Glif Burdon

Glif Burdon miał marzenia takie, jak większość jego rówieśników – zawsze pragnął zostać bohaterem. Śnił o pełnych odwagi wojownikach, którzy stawali na każde wezwanie potrzebujących. O ludziach bez skazy, którzy niezależnie od przeciwieństw losu wyciągają do słabszych pomocną dłoń. Bo tak właśnie widział swoją przyszłość mały Glif, syn kupieckiej pary z Cidaris. W odróżnieniu jednak od większości sowich rówieśników, Glif zbyt często przenosił się w świat fantazji kosztem prawdziwego życia. Dzieciaki z sąsiedztwa naigrywały się z jego marzeń bezlitośnie, dorośli z politowaniem tłumaczyli mu, że przeznaczona mu jest rola kupca, a nie wielkiego wojownika. Chłopiec nie przestał jednak marzyć, a czasu miał na to sporo – rówieśnicy jego bowiem niechętnie zadawali się z 'dziwnym’ i wiecznie roztargnionym Glifem. Długie godziny upływały mu więc na siedzeniu na poddaszu domu, wpatrywaniu się w błyszczące od gwiazd niebo i śnienie na jawie o wspaniałych czynach legendarnych bohaterów. Lecz wychowany w mieście syn kupców, słabujący na zdrowiu i nie umiejący odnaleźć się w rzeczywistym świecie nie mógł przecież stać się bohaterem ze swych snów. Nie mógł? To posłuchajcie.

Tamtej wiosny do Cidaris, znad morza, dotarło morowe powietrze. Nikt się tym jednak nadmiernie nie przejmował, wszak co roku pechowi marynarze przywozili ze sobą jakieś egzotyczne choroby. Choroby te ginęły razem z kilkoma nieszczęśnikami, którzy je przywlekli i znikały na zawsze. Tym razem było jednak inaczej. Ofiary zarazy zaczęto liczyć na dziesiątki, a później nawet na setki. Tętniące miastem życie powoli, jak podgryzane przez bobry drzewo, stanęło w obliczu katastrofy. Posłano po magów i medyków, wyznaczono nagrodę za usunięcie przyczyn zarazy. Mimo tego miasto pogrążyło się w śmiertelnej rozpaczy. Depresja chwytała w swe szpony wszystkich – od starców po małe dzieci. Nikt nie wie, co działo się tamtej nocy w domu państwa Burdonów. Wiadomo jedynie, że dla rodziców Glifa była to ostatnia noc – zmarli we śnie, zaduszeni przez zbierającą swe żniwo plagę. O dziwo jednak, ich syn uchronił się od tak strasznego losu. Ponadto gdy na jego policzkach wyschły łzy żałoby, dokonała się w nim całkowita przemiana. Ludzie gadają, że to właśnie ucieczka w krainę wyobraźni zapewniła mu ochronę przed zarazą i dała mu siły, by stać się nową osobą. Chłopak szybko dotarł do swych osieroconych przez plagę rówieśników, którzy teraz zamiast go wyśmiewać, popatrzyli weń z nadzieją. A on ich, jak na bohatera przystało, nie zawiódł.

Zima tamtego roku przyniosła wybawienie i wlała nadzieję w serca ludzi. Mrozy zakuły w swe kajdany porowe powietrze, a wicher wyrzucił je daleko w morze, tak, by już nikogo nie dręczyło. Uciemiężone plagą Cidaris powoli odzyskiwało siły. Pożegnano na zawsze wielką liczbę mieszkańców, którzy odeszli wskutek działania zarazy. W tłumie żegnających był oczywiście Glif, odprowadzający swych rodziców do ostatniej podróży. Glif, który przez ostatnie kilka miesięcy zmienił się zupełnie. Nie marzył już jak dawniej, bowiem okoliczności zmusiły go do obrócenia swoich snów w rzeczywistość. Stał się dla większości osamotnionych dzieciaków bohaterem, pomocnym ramieniem, na którym mogły się w każdej chwili wesprzeć. To tylko dzięki niemu mogły znów oglądać wschód słońca, pełne nadziei i wiary w lepsze jutro. Glif stał się dorosły, bardziej nawet dojrzały od większości pełnoletnich mieszkańców, którzy chowali się w swych domach i odmawiali pomocy sąsiadom w obawie przed szalejącą zarazą. Kiedy pochował swych rodziców i upewnił się, że jego rówieśnicy znajdą sobie schronienie, postanowił odejść. Nie mógł i nie chciał znosić wrogich spojrzeń miejscowych, którzy z chorą zazdrością patrzyli na byłego nieudacznika i cherlaka, który tak skutecznie oparł się morowemu powietrzu. Gdy śniegi zbawiennej zimy stopniały, Glif wyruszył na trakt.

