Oto ja – Kennet Jerwill – pokorny sługa swego Boga i Twego – Wszechmogącego Pana Ognia Żywego i Błyskawic – Kreve’a – znalazłszy chwilę czasu pomiędzy walką o rozszerzenie wiary mego Pana, a modlitwą; spisuję bieg czasów przeszłych ku pamięci tych co po nas nieść będą pochodnię Świętych Ogni Kreve’a. Dlatego proszę pokornie Najłaskawszego Boga o dostąpienie choć jednej cząstki Jego Jasności, aby Ta oświetlała przede mną mroki czasów przeszłych tak, abym słowem fałszywym nie splamił kart tej księgi i przyszłych w błąd nie wprowadzał. Prawdą jednakże jest, iż pamięć ludzka jest krótka i zawodna, dlatego wybaczcie mi, co zgłębiacie dzieje ostatniego z Jerwillów, że o niektórych rzeczach wypowiem się krótko i oględnie.
Powierzam zatem moją pracę opiece Najwyższego. Niechaj Jego Światło świeci nad duszami Jego pokornych sług po wsze czasy. Jeśli jednak splamiłem tę księgę choćby jednym kłamstwem podłym – niechaj strawią ją Najświętsze Ognie Pana.
Od niepamiętnych czasów w Królestwie Poviss był ród co na tarczach bojowych nosił zawsze herb Białego Wilka. Skąd się wziął, jak powstał… Długo by o tym opowiadać, ale tyle tylko powiedzieć mi wolno, iż wedle starożytnych legend twórcą był niejaki mnich zamieszkujący w wilczej jamie, a codziennie kontemplujący istnienie nieskończenie doskonałej Istoty Kreve’a w świecie śmiertelników. Jak podają przez czas przeżarte zwoje – nawet najmożniejsi przysyłali doń swych heroldów po radę. Po długich latach człowieka owego zaczęto nazywać Białym Wilkiem a naród się od niego wywodzący nosi w herbie głowę białego wilka na czerwonej tarczy, w klejnocie posiada pięć piór, które stanowią symbol posłannictwa Bożego. Jednak bardzo znamiennie należy przypomnieć, iż rycerze spod herbu Białego Wilka słynęli w całej zamieszkanej krainie jako nieliczni najprzykładniejsi kapłani, których modlitwy równały się z przychylnością Boga; oraz posłowie, których podjęcie się zadania oznaczało przychylne jego rozpatrzenie. Z tego herbu pochodzi również mój ród – ród Jerwillów.
Kraj mój, Poviss, bardzo na północ wysunięty, ciekawy jest to kraj. Od niepamiętnych czasów codziennie mgła go spowija, a bardzo często także lodem i śniegiem skuta. Z nieba dżdży niemalże codziennie, a czasami także bez ustanku. Kraina ma aurę bardzo nie sprzyjającą rolnictwu i hodowli bydła, więc zboże i mięso oraz jadło wszelakie jest tutaj niskiej jakości, co jednak nie odbija się źle na zdrowiu koni i rycerzy, którzy nadzwyczaj bitni, a przy tym bogobojni i honorowi. Poviss mimo to opływa w dostatki, albowiem jest tu wiele kopalni kruszcu wszelakiego, który łapczywie inne królestwa sprowadzają tak, iż popyt na nie nie spada od wieków. Jednakże jak powiadają najstarsi żyjący: „broń niewykorzystywana rdzewieje, nie ćwiczona umiejętność zanika, bezczynny rycerz wzdycha za utraconym honorem”, dlatego też chłop oderwany od ziemi przestaje być chłopem, a w jego głowie gnieździć się zaczynają myśli podłe o szybkie, aczkolwiek niegodziwe wzbogacenie się na panach swych szlachetnych. Dlatego po drogach włóczy się pełno tego plugastwa, które nad sobą nie uznaje panów i morduje, gwałci i grabi wszystkich do Królestwa bądź to z interesem, bądź to z posłannictwem zdążających. O hultajstwie na dalszych kartach jeszcze wspomnę i jaki jego związek z rodem Jerwillów wypływa, lecz teraz powiedzieć tylko tyle mogę, iż od zarania dziejów Królowie walki z nimi prowadzą ze zmiennym szczęściem i powodzeniem, lecz co jednych dopiero powieszą na szubienicach, lub w dyby zakują, to nowy niegodziwiec podsycany siłami ciemności i mroku powstaje przeciwko szlachetnie urodzonym. Taka jest ta moja ziemia Ojców, którą opuścić musiałem, lecz o powodach na następnych kartach opowiem.
