Ostry, zimowy wiatr uderzał mocnymi podmuchami w zatrzaśnięte okiennice gospody. W środku grupa podróżnych tłoczyła się wokół płonącego w palenisku ognia. Wszyscy chcieli być jak najbliżej płomienia, ale także siwobrodego starca, który z daleka już wyglądał na wędrownego bajarza. Zebrani słuchacze spijali z jego ust opowieść, tak jakby to był rozgrzewający ciało i ducha przedni miód. Zapominali w oka mgnieniu o trwającej na zewnątrz burzy śnieżnej i o wszelkich innych niedogodnościach. Przenosili się w wyobraźni na rozległe równiny wokół miasta Crinfrid. W tych okolicach bowiem działała lata temu hanza, której wyczyny na zawsze uwiecznione będą w redańskich opowieściach i legendach. Hanza Czarnych Wilków, jak zwali ją niektórzy…
Żołnierska dola to ciężki kawałek chleba. Kto jak kto, ale trzeci syn tretogorskiego kupca – Rodrick Vismuller miał wiele okazji, by się o tym przekonać. Nie mając szans na przejęcie ojcowskiego interesu (nie był przecież pierworodnym), już od wczesnej młodości zafascynował się armią i zapragnął dokonać chwalebnych czynów na polu walki. Na przekór rodzicom i nie zważając na ich ostrzeżenia, Rodrick zaciągnął się do redańskiej piechoty, kiedy tylko osiągnął minimalny wymagany dla ochotnika wiek. Mocno zaciskając zęby, dzielnie znosił wszelkie trudy typowe dla zwykłego szeregowca – starsi żołnierze wykorzystywali bowiem jego podbudowaną marzeniami naiwność i zrzucali na niego ogrom obowiązków. Młody Vismuller pokonał wszystkie przeszkody i już niedługo potem los dał mu okazję do zabłyśnięcia na polu walki – regiment piechoty w którym służył starł się w krwawej potyczce z oddziałem najemników buntowniczego magnata z Rinde. Dowodzący okazali się strasznie nieudolni, a walczący strasznie zapalczywi – bitwę przeżył zaledwie co dziesiąty. Wśród szczęśliwców znalazł się Rodrick, którego niedługo potem został mianowany dziesiętnikiem. A miał wtedy zaledwie dwadzieścia trzy lata. Kolejne trzy lata ciężkiej i solidnej służby zaowocowały kolejnym awansem – Vismuller otrzymał stopień setnika i sporą premię do żołdu. I wtedy stało się coś, co kompletnie odmieniło poglądy i życie młodego oficera. Jego oddział został wysłany do spacyfikowania małego osiedla Wolnych Elfów, leżącego przy granicy z Caingorn. Kiedy patrzył na przelew krwi niewinnych elfich kobiet i dzieci, na wielką tragedię tej zapomnianej przez ludzi osady, coś w nim pękło – rzucił się z mieczem na swoich zaskoczonych podwładnych i w bojowym szale pozbawił życia kilkunastu z nich. Gdy kurz po walce opadł, zrozpaczony wojak którego marzenia roztrzaskały się o mur rzeczywistości, uciekł w pobliskie lasy. Żyjąc jak pustelnik z tego, co ofiarowali mu dobrzy ludzie, Rodrick Vismuller leczył swój umysł ze wspomnień tragedii, która odmieniła jego życie. I wtedy właśnie napotkał na swej drodze pewnego niezwykłego człowieka…
