzykawka wypełniona łatwopalną cieczą. Drugi to rura w której zanim wleje się płyn zapalający umieszcza się w niej mieszankę saletry. Jej podpalenie powoduje miotnięcie cieczy na odległość (Tak na marginesie nie jest to czarny proch, choć substancja jest podobna. Niestety nie jest też tak wydajna jak proch. Może miotać tylko ciecze i to na odległości nieprzekraczające kilkudziesięciu metrów.) Obsługuje go dwóch ludzi. Jeden trzyma i zapala płyn, drugi zajmuje się celowaniem. Strzał jest jeden, ale wywołuje piorunujące wrażenie. Zwłaszcza jak strumień obejmie oddział ustawiony w zwartym szyku. Dlatego przemarsze w rejonie Riedbrune odbywają się z zachowaniem wszystkich możliwych środków bezpieczeństwa (i tak cieszą się złą sławą)
Dowódcy
Oczywiście czołową postacią jest Harnaś. Jego prawdziwe miano jest ściśle strzeżoną tajemnicą. Ja również go nie zdradzę. Istnieje nawet hipoteza, że Harnasiem jest tak naprawdę grupa osób. Co jakiś czas mają się one rzekomo spotykać w ustalonym miejscu i radzić co do zarządzania organizacją. Ludziom od czasu do czasu pokazuje się figuranta, co tylko wzmaga plotki i utrudnia wykrycie. Sprawność zarządzania organizacją i konsekwencja działania wskazuje jednak, że szefem jest jeden człowiek. Biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia oraz skuteczność działania to istny geniusz strategiczny. Z resztą o Harnasiu krąży cała masa plotek, legend i konfabulacji. Część rozsiewają sami gerylasi by utrudnić Czarnym namierzanie. Najlepszym przykładem jest próba uzyskania opisu wyglądu. W połowie całej akcji Nilfgaardczycy dysponowali sześcioma kompletnie różnymi opisami pochodzącymi tylko z rejonu Marandalu. Po górach krąży ostatnio legenda, że pająki uratowały Harnasiowi życie. Zasnuły one pajęczynami na pewnej wysokości wejście do jaskini. Harnaś nie pozwolił zedrzeć pajęczyn. Kiedy tropiący go Czarni znaleźli się w pobliżu widząc zasnutą jaskinię nie weszli do środka. Legenda oczywiście trochę różni się od prawdy. Partyzancki wódz spadł z konia jak uciekał przed pogonią. Ponieważ się potłukł, a pościg był blisko wpadł na czworakach do pobliskiej jaskini. Dzięki temu nie zdarł pajęczyn. Dalej już legenda zgadza się z prawdą.
Druga postać, którą chciałbym przedstawić stała się bohaterem z przypadku. Czy zauważyliście, że Rębacze noszą trochę nietypowe imiona? Chodzi mi zwłaszcza o Kenneta. Jest to góralskie imię. Rębacze to właśnie górale. Po niefortunnym spotkaniu ze złotym smokiem gang Rębaczy przestał istnieć. Kennet zwany Zdzieblarzem przeżył spotkanie ze smokiem. Yennefer choć jest niewątpliwie kobietą bezwzględną to nie jest morderczynią. Nie pozwoliła wykrwawić się najemnikowi, któremu smok rozszarpał udo. Jednakże nie zrobiła dla niego nic więcej. Kennet mocno kulał już potem do końca życia. Los kalekiego najemnika na ogół jest nie do pozazdroszczenia. Wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejny stary wiarus, który się stoczy. Zdzieblarz wrócił do rodzinnej wsi, gdzie coraz częściej przesiadywał w karczmie nad wielkim dzbanem piwa. Kreutzburska Rzeź obeszła go tyle co zeszłoroczny śnieg. W końcu co ma kuternoga do wielkiego świata. Traf chciał, że świat miał coś do kulawca. Któregoś dnia kilku Czarnych wjechało do wsi. Weszli do gospody. Ponieważ podająca piwo dziewczyna została uznana za atrakcyjną, żołnierze cisnęli ją na stół w wiadomym celu. Akurat był to stół przy którym siedział Kennet. Los dziewczyny go nie obchodził. Sam nad takim działaniem przemyśliwał, ale brak Boholta odbierał mu niezbędny animusz. W trakcie szamotaniny wylano na niego stojące przed nim piwo. Żołnierzy to szalenie rozbawiło. Przestali się śmiać w momencie w którym wstający mężczyzna bez wysiłku podniósł ciężką ławę i ruszył na nich kręcąc nią w powietrzu niby halabardą. Cóż czegoś tak ciężkiego nie da się zablokować, ani sparować. Można próbować uniknąć, ale to trudne jeśli jest mało miejsca, jest się podpitym i trzeba szybko podciągać portki. Jak łatwo przewidzieć walka była równie szybka co jednostronna. Ława w rękach eks-Rębacza doskonale łamała kręgosłupy i miażdżyła czaszki. Pozostawiony do pilnowania koni żołnierz słyszał najpierw krótką wrzawę a potem kobiecy krzyk który zaczął niebezpiecznie ocierać o histerię. Kiedy zobaczył w drzwiach pokrytego krwią wielkoluda strzelił na oślep i rzucił się do ucieczki. Bełt trafił Zdzieblarza w bok, jednak rana nie była groźna. Ten w odpowiedzi podniósł stojący opodal cebrzyk i cisnął nim w dosiadającego konia żołdaka. Cóż nie ma karku, który wytrzyma uderzenie czegoś takiego. Ponieważ górale świetnie wiedzieli co ich czeka kiedy przyjadą do wsi Czarni więc szybko się spakowali, obwołali wodzem Kenneta, złapali za broń i czmychnęli w góry. W ten sposób powstał jeden ze sławniejszych oddziałów. Kennet geniuszem strategiczno – taktycznym nie jest, ale ma dość oleju w głowie by radzić się bardziej doświadczonych wojowników Sam jako mistrz indywidualnej walki i do tego postać sławna i doświadczona na przywódcę nadaje się zupełnie nieźle. Ze swojej nowej roli eks-Rębacz wywiązuje się wręcz doskonale. W końcu ma nową drogę w życiu, które uważał za przegrane.