Ja, Kennet Jerwill, zrodzon z niewiasty w Roku Pańskim **** w Królestwie Poviss żyłem w skromnym dworku rycerskim do siódmego roku żywota przy matce mojej. Z łaski Boga Kreve’a osiągnąwszy wiek 7 lat opuściłem z polecenia ojca mieszkanie moje, aby udać się na nauki do jednego z wielu książąt ówcześnie i do teraz sprawujących władzę administracyjną Jego Wysokości Króla. Przebywać tam miałem przez 10 lat.
W pierwszych latach mojej nauki zgłębiałem rzeczy całkowicie podstawowe. Oznacza to ni mniej ni więcej jak tyle, iż uczyłem się czytać i pisać. Jednak muszę wspomnieć, iż była to nauka bardzo dziwna, albowiem uczono mnie mowy wspólnej, lecz nikt nie raczył tam wykładać mowy starszej, w której jak wiadomo tkwi cała mądrość wieków przeszłych i współczesnych. Kiedy już posiadłem podstawowe tajniki wiedzy moja nauka koncentrowała się na innych i to bardzo szeroko pojętych zagadnieniach dotyczących dyplomacji, etykiety, rozmawiania oraz walki i modlitwy. Jeśli chodzi o nauki niezbędne mi do stania się pełnowartościowym posłannikiem, to zgłębiłem je w stopniu nieco większym niż podstawowy. Nauka o Bogu Kreve’ie oraz kontemplacje przychodziły mi o tyle łatwo, iż nieopodal mieścił się klasztor mnichów. Tam zawsze znajdowałem spokój oraz atmosferę przychylną rozważaniu istnienia Boga. Poza tym wspomnieć muszę, iż mieściła się tam potężna biblioteka, z której nagminnie korzystałem, dowiadując się wielu nowych rzeczy o wierze oraz Panu Błyskawic. W ten sposób ćwiczyłem w sobie także silną wolę oraz umiejętności czytania i pisania.
Kiedy nadszedł już czas stosowny ku temu, zostałem pasowany na rycerza. Obyło się to w bardzo uroczystej ceremonii, którą poprzedzało całonocne czuwanie w klasztorze i modlitwy z prośbami o opiekę Jedynego Władcy Ziemi – Kreve’a. Kiedy modły już dobiegły końca, w zgrzebnej białej szacie wraz z innymi giermkami czekaliśmy na księcia, przed którym złożyliśmy przysięgę na wierność Króla Poviss. Kiedy już byłem pełnoprawnym rycerzem rozpoczął się trening, którego celem miało być ostateczne wykształcenie mnie w walce oraz co z tym jest nieodłącznie związane – w sztuce unikania ciosów. Całkowicie zdaję sobie sprawę z tego, iż wielką niegodziwością jest oskarżać swego pana o jakieś uchybienia. Nie mając tego za cel, powiedzieć jednak muszę, iż pan mój ucząc mnie za bardzo się skoncentrował na walce pieszej a zbyt mało na konnej tak, iż opuszczając mury zamku nie potrafiłem zupełnie jeździć konno. Choć sprawiło mi to w przyszłości kilka niewielkich problemów, to przyznać muszę, iż nie jestem zdumiony postawą mego pana, albowiem Poviss, to kraj, gdzie zimy są srogie i śnieżne, wiosną roztopy, jesienią wiatry smagające, a latem trawy nie uświadczysz godnej rumaka bojowego. Dlatego w granicach mego rodzinnego Królestwa koń staje się nierzadko czymś zbędnym.
