Tomasz Kucza
Czas Podagry

I

Mówili później, że przybył z zachodnich rubieży, gdzie wilki srają pod chałupami. Dlatego nazwali go Starym Wilkiem. Dlaczego „Starym”? No, panowie, trudno mówić, że ktoś, kto jest prawie łysy, ledwie trzyma się na nogach, ma artretyzm, podagrę i hemoroidy, a do tego widzi na odległość na jaką pluje, a pluje niezbyt daleko… więc jak już mówiłem, trudno mówić, że ktoś taki jest młody.
Zatrzymał się w gospodzie „Pod Mysikrólikiem”. Gdy wszedł do słabo oświetlonego wnętrza, wszystkie oczy na sali, co do jednego (bo było tylko jedno), zwróciły się w jego stronę. Obcy nie wzruszył się i ze spokojem powlókł się przez pustą salę do jednookiego karczmarza.
– Co podać, dziadku?
– E… szklankę mleka? – w oczach nieznajomego pojawiło się błaganie.
– Nie mamy mleka.
Staruszek westchnął. Właściwie to nawet się tego spodziewał.
– A może macie sok malinowy? – zapytał zrezygnowany.
– Nie – odparł pewnie karczmarz. Wyglądał na człowieka, który wie na czym stoi. Stał na drewnianej podłodze.
– A co macie? – wyjęczał obcy. Wiedział jaka będzie odpowiedź.
– Piwo – karczmarz postawił na szynkwasie kufel.
– Nie, dziękuję – mruknął obcy. Nie żeby nie lubił piwa, ale niezbyt dobrze działało na serce.
Drzwi trzasnęły głośno, gdy do sali wpakowało się czterech dryblasów. Kiedy ujrzeli nieznajomego, spojrzeli po sobie z nadzieją.
– Te chłopy, ale będzie rozróba – szepnął jeden z nich.
Nieznajomy odwrócił się powoli. Rękojeść miecza wystawała mu znad ramienia, w dłoni zaciskał kijaszek. Kępki siwych, samotnych włosków na jego głowie nastroszyły się, gdy chrząknął głośno. Zapadła cisza. Dryblasy spojrzały po sobie. Wreszcie najodważniejszy z nich (nazywał się Józek) podszedł trochę bliżej.
– No, dziadku – rzekł. – Mieliście chyba coś powiedzieć.
– Nie macie może mleka? – zapytał nieznajomy spoglądając na nich błagalnie.
Filon, brat Józka podrapał się po szczecinie.
– E, Józek? Mamy, czy nie?
– Nie mamy, głąbie – warknął Józek. – Skąd mielibyśmy mieć mleko?
– Mleko uzyskuje się od krowy – pouczył go Grzegorz, trzeci z braci.
– Jak to od krowy – zdziwił się Filon. – A co ona tym mlekiem szczy?
– No, ja nie wiem, ale matka mówiła…
– Zamknijcie się! – ryknął Józek. Czasem miał dość swoich braci. Czasem wolałby nie być od nich mśdrzejszym, bardziej doświadczonym i w ogóle. Szczególnie to w ogóle.
– Nie – mruknął ignorując Józka czwarty z braci, Eugeniusz. – Mlekiem szczy Szczyga.
– Zamknijcie się – wyszeptał Józek spoglądając w sufit. Napotkał wzrok zaspanego nietoperza, wiszącego na belce i wytrzeszczającego na nich oczy.
– A ja myślałem, że Szczyga szczy piwem – mruknął Grzegorz. W miarę jak mówił jego głos cichł pod morderczym spojrzeniem Józka. Grzegorz przełknął głośno ślinę. Józek spojrzał na staruszka podpierającego się kijaszkiem i przysłuchującego ze spokojem rozmowie.
– Więc, dziadku, jakże się zwiecie?