Nie łatwo jest wychować się na przedmieściach takiego miejsca jak Hengfors – przestępczość na każdym kroku, bród i smród w każdym zaułku, a do tego wiecznie zachmurzone niebo i nieustannie padający deszcz. Magnus właśnie w Hengfors przyszedł na świat, a do tego ubodzy rodzice zostawili go w sierocińcu, zrywając z nim wszelki kontakt. Młody chłopak, bardzo odporny na wszelkie metody wychowawcze, stał się szybko prawdziwym dzieckiem ulicy – zaczęło się od głupich żartów wraz z innymi ulicznikami, a skończyło na kradzieżach, wymuszeniach i włamaniach. W przeciwieństwie jednak do reszty 'kolegów po fachu’, Magnus nigdy nie wpadł w ręce stróżów prawa, jakby zawsze ostrzegał go szósty zmysł. Dodając do tego prorocze sny, które często nawiedzały tego młodego człowieka, można dojść do wniosku, iż posiadał on jakieś tajemnicze i ponadnaturalne zdolności. I tak było w rzeczywistości – Magnus został obdarzony przez los rolą Czujnego, osoby o pozazmysłowej percepcji i nadzwyczajnej pamięci. Mimo, że on sam nie zdawał sobie sprawy ze swojego daru (albo przekleństwa jak mówią niektórzy), to byli tacy, którzy o tym wiedzieli. Jedna z tych osób, czarodziej-rezydent Asmodeus z Hengfors, postanowił wykorzystać niezwykłe zdolności chłopaka do swoich nie zawsze uczciwych celów. Kiedy kochający ponad życie swą wolność Magnus odrzucił ofertę służby u maga, ten, rozwścieczony, upozorował jego śmierć, a jego samego uwięził i poddał serii okrutnych eksperymentów. Nie docenił jednak potęgi swego więźnia, a ten będąc już u kresu wytrzymałości psychicznej, wykorzystał nieuwagę czarodzieja, zamordował go podczas snu i zbiegł z przeklinanej przez długie miesiące niewoli. Uciekał długo, walcząc z potwornymi napadami obłędu, a za cel ucieczki obrał sobie lasy nad rzeką Buiną. Miejsce to wskazało mu podczas proroczych wizji Przeznaczenie i doradziło mu również odnaleźć i trzymać się blisko pewnego pustelnika, imieniem Rodrick…
Mała Yoana przyszła na świat w niewielkiej wiosce wśród lasów zachodniego Kaedwen, kilkadziesiąt mil na północny wschód od Ban Glean. Wychowując się jedynie z matką i dwoma braćmi (ojciec drwal zmarł podczas tragicznego wypadku przy pracy) nauczyła się błyskawicznie troszczyć o siebie i nie być kolejnym ciężarem dla rodziny. Dziewczyna od wczesnych lat pokochała długie i samotne wędrówki po lesie, podczas których nauczyła się bezgłośnego skradania i tropienia zwierzyny. Kiedy tylko dorosła do dźwigania łuku, bracia zaczęli zabierać ją na polowania, gdzie wykazywała się niemniej od nich. Dzięki sprzedaży skór i mięsa, trójka dzieci mogła zapewnić środki do życia sobie samym i ich coraz częściej chorującej matce. Przez te kilka lat Yoana wyrosła na całkiem uroczą i zgrabną kobietę, a dzięki swojej umiejętności przetrwania w lesie zyskała przydomek 'Sarna’ i reputację jednego z lepszych łuczników w okolicy. I może na tym skończyłaby się jej sława, gdyby nie jedno, brzemienne w skutki, polowanie. Yoana upolowała wtedy kilka ładnych sztuk zwierzyny – dobra passa tego wieczoru zapędziła ją na drugą stronę strumienia, który wyznaczał umowną granicę lasów lokalnego władyki Gilberta Łysego. 