Najsławniejsza akcja
Wojna szarpana jaka toczy się na Stokach nie obfituje w duże bitwy. Gerylasi ich starannie unikają. Słabsze opancerzenie i uzbrojenie, liczebność oraz mniejsze doświadczenie co do walki w szyku przesądziłyby o wyniku. Dużo jest za to drobnych starć, wszelkiej maści akcji dywersyjno – sabotażowych. Niewątpliwie za taką należy uznać zamach na opisywanego już Joachima aep Vanadaina. Jak już wspominałem seria nieudanych zamachów doprowadziła markiza do obłędnego dbania o swoje bezpieczeństwo i o białą gorączkę Harnasia. Spowodowały one, że Vanadain nakazał skonstruowanie drewnianej budki zabezpieczonej dwimerytem, która chroniła go kiedy opuszczał cytadelę. Zawsze towarzyszyła mu spora grupa wielokrotnie sprawdzanych żołnierzy. Sam markiz prowadził dość ascetyczny tryb życia. Żadnych kobiet, alkoholu, ani narkotyków. Posiłki były kilkakrotnie sprawdzane przez zaufanego człowieka. Kwestia zabicia Joachima aep Vanadaina stała się dla Organizacji sprawą prestiżową. Nad planem zasiedli więc specjaliści najwyższej próby. Wkrótce też opracowano iście diaboliczny plan. W świcie markiza znajdował się pewien czarodziej. Nazywał się Deremon aep Katlin Filaner. Był to ekspert w dziedzinie magii ochronnej i bojowej. Jak szybko ustalili partyzanccy wywiadowcy nie miał jednak pojęcia o magii mentalnej. Czyniło go to podatnym na ataki magów specjalizujących się w tej gałęzi Sztuki oraz czujnych… Tak też się stało. W czasie zakupów na targu mag został zaatakowany przez czujnych. Żołnierze z jego świty nigdy z magią mentalną się nie zetknęli. Czarownik owszem przez parę chwil zachowywał się dziwnie, ale przecież w końcu jest magiem, a to przecież dziwacy. Po prostu nie zwrócili uwagi, że w wpatrują się w niego trzy osoby z chusteczkami przy nosach. Zaskoczony czarodziej nie miał żadnych szans. W ciągu zaledwie chwili skruszono obronę maga, a jego samego zaprogramowano na zabicie bardzo konkretnej osoby. Talizmany ochronne w bramach cytadeli owszem wykryły aurę, ale to przecież przy magu nic nowego. Sam Deremon zachowywał się normalnie. Dopóki nie spotkał na korytarzu markiza. Wtedy w jego ręku zmaterializował się ognisty bicz, którym smagnął po Vanadainie i jego przybocznych. Po korytarzu rozszedł się smród palonego mięsa i nieludzkie już wrzaski straszliwie poparzonych ludzi. Obserwujący zdarzenie wartownicy rzucili się na maga. Ten w tym czasie zaczął wychodzić z transu. Nie wiedząc, co się właściwie dzieje stawił opór próbujący go obezwładnić żołnierzom. W zamieszaniu i szamotaninie ktoś pchnął go nożem. Czarodziej zmarł wieczorem nie odzyskując przytomności. Vanadain był tak ciężko poparzony, że gdy próbowano go przenieść zwęglone skóra i mięśnie odeszły od uprażonych kości. Umarł godzinę po zamachy w straszliwych męczarniach. Intensywne śledztwo niewiele wykazało. Owszem ustalono w jaki sposób przeprowadzono zamach i nawet dość dokładnie ustalono kulisy. Jednakże nie udało się ustalić nawet bezpośrednich sprawców. Tym bardziej anonimowi pozostali mocodawcy. Sam raport wysłano do Nilfgaardu. Vattier de Rideux nie byłby szefem wywiadu gdyby nim się nie zainteresował. Pomysł partyzantów wywarł na nim gigantyczne wręcz wrażenie. Nie mniejsze zrobił także na jego współpracowniku niejakim Stefanie Skellenie, nazywanym Puszczykiem. Tym bardziej, że ten pierwszy myślał nad zamachem na Vizimira Redańskiego, by wpędzić Redanię w anarchię. Natomiast drugi właśnie nawiązał współpracę z niejakim Vilgefortzem i marzył o rządach ludu, a początek miał być uczyniony właśnie w Cesarstwie.
Dziękuję za inspirację: Szkotom, Piktom, Bizantyjczykom, polskiej piechocie grodowej i polskim organizacjom podziemnym.
może być
Ciekawa lekcja historii i o żebrakach było :). Kilka błedów w pisowni, poza tym ładnie.Podobno Harnaś ukrywa się jako żebrak. Tak czy siak w Góry Ammel się nie wybieram. Więcej tekstów o góralach i żebrakach. Daję Ci denara.
a ja nie czytalem, ale mialem sie ochote wpisac…. 😀 😉
jak zwykle zajefajne…
świetne ale w tej serii nie ma ŻADNEGO SŁABEGO ARTYKUŁU więc co tu komentować
Radowid-świetna fucha