– Hę? – nieznajomy nadstawił ucha. Był trochę przygłuchawy.
– Jak was zowią?! – ryknął Józek.
– Jestem Gerrard. Gerrard z Czarnopola.
– A kimże to jesteście, że taki wielgachny miecz na starym grzbiecie taszczycie, mości Gerrardzie? – Józek starał się być uprzejmy. Zawsze był uprzejmy dla ofiar, zanim je masakrował.
– Jestem wiedźmak – powiedział staruszek. Jego czarny płaszcz zafalował na wietrze. Przez chwilę panowała cisza. Później czterej bracia ryknęli śmiechem. Karczmarz za plecami Gerrarda chichotał i ocierał łzy z oczu.
– Ty… – Filon zakrztusił się ze śmiechu. – Ty jesteś wiedźmakiem? – zapytał z trudem wciągając powietrze. – Tym od ratowania potworów i… – mężczyzna omal się nie popłakał ze śmiechu – …od gnębienia rycerzy?
– Yhy – odparł Gerrard. Zupełnie nie rozumiał z czego się śmieją. Na wszelki wypadek sięgnął do tyłu po miecz, ale jego stare kości zaprotestowały i z jękiem musiał zrezygnować.
Józek już opanował śmiech i ruszył, zaciskając brudne pięści, w stronę wiedźmaka.
– Zobaczymy, czy Próba Traw czegoś cię nauczyła – warknął. – Zawsze chciałem zabić wiedźmaka.
– He – przytaknął szczerząc zęby Grzegorz.
Gerrard ponownie spróbował sięgnąć po miecz. Tym razem także bez skutku. Próba Traw nauczyła go wielu sztuczek – wiedział na przykład jak machać czymś ostrym. Tak! Każdy by się tego nauczył po tygodniu koszenia trawnika wokół twierdzy Kary Muchomor, gdzie szkolono wiedźmaków (a na tym polega Próba Traw).
Westchnął więc głośno i chciał zrobić krok w tył, by uniknść pięści Józka, która właśnie leciała w jego kierunku, ale potknął się o własną nogę i poleciał do przodu. Wyrżnął głową w brzuch Józka i razem z nim zwalił się na podłogę. Miecz sam wyśliznął mu się przy upadku i poleciał w stronę zaskoczonego Grzegorza. Gerrard głośno przepraszając podniósł się na nogi. Pod jego ciężarem strzeliła szyja Józka, na którą przypadkowo nadepnął. Ślizgając się w krwi przebitego wiedźmackim mieczem Grzegorza, próbował podejść do zastygłych z otwartymi oczami Filona i Eugeniusza, ale jedna noga poleciała mu do przodu i Gerrard runął prosto pod nogi braci. Filon przewrócił się do przodu i uderzył głową o kant stołu. Trzasnęła pękająca czaszka i chlupnął wylewający się mózg. Eugeniusz jęknął i umarł na zawał serca. Gerrard został sam wśród nieruchomiejących ciał.
– Przepraszam? – powiedział niepewnie. Podniósł się na nogi i wziął swój miecz. Westchnął. Ostrze znów się zabrudziło i Gerrard będzie je musiał czyścić dobre kilka minut nie zważając na strzykanie w krzyżu. Westchnął ponownie. Taki żywot wiedźmaka – pomyślał przekraczając trupy i wychodząc przed karczmę, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
Kopnął w próg i wylądował na twarz tuż pod nogi dwóch nadbiegających strażników.
– Zaprowadźcie mnie do grododzierżcy – mruknął podnosząc się na nogi.
Strażnicy ujęli go pod ramiona.
– Z miłą chęcią.

