Czekając na wyrok
Chmielu

I
     W pokoju unosił się trudny do zniesienia smród, ale dwóm siedzącym przy stole mężczyznom najwyraźniej to nie przeszkadzało.
– Nie, nie, nie- powtarzał bladolicy raz za razem- Nie zgadzam się, nie zrobię tego!
– Ale Lars! Jesteś naszą jedyną nadzieją! – próbował go jeszcze przekonać owinięty w szmaty, przygarbiony staruszek o piskliwym głosie – On jest bezwzględnym mordercą pozbawionym ekologicznego zacięcia! Czy wiesz, jak wiele zrobił złego dla fauny i flory Rivii, że o poważnych zakłóceniach w łańcuchu ekologicznym nie wspomnę? – mężczyzna zwany Larsem w dalszym ciągu kręcił głową.
– Nie. Wielu zabiłem w swoim życiu. Mordowałem handlarzy, dziwki i złodziei, pospołu z uczciwymi mieszczanami, ale nigdy, nigdy nie zabiję wiedźmina.
– Ale dlaczego?
!- Mort… Ty się pytasz dlaczego? Każdy, kto próbował, kończył z odciętą głową. Oto dlaczego. Ten facet ma ten swój pajęczy zmysł, srebrny miecz, kołki poukrywane w ubraniu, magiczne eliksiry i do tego robi te piruety, od których każdego boli głowa. Nie, nie zgadzam się.
– Lars… to jest oferta twojego życia.
– Nie.
– Daj mi dokończyć. Słuchaj, zrobiliśmy z chłopakami taką małą składkę. Dołożyli się szczurołaki, zombie i ghule, wampiry i wilkołaki, po raz pierwszy zgodni jak nigdy, jedna koktaryca i bezdomni z miejscowego wysypiska.
– Bezdomni?
– Wiesz jak jest, oni zawsze obrywają. Tak przy okazji. To podobno taki wiedźmiński zwyczaj. Ale mniejsza z tym. Chodzi o to, że zebraliśmy tyle pieniędzy, że wystarczyło na zamek w górach i pobliską wioskę.
– Zamek?
– Zamek, Lars. Nie mówię, że to wielki zamek. Jest no, nie za duży, ale za to bardzo przytulny. Klasa lux, że tak powiem. Zresztą z dużym zamkiem są zawsze problemy, tyle sprzątania, straszne przeciągi, szkoda gadać – owinięty w szmaty staruszek machnął tylko ręką – Do tego zamku dokupiliśmy pobliską wioskę. Rozmawialiśmy już z autochtonami, zgodzili się nazywać cię hrabią.
– Zgodzili się?- w głosie Larsa było słychać zainteresowanie.
– Tak, tak. I nie słyszałeś jeszcze najlepszego Lars. W tamtej okolicy krzyżują się fronty atmosferyczne i z tego powodu często pojawiają się tam burze. Prawdziwe burze, z piorunami. Ty zawsze lubiłeś pioruny Lars – bladolicy tylko kiwał w zamyśleniu głową – No i jak będzie Lars? Jeden mały wiedźmin i jesteś ustawiony na całe życie! No, co to dla ciebie wiedźmin? No, Lars, jak będzie? – bladolicy podjął decyzję.
– Zgoda Mort. Zrobię to.
– Znakomicie! – staruszek aż krzyknął z radości – Wiedzieliśmy, że się zgodzisz. Właściwie byliśmy tego tak pewni, że daliśmy wiedźminowi twój adres.
– Co?!
– No bo Lars, ten wiedźmin już jest w mieście. Wiesz, po co przedłużać? Załatwisz to raz dwa i na wakacje do twojego uroczego, posępnego zamku i przerażonych wieśniaków.
– Daliście mu mój adres?
– Aha… Właściwie to on już tu idzie – bladolicy zerwał się z krzesła i biegiem ruszył w kierunku szafy. – Brawo! Uwielbiam twój bojowy duch! Oręż w dłoń i do boju!