Moja nauka na dworze zbliżała się ku końcowi. Pozostał mi jeszcze tylko jeden rok, kiedy stało się wielkie nieszczęście. Jacyś bandyci najechali posiadłości mego ojca i wyrżnęli wszystkich, co można było wywieźć i sprzedać – ukradli, a czego się nie dało – spalili… We dworze zginęli wszyscy, łącznie z mymi rodzicami. Uratował się tylko jeden chłop, dzięki łasce Kreve’a, sam on nie dowierzał, iż udało mu się ujść cało, lecz należy mu to wybaczyć – człowiek prosty nie dostrzeże ingerencji Boga w jego życie, choćby ta była najoczywistsza na świecie. Człowiek ów powiadomił mnie, iż bandytów było wielu, lecz ich przywódcy mieli jedną wspólną cechę – brak małego palca u ręki. Chłopu zwróciłem wolność a sam ślubowałem przed Najświętszą Pochodnią Kreve’a, iż znajdę tych morderców i w walce pieszej czy też konnej zniszczę ich tak, aby sprawiedliwość stało się zadość. Sam książę nawet wysłał listy gończe oraz swe wojska do poszukiwań bandytów, lecz skończyły się one fiaskiem. Prawdopodobnie bandyci ci uciekli z Poviss. Nie mogąc ich znaleźć na miejscu poprosiłem o pozwolenie na opuszczenie zamku. Kiedy tylko je otrzymałem natychmiast ruszyłem w drogę. Teraz włóczę się bez celu po całej znanej ludziom ziemi. Jednak prawda jest taka, iż prowadzi mnie chęć zemsty oraz Światło Kreve’a, u którego codziennie o spotkanie bandytów proszę.
Podróżując tak na wschód oczekiwałem spotkania z tymi psami. Jednak zamiast nich spotkałem dwóch ludzi, aby jednak dokładniej sytuacje określić – powiem, że był to wiedźmin oraz elf.
Jako pokorny sługa Jedynego Boga Kreve’a nie odnosiłem się do tych istot ani z szacunkiem, ani też z wrogością. Co do wiedźmina, to zarzucić jemu wolno mi jedynie to, iż jako wojownik był nauczany kpić ze stanu rycerskiego. Jednak Briss, bo takowe imię nosi, nie jest wcale taki, jak zwykły opisywać wiedźminów stare księgi. Wyraża on całkowicie obojętny stosunek niemalże do wszystkiego. Skupia się całkowicie na wykonywaniu swoich zadań, którymi są eliminowanie potworów zagrażających ludziom. On sam twierdzi, iż nie walczy dla pieniędzy z nosferatami oraz smokami. Taka postawa zasługuje na pochwały, albowiem jest to pośrednie udzielanie pomocy ludziom w ekspansji, czyli spełnianie jednego z najważniejszych dogmatów wiary Płomiennego Władcy Świata.
Drugi mój przyjaciel, a dokładniej to znajomy, bo przyjacielem go nazywać nie powinienem, to elf noszący imię – Arialion (herbu Lis). Jest on czarodziejem – zajmuje się magią, czyli jest niegodziwym złodziejem, który kradnie Moc Wielkiego Kreve’a. Za tę profanację, powinien był już dawno zapłacić głową. Jedyne co mnie powstrzymuje przed wymierzeniem mu właściwej kary jest fakt, iż ja jestem tylko pokornym sługą Kreve’a, a skoro Władca Ognia stwarzając świat stworzył także i elfy oraz dał im znajomość posługiwania się Tajemnymi Mocami, to musiał mieć w tym swój cel, a mnie, uniżonemu słudze, nie godzi się zgłębiać Świętych Zamiarów Bożych. Dlatego przyjmuję Twoją wolę Władco Gromów.
Gdy tak podróżowaliśmy prowadząc krótkie tudzież lakoniczne rozmowy, nie wiadomo jak zza drzew wyskoczyło kilkunastu zbrojnych otaczając naszą grupę. Początkowo w imię Kreve’a nie chciałem się poddawać i walczyć do końca przeciwko tym bezbożnikom, albowiem to co oni robili nie można w żadnym wypadku nazwać Ekspansją Pana Niebios. Jednakże Kodeks Rycerski mówi jednoznacznie: „W sprawach błahych, tudzież bez żadnego sensu swego własnego życia na pastwę losu wydawać nie będziesz!”. Złożyłem więc broń i wtedy te psy niewierne zażądały od nas pieniędzy. Kiedy się okazało, iż to my jesteśmy ubożsi od nich – oddali nam nasze należności i zaprosili na ucztę. Oczywistym jest fakt, iż rycerzowi szlachetnie urodzonemu z bandytami jadać się nie godzi przy jednym stole, dlatego też nie jadłem i zachowywałem pełną czujność. Niedługo doszło do sytuacji, gdzie wszyscy z bandytów pijani legli na ziemi. Wtedy to podszedł do nas człowiek imieniem Kuśtyk, który poprosił o pomoc. Ponieważ rycerzowi nie przystoi w takich sprawach odmawiać, przyjęliśmy zadanie.