II

Małorad – grododzierżca Wyżyny podrapał się po podbródku i spróbował zastanowić. Niestety, zastanawianie się nie wychodziło mu najlepiej, od kiedy uderzył się w głowę spadając z konia podczas polowania na króliki. Polowanie na króliki było ulubionym zajęciem co bogatszych mieszkańców Wyżyny. Małorad wolał go znacznie bardziej od polowania na zające – króliki przynajmniej nie uciekały i można je było pogłaskać.
– Wynocha – mruknął w stronę strażników podtrzymujących białowłosego wiedźmaka. Strażnicy zawahali się na chwilę, a potem zniknęli za drzwiami.
– Dzień dobry – uśmiechnął się Gerrard. – Ładny dzionek Bozia dała!
– E… ładny, to fakt. Słuchaj, jak się zwiesz?
– Jestem Gerrard – wiedźmak uniósł dumnie siwą głowę. – Gerrard z Czarnopola.
– Ta… Gerrard? A w twoim cechu piwo wolno pić?
– Pewnie – odparł staruszek.
Małorad ucieszył się i klasnął w dłonie.
– Piwa! – krzyknął.
– Ja poproszę mleko – rozpromienił się Gerrard.
– Ale mówiliącie, że wam wolno piwo… – zaczął Mołorad.
– W moim cechu, to panie wolno, ale w moim wieku to nie – odpowiedział Gerrard wzdychając.
– I mleko! – krzyknął Małorad wytrzeszczając ze zdumienia oczy.
Mleko było zimne i pieniste. Gerrard jednym haustem opróżnił szklankę.
– Wicie, panie wiedźmaku – odezwał się Małorad zaglądając nieufnie do swojego kufla. – Potrzebniście mi są. Właśnie szukałem takiego fraje… e… dzielnego mistrza miecza. Wicie, mości wiedźmaku, tak to jest, że… e… mamy tu Szczygę.
– A urodziwa aby? – zapytał Gerrard.
Małorad zakrztusił się piwem.

III

Małorad wysłał Gerrarda do króla Fooltesta, którego córką – jak się okazało – była Szczyga. Fooltest okazał się miłym młodzieniaszkiem, któremu ledwie broda posiwiała. Jego córka zmieniła się w Szczygę pod wpływem niezdrowego żywienia – jak twierdzili druidzi, złych czarów – jak twierdzili kapłani, klątwy – jak twierdzili czarownicy i szowinistycznych mężczyzn – jak twierdziły feministki. Bądź, co bądź król Fooltest poprosił Gerrarda o porozmawianie ze Szczygą i znalezienie sposobu na jej odczarowanie.
Teraz Fooltest udał się załatwiać sprawy wagi państwowej do zamkowej piwniczki, a wiedźmaka zostawił z grododzierżcą Małoradem i królewskimi doradcami – Ostrygą i Siwielinem.
– Więc, moąci wiedźmaku. Co byście chcieli wiedzieć o Szczydze? – zapytał Ostryga, zanim Małorad zdążył go ostrzec.- A urodziwa aby? – zapytał Gerrard. Siwielin pozieleniał na twarzy, Ostryga zatrząsł się na miejscu, a Małorad pobladł trochę.
– E… wiesz… nie bardzo – mruknął niechętnie Ostryga.
– Aha – posmutniał Gerrard i poprawił siwe włosy. – A co robi? – zapytał nagle.
– No, tego… Ludzi zżera – Siwielin wzruszył ramionami.
– Jak to? – Gerrard spojrzał na niego podejrzliwie. – Na surowo?
– Niestety – westchnął Ostryga.
– To wy jej musicie ich upiec albo ugotować, rosołu zrobić. Tak na surowo, to się może otruć!
– Tak? – ucieszył się Małorad. Ostrydze i Siwielinowi zaświeciły oczy.
– Zaraz idę z nią pogadać – Gerrard chciał wstać, ale coś strzeliło mu w krzyżu i usiadł z powrotem. – Jeszcze biedaczka gotowa wykitować. Jak wy ją traktujecie?
– No, panie. Próbowaliśmy traktować ogniem, ale Fooltest nie pozwolił.
– To jej nawet ogrzewania w krypcie nie zrobiliście?! Przecież biedaczka na śmierć zamarznie.
– To wspaniale – ucieszył się Siwielin. Wiedźmak obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
– Zaprowadźcie mnie do księżniczki – powiedział.
– Może wystarczy że wskażemy drogę? – zaproponował nieśmiało pobladły Ostryga.

