Wiedźmin powoli wygrzebał się przez zarośnięty otwór w ziemi. Nagłym ruchem wyszarpnął stopę, uwięzioną jeszcze w ciasnej jamie. Stopa wyskoczyła ze skórzanego buta z głośnym mlaśnięciem. Wiedźmin zaklął. Nie spróbował nawet wyciągnąć buta. Z jamy bił niesamowity smród i Geralt nie miał najmniejszego zamiaru znów zagłębiać się w czeluść odoru. Bo to nie był zwykły smród. O ile zwykły nieprzyjemny zapach denerwuje i zwraca uwagę, o tyle ta kwintesencja smrodu mogła nawet przerażać, paraliżować, zniewalać. Wiedźmin nie chciał być zniewolony. A tym bardziej przez śmierdząca dziurę w ziemi. Tak więc Geralt otrząsnął się i przetarł ręką twarz. Była pokryta czymś, co, określając kompromisowo, mogło uchodzić za śmierdzący szlam. Przeszedł kilka kroków i rozejrzał się wkoło. Sceneria jasnego lasu, rozświetlanego co chwilę przebłyskami słońca, przebijającego się przez korony rzadkich drzew, była zdecydowanie przyjemniejsza od widoku śmierdzącej, zapadłej, podziemnej jaskini. Geralt odetchnął pełną piersią, ciesząc się, że powietrze nie usiłuje mu już rozsadzić płuc od środka. Ściągnął dla wygody drugi but i pewnym krokiem ruszył po mało uczęszczanej dróżce w stronę wioski. Wiochy. Wiedźmin nawet nie znał jej nazwy. Idąc tak Geralt rozmyślał, co ostatnio zdarzało mu się coraz częściej. Zastanawiał się bowiem intensywnie, co właśnie zabił. Już kolejny raz walczył z bestią, która była typowym przypadkiem czegoś nieznanego. Nie była podobna do czegokolwiek, co kiedykolwiek było widziane. Poruszająca się kupa błota, z jaśniejącymi, białymi oczami. Nie była niebezpieczna. Geralt nawet się nie spocił. Ciął mieczem i zabił – normalne. Ale co to było. To pytanie biegało radośnie po umyśle wiedźmina niczym niedorozwinięta wiewiórka.
Droga do wioski była daleka. Dróżka z lekko ugniecionej, trawiastej wstęgi, przeszła niepostrzeżenie w mocno ubitą ziemię. Te tereny były chyba bardziej uczęszczane. Geralt szedł znudzony, zastanawiając się dlaczego właściwie nie wziął konia. Wieśniacy, którzy go wynajęli (zrobili to raczej z przyzwyczajenia – nie wyglądali na przestraszonych) przywieźli go do lasu rozklekotaną furmanką i odjechali. Widać nie uznali za stosowne wrócić. Choć znudzenie wiedźmina, potęgowane duszną atmosferą i promieniami słońca, przyjemnie ogrzewającymi ziemię, sięgało niemalże szczytu, jego czujność nie została osłabiona. Wilk od razu zwrócił uwagę na delikatny szelest wskazujący na to, iż ktoś nie chce być usłyszany. Przystanął. Sięgnął po miecz. Ostrze wysunęło się powoli z pochwy, nie wydając najmniejszego nawet dźwięku. Geralt zwęził źrenice i ze skupieniem zaczął penetrować niezbyt gęste poszycie w oszukiwaniu źródła szeleszczącego dźwięku. Zauważył i przygotował się do skoku. Bestia była szybsza. Dopadła go w locie. Geralt poczuł intensywny zapach bluszczu. Jeszcze jeden niezidentyfikowany stwór. Kłąb składający się z wiedźmina i stwora przetoczył się po ubitej dróżce. Wilk odepchnął stwora kolanem, uwalniając się od jego ciężaru. Odturlał się niezręcznie od stworzenia i zerwał się na nogi. Stwór już stał i czekał na wiedźmina. Geralt przyjrzał mu się uważnie. Zwierzę, o ile to nim było, miało zielony odcień i kształt borsuka. Łysego. Wrażenie sympatycznego zwierzęcia psuł tylko pysk, przypominający gadzi dziób. Na grzbiecie stworzenie nosiło roślinę, wyglądającą jakby stanowiła część ciała stwora. Na zielonych liściach wyraźnie zaznaczał się różowy kwiat. W czarnych oczach stworzenia malowała się złośliwość. Wiedźminowi przyszło na myśl jedno słowo: kicz. Tymczasem stwór, nie zwracając uwagi na to jak bardzo jest kiczowaty, przeszedł do dzikiego ataku. A ściślej, skrzecząc cicho zaczął żałośnie szarżować w stronę wiedźmina. Geralt uśmiechnął się pod nosem i delikatnym kopnięciem posłał zwierzę w krzaki. Ono o dziwo nie zrezygnowało i wygrzebało się błyskawicznie z zarośli. Szykowało się teraz do kolejnego, rozpaczliwego ataku. Wtem