– Gówno tam oręż! – krzyknął zrozpaczony Lars – Pakuję się i wyjeżdżam!
– Lars, nie chce cię martwić, ale nie uda ci się.
– Jest tak blisko?! Na pewno jest już w karczmie! Melitele! Słyszę, jak idzie po schodach!
– Nie, spokojnie Lars, masz jeszcze trochę czasu. Po prostu spłataliśmy ci z chłopakami takiego małego psikusa – bladolicy zamarł nad workiem podróżnym. – Rozsypaliśmy sól wokół pokoju, więc wiesz, no, te wasze wampirze alergie… Nie wydostaniesz się stąd – Lars wyprostował się i zacisnął pięści.
– Mort. Zabiję cię. Zabiję cię i zjem – ale wampir nie zdążył zrealizować swojego niecnego planu, bo szczurołaka już w pokoju nie było.

II
     Wampir siedział przy stole i leniwie popijał spirytus. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Po prostu miał dość. Od ucieczki Morta z pokoju Lars zdążył już rozbić na drzazgi łóżko, rozszarpać na strzępy wszystkie swoje ubrania, łącznie ze stylową kolczugą, czego ogromnie teraz żałował oraz dwa razy rozpłakać się spazmatycznie. Aha, no i na początku puścił pawia ze strachu. Teraz wampir był tylko zmęczony.
– Już jestem martwy – powiedział do siebie i w sensie czysto technicznym miał rację. Był martwy od jakiś dwustu lat, ale akurat nie o ten rodzaj martwości mu w tej chwili chodziło.
    Lars stał się wampirem z winy dwóch medyków, którzy znaleźli go leżącego i wykrwawionego z jednoznacznym podwójnym ukłuciem na szyi.
– Ależ mój drogi przyjacielu! Przecież to jasne jak słońce! To rzeżączka!- krzyczał pierwszy z konowałów, chudy i wysoki blondyn.
– Rzeżączka?! Rzeżączka! Od kiedy od rzeżączki się wykrwawia?! Przyjacielu, przecież pewne, że leżący na naszym stole młodzieniec padł ofiarą podstępnych suchot! – sprzeczał z nim się niski i gruby brunet.
– Suchoty? O ile wiem, to w suchotach krew wypływa przez usta, a nie przez szyję!
– Dlatego te suchoty są takie podstępne! Przyjacielu, ty jeszcze nie widziałeś, co niektóre suchoty potrafią zrobić z człowiekiem! Długo, długo nic, a tu nagle, wydawałoby się bez powodu, wybucha ci głowa! – argumentował grubasek.
– Przyjacielu. Przestańmy się kłócić, o to który z nas ma rację! Ten młodzieniec umiera! Trzeba mu jakoś pomóc!
– Choć raz mówisz coś do rzeczy. A więc co? Pijawki, puszczamy krew, a może stawiamy bańki? – proponował grubasek.
– Ależ przyjacielu. Nieważne, czy nasz pacjent choruje na rzeżączkę czy na suchoty, ważne, że bezpośrednią przyczyną jego nieszczęsnego stanu jest niekontrolowany wyciek krwi. Niejako naturalną drogą leczenia, jest włożenia tej krwi do środka.
– Przyjacielu! Przecież my tej krwi nie pozbieraliśmy! Zresztą, nie było jej aż tak dużo.
– Ha, ha! Pomyślałem i o tym. Mam gdzieś tutaj słój pełen krwi- medyk zaczął szukać wśród różnorakich medykamentów.
– Skąd niby?
– Pamiętasz, jak biednej Młynarzówce przebijano serce, bo wampirem była? Wyciekło z niej wtedy trochę tego, to pozbierałem… O! Jest! – z tryumfem na twarzy medyk wyciągnął słój pełen czerwonej, gęstej substancji. Konował potrząsnął nim dwa razy – Skrzepła trochę, ale cóż zrobić.
– Tak, tak.. Na takim sprzęcie musimy pracować. No cóż… Transfuzja?