IV

Gerrard dostał do wyłącznej dyspozycji dom z widokiem na opuszczony pałac i kryptę, którą zamieszkiwała Szczyga. Teraz siedział spokojnie na werandzie zajadając kromkę chleba z masłem i popijając kwaśnym mlekiem. Tak przygotowywał się do rozmowy. Kiedyś używał eliksirów, ale większość z tych, jakie miał w plecaku już dawno się przeterminowała.
Słońce zniżało się nad pałacem rzucając długie cienie. Psy nie szczekały, bały się, że coś zamieszkującego kryptę pod pałacem może je usłyszeć. Ludzie zamykali domy na trzy spusty (czasem nawet na cztery).
Nagle Gerrard podskoczył w przestrachu, poczuł bowiem dotknięcie na ramieniu. Trzasnął na oślep kijaszkiem. Usłyszał głuchy trzask. Odwrócił się niespiesznie i zauważył, że na podłodze leży Ostryga ze spuchniętą twarzą. Chyba stracił przytomność – pomyślał wiedźmak. – Czyżby bał się ciemności? Swoją drogą ciekawe, co za potwór próbował zaatakować mnie od tyłu? Żadnego nie zauważyłem, ale to chyba ten stwór doprowadził biednego Ostrygę do takiego stanu.
Pogwizdując pod nosem (czym wypłoszył wszystkie nietoperze w okolicy) powlókł Ostrygę do kąta i dokończył kolację. Słońce już schowało się za horyzontem. Gdzieś daleko coś szczęknęło – zupełnie jak odsuwana płyta grobowca. Gerrard ziewnął głośno, a Ostryga otworzył oczy.
– Gerrard! To ty?
– Co? – zapytał Gerrard rozglądając się.
– Spytałem czy to ty?
– A kto pyta? – zapytał podejrzliwie Gerrard.
– Ja, Ostryga.
– Tak, to ja – odparł wiedźmak.
– Przyszedłem, by ci powiedzieć, żebyś olał Fooltesta i zabił Szczygę.
– Cooooooooooooooooooo!!!!!!!!!!!!!!????? – zagrzmiał Gerrard.
– Zabij Szczygę, proszę… Zapłacimy ci. Nie chcemy więcej Szczygi.
– Jak śmiesz! – Gerrard zaczął okładać Ostrygę kosturem. – Uciekaj stąd. Na oczy mi się nie pokazuj. I trzymaj się z dala od Szczygi ty… ty… morderco zagrożonych gatunków.
Ostryga uciekł w ciemność. Po chwili uszu Gerrarda dobiegł cichy trzask i stłumiony jęk.
– Ha! – powiedział do siebie. – Głupi Ostryga potknął się na gałęzi. Mam nadzieję, że wróci do domu zanim przybędzie Szczyga. Nie chciałbym, żeby zrobił jej krzywdę.
Kilka chwil później z ciemności wyłonił się szary, kudłaty kształt o długich pazurach i świecących czerwono oczach.Gerrard wyjął z kieszeni okulary i założył je na nos. Kilka razy zmrużył oczy, wreszcie pokiwał kijaszkiem.
– A! Szczyga. O mało cię nie poznałem.
Potwór ryknął, chrząknął i pomachał pazurami.
– Tak, tak, ja również witam – powiedział zadowolony z siebie Gerrard.
V