'Sarna’ oddała o jeden celny strzał za dużo – upolowała zwierzę, którego według lokalnego prawa nie wolno jej było zabić. Pech sprawił, że świadkiem tego zdarzenia był jeden ze sługusów barona Gilberta, który rychło doniósł o tym swemu chlebodawcy. Trzy dni później w rodzinnej wiosce Yoany pojawił się wysłannik barona, który ogłosił, że na rodzinę Etienne nałożona została ogromna grzywna za polowanie w lasach należących do Gilberta Łysego. Załamana dziewczyna, nie mogąc znieść pełnych pretensji i żalu spojrzeń braci i umierającej matki, wskoczyła na konia i pogalopowała na zachód, by wiatr osuszył jej łzy i ukoił jej cierpienie. Przysięgła sobie, że nie wróci do rodziny dopóki nie zarobi potrzebnej sumy pieniędzy. Uparta i ambitna 'Sarna’ przekroczyła granicę z Redanią i skierowała się w stronę Rinde, w poszukiwaniu zarobku. Nie znalazła jednak pieniędzy, ale dwóch mężczyzn, którzy ponoć znali sposób, by się szybko wzbogacić…
Kapłani Wiecznego Ognia to nie tylko straszny Chapelle i jego podwładni inkwizytorzy. Są bowiem w szeregach kultu również wędrowni pielgrzymi, przynoszący otuchę i dobrą nowinę gdziekolwiek się pojawią. Jednym z takich ludzi był właśnie ojciec Dennis Hammerton, człowiek równie pobożny, co wesoły. Dennis przyszedł na świat w drobnoszlacheckiej rodzinie zamieszkującej w okolicach miasta Murviel. Ponieważ był jedynakiem i oczkiem w głowie kochających rodziców, pozwalali mu oni dosłownie na wszystko i udawali, że nie widzą jego młodzieńczych wybryków. A wybryków Dennis miał na swoim koncie niemało – typowe dla młodych szlachciców hulanki, pijatyki, karczemne zwady i nawet kilka pojedynków. Zapowiadało się więc na to, że z młodego Hammertona wyrośnie swawolnik i lekkoduch. Pewnego jednak dnia odmienił się cały światopogląd Dennisa – otóż podczas jednej z konnych wycieczek objawił mu się sam Kreve pod postacią płonącego drzewa. Bóstwo nakazało mu ponoć odkupić winy jego hulaszczego żywota i wstąpić do Zakonu Braci Wędrujących. Ku totalnemu zaskoczeniu rodziny i przyjaciół młody szlachcic zrobił tak, jak nakazał mu Kreve, tłumacząc, że powołania nie należy lekceważyć – wziął tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wyruszył w swoją niekończącą się podróż. Złośliwi mówili potem, iż Dennis gdzieś miał powołanie, a poszedł w świat tylko dlatego, że 'nadmuchał brzuch’ jedynej córce jakiegoś miejscowego możnowładcy. Tak czy inaczej, uzbrojony w ciężki kostur, habit i Świętą Księgę Kreve, Hammerton rozpoczął wędrówkę, żeby nauczać przykazań swego bóstwa. Po kilku długich latach przeszedł do legend jako rubaszny, wiecznie uśmiechnięty i nie stroniący od miodu i towarzystwa kobiet mądry Ojczulek o posturze niedźwiedzia. Na tym jednak nie skończyły się jego doczesne dokonania – podczas pewnej wieczornej wędrówki przez las wpadł bowiem w zasadzkę. Z tego, co się domyślał, był w rękach Czarnych Wilków, trzyosobowej hanzy cieszącej się w okolicy nienajlepszą reputacją. Wyszedł jednak z tej opresji z życiem – wyszedł, dodajmy, jako czwarty członek hanzy, a swoich nowych kompanów przekabacił na zmianę systemu działania…
Mało kto pamięta, że na świecie są też krasnoludzkie kobiety, bo większość z nich nie opuszcza nigdy górskich twierdz czy miejskich enklaw dla nieludzi. Co więcej, jest ich niezwykle mało, bo według uczonych zaledwie co szóste krasnoludzkie dziecko jest płci żeńskiej. Wobec powyższego, Prudensja Varicelli stała się niesamowitą atrakcją każdego miejsca, w którym się pojawiała. Przyszła ona na świat w północnym Mahakamie i jak każda kobieta u krasnoludów została objęta wielką czcią i szacunkiem. Jednak dzika i porywcza dusza Prudensji kłóciła się z rolą