– Transfuzja – zgodził się z uśmiechem chudzielec.
– Ale, ale… Ostatnim razem pacjent zmarł… Przedostatnim razem też słabo poszło… Mam pewne wątpliwości.
– Przyjacielu… Trzeba uczyć się na błędach. Po tych cennych doświadczeniach, jestem pewien, że tym razem nam się uda. Musi się udać!
Lars umarł dwie godziny później.
     Lars nie mógł o tym wiedzieć, ale jakieś czterysta lat później zapiski obydwu konowałów, z których jeden zapił się na śmierć, a drugi utopił się w gnojówce, odnalazł niejaki doktor Rodek z Oxenfurtu. Idea transfuzji krwi wydała mu się ze względu na filozoficzne konotacje tak pociągająca, że postanowił wprowadzić ją w życie. Zabił w ten sposób jedenastu pacjentów, ale dwunasta próba okazała się być udana. Wydarzenie to było przełomem w historii medycyny i odbiło się szerokim echem w ówczesnym naukowym środowisku. Z całego świata przybywali do Rodka różni doktorzy, cyrulicy czy prości znachorzy, żeby obserwować jak przeprowadza transfuzję. Ponieważ Rodek nie miał pojęcia o czymś tak trywialnym jak grupy krwi, to średnio tylko jedna na sześć prób była udana. Cóż, tak się robi historię, jak śpiewał pewien bard.

III
    Spirytus się skończył, a Lars nie mógł wyjść, żeby kupić kolejną flaszkę. Wampir raz jeszcze przeklnął szczurołaka i splunął wulgarnie w kąt pokoju. Żeby przynajmniej Mort zostawił jeszcze jedną butelkę, to wybaczyłby, jak człowiek człowiekowi ( w metaforycznym sensie oczywiście), ale nie, oczywiście… Nie pomyślał o tym cholerny chomik!
     Wampir oczywiście sprawdził, czy szczurołak przypadkiem nie blefował, ale rzeczywiście wzdłuż progu ciągnęła się cienka linia z soli kamiennej. Żeby to jeszcze była sól morska, może by się coś dało zrobić, ale w takim wypadku Lars mógł tylko siedzieć i czekać na egzekucję.
     Lars w swoim czasie dużo nasłuchał się o wiedźminach. I oczywiście nie uwierzył. Kiwał ze zrozumieniem głową, śmiał się w odpowiednich momentach i nawet nieźle się bawił słuchając różnych opowieści, ale opowieści to jedno, a prawdziwe życie to drugie.
– Aha… – zwykł mawiać w swoim czasie – Wiedźmini, Biały Wilk, dziecko przeznaczenia, jak dla mnie bomba, tylko, że to się kupy nie trzyma – ta… Lars w swoim czasie również w wampiry nie wierzył.
     Wampir, jak na takiego niedowiarka, potrafił zachowywać się dość histerycznie. Pewnego dnia siedział sobie i popijał piwo w zabitej deskami dziurze zwanej Blavikien, kiedy do karczmy wszedł białowłosy mężczyzna. Gospodarz powitał gościa radosnym okrzykiem
– O! Geralt! – Lars w jakiejś dziesięć sekund był spakowany i gotowy do drogi, pół godziny później pędził na złamanie karku południowym traktem, a już kilka dni później bawił w głębokim Nilfgaardzie. Nawet mu się tam podobało, ale nie potrafił się przyzwyczaić do tego okropnego, nosowego akcentu i irytującego zamiłowania do czarnych ubrań.