wiedźmin poczuł za sobą powiew powietrza. Powodowany nagłym instynktem ciął mieczem, który wciąż znajdował się w jego ręce. Powietrze rozdarł przenikliwy wizg. Na trawę upadło z cichym plaśnięciem małe ciałko ciągnąc za sobą smugę szkarłatnej krwi. Wiedźmin spojrzał na swą kolejną ofiarę. Na murawie leżał i oddychał ciężko kolejny stwór, przywodzący na myśl dużego szczura. Jego krótka sierść, teraz zbroczona krwią, była miejscami lśniąco żółta. Geralta przeszył nieoczekiwany w tym momencie smutek. Nie musiał być brutalny. Nie wiedział dlaczego to zrobił. „Zabiłem go i nie żałuję…”, westchnął ciężko. Wtem jego uwagę zwrócił kolejny szelest. Nie był to szelest wydany przez zielonego stwora, który po raz kolejny rozpoczął dziką szarżę. Geralt znów ukrócił jego starania kopniakiem, tym razem o wiele bardziej stanowczym. Stwór kwiknął. Wiedźmin wrócił do intensywnego analizowania zarośli. Wtem dostrzegł. Jak mógł nie zauważyć wcześniej. W zaroślach ktoś się ukrywał. „Jak mogłeś!”, postać z zarośli krzyczała do niego piskliwym głosem. Kobieta? Dziecko? Kastrat? Wiedźmin nie wiedział. „Zabiłeś go”, tajemniczy obserwator wrzeszczał już niemal. W jego głosie słychać było wyrzut, „Nie żałujesz?” Wiedźmin nie żałował. Znów odwrócił się do zielonego stwora ignorując wołania dziwnej postaci. Zielony borsuk stał naprzeciw Geralta i cicho powarkiwał. Wiedźmin mocniej ścisnął w dłoni rękojeść miecza. Zamierzał skrócić tę farsę, niezależnie od tego, jak żałosni byli przeciwnicy. Stwór zarył nogą w ziemi. Geralt napiął mięśnie ud, przygotowując się do ataku. Wtem za plecami wiedźmina rozległ się trzask. Geralt poczuł na plecach silne wyładowanie magiczne. Jego ciało szarpnięte nagłym spazmem poleciało do przodu. Wiedźmin poczuł mocne uderzenie, gdy upadł na ziemię. Co dziwne, nie czuł bólu. Jedynie uderzenie. Próbował się podnieść. Niestety członki nie zareagowały na wysłane impulsy nerwowe. Geralt z wysiłkiem spojrzał na swą nogę. Drgała, uderzając nieobutą piętą o ubitą ziemię. Geralt spróbował odetchnąć. Sprawiło to niemałą trudność. Kaszlnięcie rozdarło płuca wiedźmina niesamowitym bólem. W tym momencie Geralt przestał oddychać. Co więcej, był tego świadom. Wiedźmin po raz pierwszy w życiu poznał czym jest panika. Przynajmniej teraz strach nie jest paraliżujący, pomyślał z ironią, gdy panika minęła równie szybko jak się pojawiła. Postać, ukrywająca się wcześniej w zaroślach znalazła się teraz nad nim. Wiedźmin spróbował zogniskować wzrok. Nie udało się. Postać chyba trzymała w rękach rannego szczura…
Wtem Geralt przebudził się. Mógł już oddychać. Nie wiedział gdzie się znajduje. Ktoś szedł w jego stronę. Nie szedł. Kroczył. „CHODŹ ZE MNĄ”, usłyszał wiedźmin. I Poszedł…
Po ubitej drodze poruszała się szybkim krokiem jedna postać. W rękach niosła zakrwawioną chustę. Zawiniątko. Chusta poruszała się miarowo, jakby coś pod nią oddychało. Postać pochlipywała cicho. „Chciał cię zabić. Chciał cię zabić”, stękała co chwilę piskliwym głosem. Nagle postać przystanęła. „Ale to ty go zabiłeś.”, powiedziała już głośniej, bez cienia smutku. „Nie martw się. Wydobrzejesz. Niedługo znajdziemy jakieś Centrum i tam cię wyleczą. Nie martw się…”, postać zwracała się chyba do niesionego zawiniątka. „A wtedy ten świat też będzie NASZ”. Szaleńczy krzyk. „Nasz”. „Mój”. „I twój też!”. „PIKA!”, odpowiedziało zawiniątko.
Ubawiłm się. Fajny i zaskakujący zwrot akcji.
Całkiem śmieszne. Jako że [b]kiedyś[/b] oglądałem pokemony (nie bijcie:)) to rozbawiło mnie to bardzo jak Geralt chlastał pikacza.
Nie ma się czego wstydzić. Uważam Pokemony za daleko mniej szkodliwe od wszelkich 'Blinky Billow’, 'Colargolów’ czy innych durnych gniotów.
No i dzięki za uznanie:)
heh
Hehe. Znowu się nieźle uśmiałem 🙂 Śmierć zbokemonom 😉
Troche to………. nudne. Poza ostatnim akapitem nie jest to ani śmieszne, ani ciekawe. Gratuluje pomysłu, ale na tej stronie jest wiele dużo lepszych opowiadań. 5-
Pozdrawiam!