statecznej matrony, której najważniejszym zadaniem było zwiększenie populacji rodzinnego klanu. Napisawszy piękny pożegnalny list do swoich krewnych w dniu osiągnięcia pełnoletności, krasnoludka ukradkiem wymknęła się z górskiej twierdzy i powędrowała w stronę Redanii, by poznać uroki wielkiego świata. Żeby przetrwać podejmowała się najrozmaitszych prac, począwszy od pomocnika w kuchni, a kończąc na zawodzie skryby w miejskim ratuszu. Należy tu dodać, iż pani Varicelli odznaczała się nietypową urodą, charakterystyczną raczej dla kobiet niziołków, niż dla krasnoludek (które do najpiękniejszych przecież nie należą). Właśnie z powodu swojego sympatycznego i budzącego zaufanie wyglądu, popartego dobrymi manierami, Prudensja zdobyła mnóstwo znajomych i sprzymierzeńców wśród mieszkańców północnej Redanii. Jej 'popularność’ miała jednak niestety jedną wadę – łatwo było wpaść na trop krasnoludki. A był jeden taki, co tego tropu usilnie poszukiwał. Mowa tu o krasnoludzie Dragoborze, który miał się zaręczyć z Prudensją Varicelli. Gdy dowiedział się o ucieczce przyszłej żony, wściekły skrzyknął swoich trzech braci i ruszył w pogoń za krasnoludką. Natrafił na nią na przedmieściach Crinfrid i siłą starał się nakłonić niechętną mu Prudensję do powrotu w góry. Jego (i jego braci) pech, że w pobliżu bawiła akurat hanza Czarnych Wilków, która po niedawnej indoktrynacji Ojczulka, stała się bardzo wrażliwa na krzywdę bliźnich. Dragobor został rozniesiony na mieczach, a jego bracia zginęli od strzał. Skołowana i zaskoczona taką odsieczą Prudensja wraz ze swoimi wybawicielami uciekła z miasta przed pościgiem strażników…
Zrozpaczony i załamany Rodrick Vismuller wiódł pustelnicze życie w lasach nad rzeką Buiną, starając się wymazać z pamięci tragiczne wydarzenia z przeszłości. Pomagał jak umiał najlepiej miejscowym osadnikom, w zamian otrzymując środki do życia. Chronił także i przeprowadzał przez rzekę uciekających z Redanii nieludzi. Po kilku latach takiego życia, Rodricka odnalazł na wpół obłąkany młodzieniec, nazywający siebie Magnusem, który twierdził, iż umie rozmawiać z Przeznaczeniem. Podświadomie tęskniący za towarzystwem innych ludzi Vismuller zgodził się wysłuchać nieznajomego. Magnus, podczas trwającej niemal całą dobę dyskusji, przekonał go, że Przeznaczenie chce, by oni obydwaj udali się do Rinde i tam odszukali dziewczynę imieniem Yoana. Tak też zrobili i ku zaskoczeniu sceptycznego dotąd Rodricka rzeczywiście natknęli się na urodziwą kobietę – Yoanę 'Sarnę’ Etienne. Szybko przypadli sobie do gustu i całą trójkę połączyła niezwykła przyjaźń – taki stan rzeczy nie zdziwił Magnusa, który twierdził, iż od początku wiedział, że tak właśnie będzie. Pojawił się jednak mały problem – trzeba było z czegoś żyć, a w dodatku Yoana musiała spłacić grzywnę obciążającą jej rodzinę. Cała trójka szybko zaangażowała się w rozbójniczy proceder – Magnus dowiadywał się w sobie tylko znany sposób o trasach przejazdu bogatych i jadących w małych grupach podróżnych, Rodrick planował i dowodził podczas napadów, a Yoana straszyła ofiary precyzyjnymi strzałami z łuku. Czarne Wilki, jak zaczęto o nich mówić w okolicy, szybko zyskały rozgłos i reputację nieuchwytnych rozbójników i