     Lars dygotał ze złości, kiedy przypomniał sobie swoją ucieczkę z Blavikien. Koniec końców okazało się, że nie miał czego się bać. Wiedźmin nic do niego nie miał. Zwykła wizyta w interesach. Co prawda potem wybił pół miasteczka, ale to chyba nie miało nic wspólnego z pobytem Larsa w Blavikien. Wiedźmini mają coś wspólnego z wampirami. Są chorzy, jeśli nic nie zabiją. Ten cały Geralt musiał bardzo długo obywać się bez zabijania. No i w końcu pękł. W końcu każdy pęka, taka prawda. Lars wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Kiedyś próbował powstrzymać się od picia krwi. Zakończył post, kiedy zorientował się, że rozmyśla nad tym, która z otaczających go kobiet właśnie miesiączkuje…
     Wracając jednak do ucieczki z Blaviken, a nawet jeśli ten cały wiedźmin przyjechałby tam po Larsa, to co z tego. Czy Lars nie dałby mu rady? Cholera przecież ten cały Geralt to narkoman, lekoman i użalający się nad swoim losem psychopata. Do tego chędożył każdą, która kiedykolwiek mu weszła w drogę, zauważył Lars nie bez zazdrości. Ale mniejsza o chędożenie. Czy on, młody, silny wampir bez nałogów nie dałby rady temu moczymordzie ze srebrnym mieczem? Przecież jego kły budziły podziw każdego wilka, regenerował się szybciej niż pijak z piętnastoletnim stażem leczył kaca, ze zręcznością małpiatki wspinał się po ścianach, był szybki, zwinny i wysportowany. Potrafił zmienić się w nietoperza lub inne modne w towarzystwie zwierzątko, chociaż strasznie bolała go po tym głowa i przez dwa dni nie mógł się pozbyć pcheł. Nie potrafił tylko jednego – wyjść z tego cholernego pokoju!!! Ale mniejsza o pokój!!! Lars jednego był pewien, gdyby przyszło, co do czego, to bez trudu rozniósłby tego całego Geralta na strzępy, tak samo jak rozniesie na strzępy pierwszego wiedźmina, który przekroczy próg pokoju!!!
Drzwi otworzyły się z skrzypem.
– O! – pijany jegomość stanął zaskoczony w progu, rozejrzał się uważnie – To nie moje… Chyba cosik mi się pojebało – i bez słowa wyszedł z pokoju.
Wampir powoli wyłonił się spod stołu.

IV

     Lars wbijał zęby w pustą butelkę. Zaraz zginę, zaraz zginę – powtarzał sobie raz za razem, ale wydało mu się to bardzo monotonne więc dla rozrywki zmienił kolejność wyrazów – Zginę zaraz, zginę zara z- po kilku minutach próbował wymyślić sobie inne hasło, ale nie potrafił się skupić. Przeszkadzał mu hałas dochodzący z sąsiedniego pokoju. Wiedźmin musiał pomylić drzwi, a pech chciał, że mieszkała tam jakaś dama, którą teraz wiedźmin, z entuzjazmem godnym lepszej sprawy, chędożył.
– Bierz mnie, bierz Biały Wilku- krzyczała w uniesieniu dziewczyna.
– Biały Kle, jestem Biały Kieł do cholery!- wrzeszczał pomiędzy jęknięciami wiedźmin.
– Warcz na mnie Biały Kle, warcz na mnie!
– Wrr… Wrr…
– A teraz szczekaj, szczekaj jak dziki zwierz!
– Woof, woof…
– Po naszemu szczekaj moja dzika bestio!
– Hau! Hau!
– Jakie to żałosne – szepnął do siebie Lars.
– A teraz pokaż mi, pokaż mi zwierzu jak twój nagi miecz wbija się w ciało ohydnych potworów takich jak gargulce lub dzikie wydry! – wiedźmin musiał spełnić prośbę dziewczyny, ponieważ chwilę potem po karczmie niósł się radosny okrzyk – Hurra! Naprzód kawalerio, ku nowym bieżmy światom! Nieś mnie, ah, nieś mnie mój rumaku!
– Kurwa!- sapnął wiedźmin – To czym mam być psem czy koniem? Zdecydujesz się w końcu!?
– Masz być moim rumakiem Biały Kle! Moją Kasztanką, moim siwkiem! O tak! Tak! A teraz zrób jak koń!
– Patataj, patataj!
– Nie, zrób odgłos paszczowy!
– Nie umiem!