Niedługo później marzenia z dzieciństwa Glifa dały o sobie znać. Objawiły się w postaci napotkanego przez chłopaka wiedźmina. Glif miał o 'zabójcach potworów’, w przeciwieństwie do większości ludzi, dobre mniemanie. Byli dla niego bohaterami z krwi i kości, istotami przeznaczonymi do tępienia zła i do walki w obronie ludzkiego życia. Nic więc dziwnego, że zafascynowany chłopak nie odstępował wiedźmina (którego zwano Mawhyr) na krok. I bynajmniej nie przeszkadzał mu w sprawach zawodowych, jako że Mawhyr był naprawdę nietypowym przedstawicielem swojej profesji. Zamiast miecza i eliksirów, jego atrybutami były raczej podróżny kostur i butelka krasnoludzkiej nalewki. Brudna, pokryta strupami twarz i śmierdzące, znoszone ubranie dopełniały obrazu rozpaczy. Oddając się głębokiej zadumie nad kuflem, wiedźmin nierzadko dzielił się z chłonącym wszystkie jego słowa Glifem swoją wiedzą życiową. Mówił mu o potworach, złu i brudzie tego świata, których zamiast być mniej, ciągle przybywa. O tym, jak przez długi czas próbował z tym wszystkim walczyć. A na końcu o tym, jak stracił w krwawej potyczce prawą dłoń i jak wycofał się z tej, jak to określił, bezcelowej jatki. Każdy kto znałby sny Glifa, a później usłyszał ostre słowa Mawhyra, pomyślałby, że oto marzenia młodzieńca roztrzaskają się o mur brutalnej rzeczywistości. Któżby jednak przypuszczał, iż młody Burdon zinterpretuje ostrzeżenie wiedźmina na swój własny, nieobliczalny sposób?

Glif Burdon, wchodzący ledwie w wiek dorosły pomyślał bowiem, że wiedźmini po prostu cierpią na nadmiar obowiązków. I bez pomocy kogoś spoza ich środowiska nie będą w stanie przeciwdziałać złu. Młodzieniec, motywowany marzeniami i wielką ambicją, podjął wtedy decyzję, która zaważyła na jego późniejszych losach. Postanowił stać się anonimowym bohaterem, człowiekiem znikąd, który pojawiać się będzie wtedy, gdy ludzie będą oczekiwać wybawienia. Zostawiając tępienie potworów wiedźminom, zdecydował, że terenem jego działań będą pogrążone w mrokach nocy ulice dużych miast. Miejsca, w których tak często zło siedzące w zwykłych ludziach wyciąga swe szpony po niewinne ofiary. Wspierany siłą tysiąca marzeń, Glif przekonał Mawhyra, by ten udzielił mu niezbędnych wskazówek dotyczących szermierki. Pod wprawnym i surowym okiem byłego wiedźmina czynił wielkie postępy i już po paru miesiącach gotów był do walki z przeciętnym bandytą. Mistrzostwo w fechtunku to może jeszcze nie było, ale początki były naprawdę obiecujące. Wtedy też przyszedł czas na krótkie, bo męskie pożegnanie z Mawhyrem, okraszone garścią życiowych mądrości i przestróg. Potem obaj rozeszli się w swoje strony. A co było dalej? A to już, wielce mi drogi Bajarzu, zależy tylko od mocy Twoich marzeń i wyobraźni. Ja, dla przykładu, widzę to tak:

’… krzyk zakłócił ciszę i spokój ulic Novigradu. Obiegł całą dzielnicę, odbijając się głuchym echem od ścian kamienic. Kupiec Vialli, zbudziwszy się z głębokiego snu pomyślał, że oto właśnie banda rzezimieszków odbiera majątek i życie jakiemuś zabłąkanemu przechodniowi. Nie mógł przecież wiedzieć jak bardzo się myli – to wiedziały jedynie koty, które były świadkami tego zajścia. Widziały jak obrzydliwy i zarośnięty drab, z dzikim uśmiechem na ustach, podkradał się w stronę zapatrzonego w niebo mężczyzny. Opryszek zaszedł swą przyszłą ofiarę od tyłu i właśnie szykował się do zadania ciosu okutą pałką. Cios padł błyskawicznie, zaskakując bandytę i ścierając głupkowaty uśmiech z jego twarzy. Był to bowiem cios zadany przez wyglądającego niepozornie przechodnia. Tego samego, którego jeszcze przed chwilą opryszek uważał za łatwy cel. Teraz już niczego nie mógł uważać, bo jego głowa odtaczała się właśnie od reszty ciała, ścięta precyzyjnym uderzeniem miecza. A niepozorny przechodzień ścierał krew z ostrza swej broni, która nie wiedzieć kiedy znalazła się w jego rękach. Długi, ciemny płaszcz z wysoko postawionym kołnierzem skutecznie uniemożliwiał kotom rozpoznanie sylwetki czy twarzy nowego miejskiego bohatera. A bardzo chciały go poznać, bo wydawał się im być wielce nietuzinkowym osobnikiem…’

Tekst ten dedykuję pamięci Cliffa Burtona. Cliff – niech światło Oriona rozjaśnia Ci ścieżkę do wieczności. Na zawsze pozostaniesz w moich wspomnieniach.