Jak się później okazało, Kuśtyk, posiadał córkę. Jednakże została ona uprowadzona przez jakiegoś potwora i przetrzymywana była w grocie. Takie wnioski płynęły z obserwacji Kuśtyka i z listu, jaki został napisany przez owego potwora. Ruszyliśmy do groty. Wiedźmin jako że był szkolony w zabijaniu potworów wszedł do groty pierwszy – Arialion i ja pozostaliśmy na zewnątrz. Po chwili usłyszeliśmy jakiś dźwięk oraz cięcie miecza. Briss wyniósł z groty zakrwawionego – niemalże na dwie części rozciętego elfa. Żył. Okazało się, iż był to ukochany Lelinki – córki Kuśtyka. Nie było żadnego potwora – istniała tylko mistyfikacja, której celem było zmuszenie Kuśtyka do błogosławieństwa związku Lelinki z Eimenu (owym półżywym elfem). Lelinka ubłagała nas, iż obyśmy ruszyli do wsi i poprosili znachorkę o jakieś lekarstwa dla jej ukochanego. Poza tym Córka Kuśtyka uświadomiła nas, iż jej ojciec dopuścił się wielkiej niegodziwości i ukradł pieniądze człowieka, który z przyzwolenia Pana Światłości – Kreve’a – panował nad tymi ziemiami w imię swego władcy. Tak też obudziła się we mnie chęć wymierzenia sprawiedliwości.
Ruszyłem więc niezwłocznie do Pana Grizmolda, podczas gdy moi towarzysze mieli zająć się Eimenu. Nie wiem cóż oni jeszcze porabiali, albowiem jest to ich sprawa. Gdy dotarłem do ów władcy, odbyłem z nim krótka rozmowę, o której nie sposób tu pisać ani jej wspominać. Tylko tyle mi powiedzieć wolno, iż dowiedziałem się, że łaska Grizmolda nie zna granic – przebaczył on grzech wymierzony przeciwko niemu samemu Kuśtykowi. Wobec takiego obrotu spraw postanowiłem wrócić do moich towarzyszy.
Kiedy już się spotkaliśmy zaczęliśmy się zastanawiać jaki dalszy bieg wydarzeniom nadać, albowiem zaprawdę powiadam wam, iż Jedyny Władca Świata Kreve nakazuje brać sprawy w swoje ręce i nadawać swój bieg wypadkom korzystny. Dlatego też postanowiliśmy, iż jednak prawo rodzicielskie jest najważniejsze i córka powinna wrócić do ojca.
Ruszyliśmy zatem natychmiast do groty, gdzie czasowo przebywał Eimenu oraz Lelinka. Arialion za pomocą skradzionej mocy memu Bogu rzucił na nią urok. Tym sposobem doprowadziliśmy córkę do ojca. jednak kiedy zaczęły się problemy i Lelinka obudziła się z uroku, chciała uciec od ojca. Arialion postanowił zaradzić sprawie i zauroczył Kuśtyka. Nakazał mu wobec wszystkich ludzi przyrzec, iż nie będzie córki w domu zatrzymywał. Zacisnąłem mocno zęby, albowiem nie godzi się rycerzowi pasowanemu, aby uczestniczył w sztuczkach Ciemnej Strony i nakłaniał podstępem, albowiem nie jest to oznaka wielkości, lecz tylko cień chwały, jaką osiągnąć można zachowując czyste ręce.
Kiedy już wszystko się – dzięki Ci Krevie – skończyło, udaliśmy się do karczmy, aby się posilić. Wtedy to wpadł Kuśtyk i zaczął się do nas opryskliwie odnosić, jakoby jego córka zniknęła. Krevie przebacz mi, albowiem nie chciałem brać udziału w tym kłamstwie, lecz jedynie jego krzywy ryj mą buławą naprostować! Kuśtyk odszedł z niczym, gdyż wszystkie argumenty posiadał Arialion, aby go odprawić.
Spędzając czas w karczmie nadano nam następne zadanie. Poproszona nas, iż byśmy rozwiązali sprawę dzieci, które zostały porwane rzekomo przez bandę elfów. Ruszyliśmy na poszukiwanie owych bandytów i dzieciobójców. Niebawem doszło do spotkania z jakimiś osobnikami, lecz miałem przeczucie, iż Kreve dozwolił mi na spotkanie z właściwymi elfami. Zostaliśmy doprowadzeni do herszta bandy, z którym dyskutowaliśmy warunki uwolnienia dzieci. Było to konieczne albowiem przewaga złych była znaczna. Jeżeliby sytuacja nie przedstawiała się w taki sposób, to z pomocą kilku zbrojnych i łaską Kreve’a, uwolnilibyśmy dzieci a ciała porywaczy oczyściłby Święty Ogień Kreve’a. Jednak ponieważ było to niemożliwe postanowiliśmy przeprowadzić rozmowę. Warunek był jeden – głowa Eimenu za życie młodych dziatków. Zgodziliśmy się.