– To chociaż grzywą zarzuć jak to ciele na wietrze!
– Jakie kurwa ciele!?
– Nie wiem! Nie wiem! Nie wieeem!!! Taak! Taaak!! Taaak!! – Lars myślał, że to dziewczyna jeszcze krzyczy, a to echo grało.
– Miałaś na mnie zaczekać – powiedział z żalem w głosie wiedźmin. Wampir nie wiedział, co się dalej zdarzyło, ale po dochodzących stęknięciach można było się domyślić, że dziewczyna w jakiś sposób wiedźmina zadowoliła. Fakt, że przez ten czas nie odezwała się ani słowem mógł być pewną wskazówką, co do sposobu w jaki tego dokonała.
Kilka chwil później wampir usłyszał, jak wiedźmin zbiera się z łoża. Biały Kieł rzucił jeszcze na odchodnym
– Jeszcze raz przepraszam za pomyłkę.

V

     Zabije mnie jakiś Biały Kieł – myślał flegmatycznie Lars. Co za żałosna sytuacja. Biały Kieł to imię dla psa, a nie dla wiedźmina. Równie dobrze można by wołać na niego Burek. Zresztą Biały Wilk to też nie lepszy przydomek. Biały Wilk, Czerwony Smok, co jeszcze? Zawisza Czarny? Co im się wszystkim porobiło z tymi kolorami? Lars nigdy nie potrafił tego zrozumieć.
– Tęsknię za błękitem nieba – zwierzyła mu się pewna wampirzyca.
– To pomaluj sobie sufit na niebiesko – poradził jej Lars, ale nie skorzystała z jego rady. Zamiast tego odczytała mu długi poemat swojego autorstwa na temat honoru, zemsty i mrocznego, smutnego życia wampira. Jednym słowem to, co zawsze. Lars zasnął mniej więcej w połowie. Kiedy obudził się stwierdził, że lepiej gdyby jednak poświęciła się malarstwu.
– Nienawidzę strumienia świadomości – szepnął do siebie wampir i postanowił w jakiś sposób wykorzystać ostatnie chwile swojego mrocznego, smutnego wampirzego żywota. Zaczął samotną grę w bierki.
A wiedźmin nie przychodził.

VI

     Wiedźmin nie przychodził, a Lars odniósł piąte z rzędu zwycięstwo. Bierki zaczęły go nudzić. Wampir preferował szachy, ale za cholerę nie potrafił zapamiętać jak porusza się skoczek. Nie miało to znaczenia, jeśli grało się z zombim, ale już byle owczarek miał nad Larsem niebagatelną przewagę. Świadomość tego faktu zawsze psuła wampirowi przyjemność z gry. Czas płynął powoli. Wampir podrapał się po brodzie i zaczął się zastanawiać czy nie warto by się ogolić, chociaż golenie w sytuacji, kiedy w lustrze nie pojawia się twoje odbicie graniczy z samobójstwem. Z drugiej strony i tak zginie, a może to zrobić w dobrym stylu. Ogolony, w nowym ubraniu i w butach. Tak! Koniecznie musi założyć buty. Umieranie w butach ma styl, a poza tym wampir trochę wstydził się swoich stóp. Wstydził się do tego stopnia, że jego pierwsze słowa po przebudzeniu w trumnie brzmiały:
– Testosteron w iguanie! – Wampir nie pamiętał, o co dokładnie mu chodziło, ale miało to jakiś związek z jego stopami. Lars nikomu się do tego przyznał, ale to dziwactwo z prostej linii wynikało z jego dzieciństwa, konkretnie z perwersyjnych zabaw do których zmuszał go ojciec. W roli głównej występowały wtedy stopy wampira i puszka mielonki. Okropieństwo. Lars przez kilka dni wyciągał potem kawałki mięsa spod paznokci.
     Drzwi otworzyły się z hukiem wyrywając wampira ze studni wspomnień. Do środka wpadła jasna smuga. Wiedźmin wykonał salto, potem podwójny piruet i sancheza. Wylądował na obu stopach i zamarł w dziwacznej pozie z wyciągniętym mieczem.