dorobiły się niemałej fortuny, przechowywanej w leśnej kryjówce. Dorobiły się także kilku śmiertelnych wrogów, w tym Miłorada, szeryfa Rinde i Nikolasa Wilsteda, pana na Crinfrid. Obaj panowie próbowali dziesiątki razy dobrać się do skóry hanzy, ale nigdy im się to nie udawało, co więcej – nie raz bywali ośmieszani przez Rodricka, Yoanę i Magnusa. Podczas jednej z zasadzek, w ręce hanzy wpadł jegomość wielkiej postury, ubrany w mnisi habit. Kiedy Vismuller już mierzył się do pozbawienia życia tego osobnika (którego posądzał o bycie szpiclem Nikolasa Wilsteda), Magnus powstrzymał go, mówiąc 'oto ten, którego posyła do nas przeznaczenie’. Ufający w nieomylność słów kompana, Yoana i Rodrick powoli zaakceptowali nowego członka hanzy, z podziwem słuchając mądrych słów wędrownego kapłana i patrząc jak sprawnie posługuje się on kosturem. Tak właśnie kolejnym Czarnym Wilkiem stał się Dennis Hammerton, który w swych krasomówczych popisach nakłonił towarzyszy do zmiany swojego postępowania. Nie znaczy to jednak, że przestali oni zajmować się rozbojem – wręcz przeciwnie, swawolili jeszcze częściej, jednakże od tamtej pory w imię zasady 'łupić złych i bogatych, a rozdawać potrzebującym’. Postępując w taki właśnie sposób, Czarne Wilki okrywały się z każdym dniem coraz większą sławą, wlewając nadzieję w serca maluczkich i uciemiężonych. Proporcjonalnie do wzrostu popularności wśród pospólstwa, rosła nienawiść do hanzy ze strony zamożnych i chciwych kupców i szlachty. Jednakże wzmożone wysiłki wrogów Czarnych Wilków spełzały na niczym, bowiem skład hanzy wzbogacił się o Prudensję Varicelli, której rozległe znajomości pomogły w przewidzeniu wszelkich pułapek i zasadzek. Przyłączyła się ona do Rodricka i jego kompanów po pewnej karczemnej awanturze na przedmieściach Crinfrid. Od tamtego czasu zaczęto śmiałe Wilki nazywać również 'Crinfridzką Hanzą’, a ich legenda objęła prawie całą Redanię, a nawet ościenne państwa. Rodrick Vismuller, Magnus Szalony, Yoana Etienne, Dennis Hammerton oraz Prudensja Varicelli zapewne dziś także opuszczą swą leśną kryjówkę, by grabić i ośmieszać nieuczciwych bogaczy, a wspomagać potrzebujących…
Wędrowny bajarz cicho zakończył swą opowieść. Zgromadzeni w karczmie słuchacze siedzieli w milczeniu, zamykając szeroko otwarte w zadumie usta. Tą głuchą ciszę przerwał hałas kopyt na dziedzińcu, mieszający się z cichym pogwizdywaniem zimowego wiatru. Po kilku chwilach, w progu drzwi gospody pojawiło się kilku ludzi. Pierwszy do środka wszedł zasępiony mężczyzna, w którego ruchach poznać można było wojskową manierę. Za nim pojawiła się urodziwa kobieta z łukiem przewieszonym przez plecy. Trzeci osobnik, wchodząc, rzucił zebranym w karczmie obłąkańcze spojrzenie. Potem w drzwiach pojawiła się, ku zaskoczeniu wszystkich, krasnoludka o pięknym uśmiechu i zgrabnych ruchach. Jako ostatni do ciepłego wnętrza gospody wszedł olbrzym w baranim kożuchu, spod którego wystawał długi habit. Trzasnął drzwiami, zatarł ręce i tubalnym głosem zwrócił się do zebranych 'W imię Kreve, bądźcie zdrowi! A ty gospodarzu podaj miodu i mięsiwa, z łaski swojej’. Usta podróżnych, siedzących wokół karczemnego paleniska, z powrotem otworzyły się w zadumie…
Najnowsze komentarze