KOSZMAR NA MOKRADŁACH

Gdy noc pochmurna spowije świat mrokiem,
Kruk rozejrzy się swym szkarłatnym okiem.
Księżyc już nie oświetli bagien blaskiem,
Wnet jakaś zmora przerwie ciszę wrzaskiem,
I w tę noc ciemną szedł tułacz pewnie,
Lecz zgubił drogę i zapłakał rzewnie.
Mokradła szlak bezlitośnie zniszczyły,
By ludzie gubili się niczym wiły.
Wędrowiec zaczął w moczarach tonąć,
Jego płaszcz zechciał całą wodę wchłonąć.
Przerażony o pomoc zaczął wołać.
Ten krzyk ogarnął całą bagna połać.
Usłyszał go i przybył nocny władca,
Pan cieni i grozy, śmierci doradca.
Nielichy to kruk, o zacnym zarysie,
Ślepiach skrzących w krwistym kolorycie.
Wędrowiec ujrzał go i spytał „ Co to ?
Zostaw mnie ! Precz demoniczna istoto ! ”
Kruk zaś, na ten krzyk uwagi nie zwrócił,
Usiadł mu na barku, głowę odwrócił,
I rzekł : „ Błagasz o pomoc, więc przybywam,
Ocalę cię, gdyż mi na tym nie zbywa.
Jest jednak jeden ratunku warunek,
Bardziej gorzki niż piołunowy trunek. ”
Tułacz ze strachu nie wiedział co robić,
Lecz czy chciał czy nie chciał musiał się zgodzić.
„ Zrobię co zechcesz tylko pomóż proszę,
Oddam ci wszystko co mam : płaszcz, nóż, broszę … ”
„ A więc się zgadzasz mój warunek przyjąć,
Nie musisz jednak swego dobra wyjąć. ”
Czarne pióra straciły połysk śliczny,
Kruka głos stał się zimny, metaliczny.
„ Otóż, to się stanie za trzynaście lat,
Zakończysz żywot mimo że będziesz chwat.
Twe ciało będzie spowijał śmierci kir,
Ja zaś usłużnie skosztuję twojej krwi.
Nim to się stanie, będę ci demonem,
Będę cię prześladował jako omen. ”
Wędrowiec nie wierząc już oczom własnym,
Omdlał, pogrążył się w wirze krasnym.
Gdy się rankiem zbudził, na ziemi leżał,
Nie w wodzie, lecz na bagna obrzeżach.
Więc się podróżnik z trawy wygrzebał,
Zapomniawszy już, że swą duszę sprzedał.