– 9,5 – powiedział mimowolnie Lars. Wampir groźnie zmarszczył brwi.
– Czemu tylko 9,5?- zapytał.
– Stopa – odpowiedział wampir i wzdrygnął się wymawiając znienawidzone słowo – Twoja lewa stopa – wzdrygnął się ponownie – krzywo wylądowałeś i zachwiałeś się na końcu, co popsuło choreografię i ogólną harmonię występu.
– Aha… – wiedźmin spojrzał podejrzliwie na swoją lewą stopę i skinął głową na znak, że zgadza się z wampirem. Wyprostował się – Aha… Tak… Rzeczywiście… To ja spróbuję jeszcze raz, dobrze?
– Jasne, każdy ma prawo do dwóch prób – zgodził się chętnie wampir. Wiedźmin powoli wyszedł z pokoju. Zatrzymał się na progu.
– Ja zaraz wrócę.
– Spokojnie, spokojnie. Przygotuj się, odpocznij… Nie musisz się spieszyć – wiedźmin skinął raz jeszcze głową i zamknął drzwi. Wampir mimowolnie odetchnął z ulgą. Miał przed sobą jeszcze chwilę życia. Postanowił wykorzystać ją najlepiej jak potrafił – schował się do szafy.

VII

     Wiedźmin wskoczył do pokoju. Wykonał piruet, podwójne salto i zakończył kombinację szpagatem, bo szczerze mówiąc sanchez nigdy mu za dobrze nie wychodził. Zastygł, czekając na oklaski, które jednak nie nadchodziły. Biały Kieł z jękiem wstał z ziemi i rozejrzał się po pustym pokoju.
– Hej!? Gdzie jesteś?! – krzyknął zdziwiony. Lars schowany w szafie wstrzymał oddech. – Ej! Tu się dzieje coś dziwnego… – Wiedźmin jakby po raz pierwszy zobaczył wnętrze pokoju: puste flaszki, zdewastowane umeblowanie i bajecznie kolorowy paw w kącie. Biały Kieł podniósł groźnie brew – Tutaj jakaś impreza była? I mnie nie zaprosili? Niemożliwie, no w głowie mi się to nie mieści… – Biały Kieł podrapał się po gęstej czuprynie i wzruszył ramionami – Mniejsza… Te, gdzie jesteś panie?! – Wiedźmin uważnie rozejrzał się po pokoju. Łóżko było zniszczone, pod stołem nikt nie siedział (a szkoda, jak zauważył ze smutkiem Biały Kieł) i tak drogą logicznej eliminacji(z której wiedźmin był szczególnie dumny) pozostała szafa. Biały Kieł powoli podszedł do mebla i jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki.
Lars zakrył się jakąś szmatą, która okazała się być szmatą właśnie, a do podłóg w szczególności. I śmierdziała, śmierdziała niemytymi stopami. Kiedy tylko świadomość tego faktu doszła do mózgu wampira Lars poczuł wstręt do samego siebie. Ale szmaty nie odrzucił, co jest kolejnym dowodem na to jak silna jest wola życia.
– Czemu siedzisz w szafie? – zdziwił się wiedźmin.
– Eeee… Szukam czegoś… Tak. Definitywnie czegoś szukam…
– Czego?
– Eee… Jeszcze nie wiem, ale jak tylko się dowiem to ci przekażę. Masz to jak w krasnoludzkim banku. A teraz wybacz chciałbym zostać sam – i Lars błyskawicznym ruchem zamknął drzwi od szafy. Wiedźmin po chwili szoku chwycił za drzwiczki, ale wampir mocno trzymał je z drugiej strony. Biały Kieł uderzył w nie dwa razy.
– Wyłaź z tej szafy!
– Nie, nie… Mi tu dobrze.
– Wyłaź mówię! Mamy do pogadania! Wyłaź no!