Szczyga stała nieruchomo wlepiając w Gerrarda zdumione spojrzenie kaprawych ślepi. Jej oczy świeciły w ciemnościach jak… no tego… jak dwoje oczu świecących w ciemnościach.
– Dobry wieczór, panienko – powiedział Gerrard.
Szczyga rzuciła się na niego rozcapierzając zakrwawione pazury. Gerrard cofnął się o krok i wyciągnął rękę uspokajająco.
– Spokojnie, panienko, nie tak szybko. Dziadek Gerrard musi się zastanowić jak panienkę odczarować.
Szczyga charknęła, ryknęła i zamachnęła się uzbrojoną w imponujące pazury łapą. Gerrard schylił się podnosząc z ziemi kostur. Łapa przemknęła milimetry nad jego głową.
– Widzisz, to nie takie proste, odczarować, za przeproszeniem, Szczygę… – zaczął Gerrard.
Monstrum rzuciło się na niego kłapiąc zębami, na których zwisały jeszcze zakrwawione szczątki ubrania Ostrygi. Gerrard przyłożył Szczydze kosturem po łapach.
– Kto cię wychowywał! Ach ta młodzież, ani trochę cierpliwoąci – westchnął.
Odwrócił się plecami do ssącej zranione palce Szczygi i zaczął się zastanawiać. Najpewniejszą metodą na zniesienie uroku była – jak głosił pewien właściciel zakładu pogrzebowego z Wisielecbergu – drzemka w osobistej trumnie Szczygi. Gerrard usiadł, by to przemyśleć. Szczyga, która właśnie na niego skoczyła, przeleciała nad głową staruszka i potoczyła się po schodach cicho porykując. Wiedźmak niczego nie zauważył. Jeśli trzeba spać w trumnie – nie ma wyjścia, będzie spał w trumnie, w końcu temu miłemu Fooltestowi obiecał… Z westchnieniem wstał i skierował się w stronę krypty.
Szczyga sycząc ze wściekłości i powłócząc pazurami po ziemi ruszyła jego śladem. Gerrard tymczasem w spokoju przeglądał zawartość plecaka. Potwór spadł na niego z góry, przypadkowo natknął na kostur i poleciał w pobliskie krzaki z potężnym guzem na głowie. Gerrard znalazł wreszcie to czego szukał – ciepłą wełnianą piżamę i szlafmycę. W takiej trumnie musi być zimno.
Przed schodami prowadzącymi do krypty, Gerrard zatrzymał się na chwilę. Rozejrzał się za jakimś ustronnym miejscem, gdzie mógłby przebrać się w piżamę. Szczyga, która masując ogromnego guza uzbrojonymi w pazury łapami, poraniła sobie twarz, rzuciła się właśnie na wiedźmaka zamierzając go zrzucić ze schodów. W tym momencie stary wiedźmak zauważył wreszcie idealne miejsce do zmiany ciuchów – obok krypty rosły całkiem gęste krzaczki – i wskoczył tam błyskawicznie, nie zauważając lecącej w jego stronę Szczygi, ani nie słysząc łomotu, z jakim spadła do krypty. Szczyga poobijana na schodach stoczyła się do trumny, której wieko zamknęło się głucho.Przebrany w piżamę Gerrard, z mieczami i tobołkiem pod pachą, zszedł po schodach. Krypta była nieduża, mieściła tylko dwanaście trumien i nie miała nawet swojego zombie. Tylko dwa duchy cicho popiskiwały w kącie i przez chwilę Gerrard odniósł wrażenie, że chcą mu coś powiedzieć.
Było już jednak późno i wiedźmak zaczynał się robić śpiący. Ziewnął szeroko i odchylił wieko trumny należącej do Szczygi. Gdy wrzucił do środka tobołek, rozległ się cichy jęk, Gerrard obrzucił czujnym spojrzeniem duchy. Wreszcie z westchnieniem wrzucił do trumny swoje dwa miecze – tym razem rozległ się urwany ryk, którego jednak przygłuchawy wiedźmak nie dosłyszał – zwalił się do trumny i zasnął jak kamień.

VI

Kiedy Gerrard otworzył oczy, spróbował wstać i uderzył głową o wieko trumny. Z guzem na czole odsunął wieko i wyszedł na światło. Był już ranek, więc Szczyga musiała już być odczarowana. Gerrard wypiął dumnie pierś – znów dokonał wielkiego czynu, który trubadurzy opiewać będą w pieśniach, pomiędzy przyśpiewką o cycatej córce młynarza, a balladą o głupim Jasiu. Sięgnął do trumny i wyjął tobołek. Był trochę ubrudzony od krwi, ale Gerrard nie zwrócił na to uwagi. Gdy sięgnął po miecze, zauważył że są wbite w kupkę popiołu (w której leżał też komplet zakrwawionych pazurów i sztuczna szczęka w wersji dla słonia, który chciałby być tygrysem).
Wzruszył ramionami – pewnie były to doczesne szczątki matki owej Szczygi, która teraz odczarowana cieszy się nowym życiem. Z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku Gerrard ruszył w dalszą drogę, nie wstępując nawet do zamku, nie chciał bowiem psuć szczęścia króla Fooltesta.
Król Foolstest nie wiadomo dlaczego wysłał za naszym wiedźmakiem płatnych zabójców (którzy po drodze niestety upili się zupełnie i zapomnieli po co ich wysłano). Do dwóch duchów w krypcie dołączył trzeci z ogromnymi pazurami i szczęką. Podobno ten trzeci duch bardzo nie lubi wiedźmaków. Ciekawe dlaczego?

KONIEC

Opowiadanie dzieje się w świecie gry Nieboracy RPG (nieboracy.1k20.net).