Udaliśmy się do groty. Kiedy tam dotarliśmy okazało się, iż przebywa tam Lelinka oraz Eimenu, który odzyskiwał bardzo szybko zdrowie. Postanowiliśmy walczyć. Klnąc się na imię Kreve’a – nie chciałem jego śmierci, jednak jak inaczej ocalić dzieci, które Kodeks Rycerski pod szczególna opiekę bierze, gdyż dziecko to stworzenie zupełnie niewinne. Rozpocząłem walkę. Ja sam ciąłem buławą na wszystkie strony i unikałem ciosów oraz zasłaniałem się tarczą. Briss składał znaki, parował uderzenia, unikał i czynił wiele innych manewrów, których mi nawet nazwać nie sposób, albowiem po raz pierwszy je widziałem. W walce nie otrzymałem żadnej rany chociaż jeden z moich uników zakończył się upadkiem. Arialion w tym czasie rzucał groty, które nie trafiały w elfa z powodu jego nadzwyczajnej zwinności. Briss w pewnym momencie otrzymał ciecie, lecz nie pamiętam gdzie dokładnie. Wydaje mi się jednak, iż w tors. To podziałało na mnie mobilizująco – zadałem cios i trafiłem w klatkę piersiową. Eimenu padł brocząc krwią z ust. Briss odciął mu głowę, którą mieliśmy dostarczyć bandzie elfów… nie usłyszałem cięciwy łuku, nie usłyszałem świstu strzały, lecz jedynie jej wbicie się w drzewo – Lelinka wystrzeliła do mnie. Otrzymałem lekka ranę w rękę. Kiedy jednak ujrzała, iż jej ukochany stracił głowę… rzuciła łuk i uciekła z płaczem.
My natomiast udaliśmy się dokonać wymiany. Zakończyła się ona częściowym powodzeniem, albowiem jedno z dzieci zostało zamordowane. Kreve’ie – Potężny Władco tego świata, obyś ukarał ich Gromami z Niebios!!! Jednak reszta dzieci – cieszyła się wolnością i oby po dziś dzień się nią cieszyła.
To jest pamiętnik mojej postaci – cały czas nad nim pracuję i właściwie to piszę go dla siebie, ale ponieważ kumpel zasugerował, żebym go wysłał na stronę, wiec wysyłam. Na razie jest to tylko historia i pierwsza przygoda postaci. Jeśli się Wam spodoba, to będę sukcesywnie przysyłał następne.
Hmmm… dokladnie tak zapamietalem te przygode (scenariusz znajdziecie w podreczniku glownym). Przed publikacja nie czytalem tego tekstu i chociaz wiem co bedzie sie dziac dalej nie moge sie doczekac…
hmm czekam na cd
Dobry tekst, stylistyka wlasciwie nie kuleje, ale momentami, hmm. Zbyt patetyczny.
Patetyczny? No. Nawet bardzo patetyczny 🙂
Mi się ten patetyzm podoba. Wydaje mi się, że dzięki niemu tekst czyta jakby był naprawde pamiętnikiem Wielkiego Kapłana… Nie sądzicie?
Faktycznie, nawet bardzo. Ale mnie się ta patetyczność podoba.
Jezeli ktos uwaza ze ten tekst jest zbyt patetyczny to odrazu mowie wam, nie grajcie z kaplanem na sesjach, jest 10 razy gorzej :).
Kaplan opisal sesje dokladnie tak jak ja zapamietalem i przypomnial mi stare dobre czasy kiedy to Arialionowi jeszcze dobrze sie powodzilo.
P.S
Jedyny sensowny komenatrz ktory przychodzi mi do glowy to: za malo o Arialionie i czekam na ciag dalszy szczegolnie ten ktorego jeszcze nie przeczytalem
tekst jest hmm.. bardzo dobry..
ale znalazlem jeden blad 🙂
"….Ja sam ciąłem buławą na wszystkie strony…."
cialem bulawa ?
reszta jest.. hmm…. fajna….
eeeeeee……Zatkało mnie gdy zobaczyłem ile tego jest mnie, ale ok