– Nie! Każdy ma swoje miejsce w życiu! Moje jest w szafie! To moja szafa przeznaczenia, nie wyjdę!
– Pies by to szczał! – wiedźmin jednym ruchem wyjął miecz i zaczął rąbać liche drzwi szafy. Po chwili zostały z nich tylko drzazgi. A że miecz był srebrny, to odezwała się wampirza alergia i na twarzy Larsa pojawiły się dwa czerwone wypryski.
– Już, już! Wychodzę! – krzyczał przerażony wampir. – Spokojnie! Wystarczało poprosić – Wampir zebrał się w sobie i wyszedł z szafy. Stanął przed wiedźminem, przyjrzał się mięśniom jak liny okrętowe, srebrnemu mieczowi i rozbieganym od eliksirów oczkom. Lars przełknął ślinę i, chociaż sam w to nie wierzył, rozerwał swoją koszulę i wypinając obnażoną klatkę piersiową krzyknął
– Tnij wiedźminie, wstydu oszczędź!- Biały Kieł podniósł tylko brew.
– Co?
– Tnij i skończmy tą parodię!
– Że jak? Nie rozumiem – wampir przestał wypinać pierś. W rozbieganych, ale szczerych wiedźminich oczach, dostrzegł, że Biały Kieł rzeczywiście nie wie, o co chodzi. W sercu Larsa po raz pierwszy pojawiła się iskra nadziei. Poprawił swoją koszulę, wyprostował się i ruchem ręki wskazał na krzesło.
– Usiądziesz wiedźminie?
– Czemu nie – Biały Kieł zajął miejsce przy stole i zaczął się przyglądać pustym butelkom. Przez chwilę jego wzrok zatrzymał się na tej, która miała dwie dziurki wygryzione przez Larsa w szyjce, ale po zastanowieniu najwyraźniej przeszedł z tym do porządku dziennego.
– Czemu mogę zawdzięczać tą niespodziewaną wizytę?
– Niespodziewaną? Przecież posłałeś po mnie panie.
– Ja?
– Tak, przyszedł do mnie taki jeden, mały i śmierdzący, co tak łapczywie wpatrywał się w ser i dał mi ten adres. Powiedział, że będę miał tutaj robotę.
– Robotę?
– No tak. Po to do miasta przyjeżdżałem. Pracy szukam. Jak trzeba kogoś sieknąć, okraść… Ten asortyment.
– Wiedźmini się zajmują takimi rzeczami? – zdziwił się Lars – Myślałem, że wy zabijacie potwory, chronicie niewinnych i takie tam – wiedźmin westchnął znacząco.
– Tak. Misja, wiem i pamiętam, ale misja misją, a z abonamentu wyżyć się nie da.
– Z abonamentu?
– No. Są wioski, co nam płacą co roku za obronę przed potworami. Jak się siakiś pojawia, to go załatwiamy, ale potworów coraz mniej i nie wszyscy płacą w dzisiejszych czasach abonament na usługi wiedźminińskie. A żyć z czegoś trza. Same eliksiry kosztują fortunę. Od kiedy stały się modne wśród młodzieży ich cena poszła strasznie w górę – wampir pokiwał głową ze zrozumieniem – To będzie jakaś praca? – zapytał z nadzieją w głosie Biały Kieł.
– Muszę cię niestety zmartwić, ale… – Lars nie dokończył. Pewien oczywisty pomysł zaświtał w jego wampirzej głowie. Aż sam się dziwił, że wcześniej na niego nie wpadł. Wampir nonszalanckim krokiem podszedł do swoich bagaży i przez chwilę szukał czegoś w torbie podróżnej. Wrócił do stołu z pękatą sakiewką i niedbałym ruchem rzucił ją wiedźminowi. Ten złapał ją bez trudu i przez chwilę ważył jej przyjemny ciężar w dłoni.
– Za co to? Albo za kogo? – zapytał. Lars uśmiechnął się wrednie.
– Wiedźminie… Jest taki szczurołak…

KONIEC