Na wEsOło czyli Wiedźmin na bosaka

– Słyszałeś o nim?
– O kim?
– O tym, który ma przybyć?
– Nie, on już przybył!
– To który to?
– Nikt nie wie jak wygląda, nikt nie wie skąd przychodzi…
– Przecież ty powiedziałeś że przybył tu już a do nas nie można wejść inną drogą niż przez las
– Ale las jest wokół!
– No to wiadomo skąd przyszedł – uśmiechnął się, chociaż nikt nie był do końca pewny czy się uśmiechnął, ponieważ nie ma definicji uśmiechu, więc wszystkich w karczmie nagle zaczęła dopadać jedna myśl ”Co to jest uśmiech”, wszystkich oprócz…
– Ja jednak uważam, że nie da się określić skąd przyszedł bo mógł obejść do połowy naszą wioskę w lesie, a później z niego wyjść, lub wejść z tej strony, z której nadchodził, także nie wiadomo skąd przyszedł! – uśmiechnął się, widząc zastanowienie na twarzy rzeźnika, lecz nie kazanie wójta zastanawiało rębajłę tylko uśmiech. Uśmiech jest bardzo zastanawiającą rzeczą gdyż…
– Słuchaj, panie wójt! Wyszedł z lasu, tak? No to nie gadaj mi tu głupot tylko powiedz ile za niego?
– Jakieś… – udał, że myśli i liczy coś w pamięci – 30 koron novigradzkich. Ostatnio ukradła je moja wesoła kompania, tu w lesie – zachichotał. „Chichot, hmmmm…” pomyślał Bob, bo tak ma na imię nasz rzeźnik. Znał różne rodzaje chichotu, ten przez dwa „ch”, lub jedno ”h” drugie „ch” lub na odwrót, ten chichot był na pewno przez dwa „ch”. Chichot był bardziej zastanawiający od śmiechu a nawet uśmiechu. Chichot był zduszonym śmiechem, a to jest coś więcej od uśmiechu.
– Biorę tę robotę! A jak on wygląda?
– Długie czarne włosy, wysoki, zawsze chodzi w bereciku, a miecz ma przyczepiony odwrotnie na pasie.
– Mówiłeś, że nie wiadomo jak wygląda.
– Po prostu tak mi się palnęło!
– Kiedy go zabić?
– A kto mówił, żeby go zabić?
– To co mam z nim zrobić?
– Zabić!
– Ale mówiłeś…
– Tak mi się palnęło! – uśmiechnął się. Bob już nie miał siły myśleć nad jego uśmiechem.
– Jesteś wiedźminem? Słyszałem dużo o wiedźminach…
– Nie!
– Co?
– Gówno! Nie jestem wiedźminem! A poza tym to niegrzecznie mówić co!
– Przepraszam – zasmucił się, jednak Bob zarzucił swoją grzywą wyrzucając przy okazji myśli o smutku z głowy – ale masz miecz na plecach!
– Każdy może mieć miecz na plecach!
– I masz białe włosy!
– Powiem ci coś w tajemnicy – wójt nachylił się – kiedy byłem mały, pracowałem przy pobieraniu spermy od koni, ale jeden spuścił mi się na głowę i niestety kolor został! – Hahahah – zaśmiał się, a po chwili stwierdził, że równie dobrze może się zaśmiać przez „ch” więc- chachachacha.
– Przecież już ci tysiąc razy mówiłem, że mam tak od urodzenia, kretynie!

– No to gdzie jesteś sukinkocie?? – Bob aż się zdziwił bo zapytał dwoma znakami zapytania, zreguły nie wysila się tak. – To chyba świadczy o moim oddaniu tej robocie. – stał na cichej i pustej ulicy – Za cicho tu! – stwierdził.

Nagle, jakby znikąd pojawiła się przed nim postać, nawet nie zdążył się jej przypatrzeć, gdyż ciął ją na odlew przez ryj. Włosy w tej chwili miała czerwone i była to kobieta.- Hahaha – zaśmiał się demonicznie – zabiłem cię! – Bob zaczął skakać wokół kobiety jak małpa ciesząca się z tego, że dostała banana.
– Wcale nie! Jeszcze żyję.
– Co?
– Gówno – Bob się zdziwił. Zwykle to on to mówił, a wszystkie nawiązania do kału przedstawiał on.
– Yyyyy… nooo.. to przepraszam za tą ranę.
– Wyliżę się – uśmiechnęła się. Nawet się nie zastanawiał nad uśmiechem tylko nad tym, że dziewczyna odpowiadała cały czas śpiewająco. – Nie wiedziałem, że jesteś taka ładna. – nosiła miecz przypięty do pasa do góry nogami.
– Co? – zarumieniła się.
– Gówno – uśmiechnął się. Choć nadal nie wiadomo, czy to był uśmiech. Zapadła głucha cisza, na długo.
– Może pójdziemy do mnie – powiedziała śmiało.
– Dobra! – rzekł uradowany, jednak dziecko, które oglądało całe zajście przez okno nie było pewne jego radości, ale jednak coś wskazywało na to, że jest szczęśliwy.

– Po miłej nocy leżę sobie w łóżku z piękną kobietą – uśmiechnął się do siebie. Po chwili pomyślał – Jaki jest sens uśmiechania się do siebie?
– A tak właściwie to jak masz na imię mój pogromco?
– Bob, a ty skarbie?
– Essi mój drogi! – I zaczęło się od nowa to co jeszcze przed chwilą się skończyło!

Pewien chłopiec, który by teraz wyjrzał przez okno to by zobaczył dom, gdzie znajdował się jeden pokój, a ruch w nim nie ustawał. Dobiegały stamtąd wrzaski, jęki, trzask biczy i stęk starego łóżka. Jednak żaden chłopiec nie wyjrzał przez okno, bo się bał tatusia, który to mógł im…

Jak to się zawsze dziwnie składa, Essi i Bob wyruszyli razem świat, wędrowali, wędrowali, aż pewnego dnia:
– Mam dość, ciągle tylko wędrujemy. Moglibyśmy coś zabić, nie sądzisz? – rzekła Essi. Na te słowa ujżeli malusieńką wioskę, zaledwie 6 domów i coś co przypominało oborę (w rzeczywistości była to karczma).
– NO! – powiedział Bob, podczas gdy wpatrywał się sadystycznym wzrokiem w wioskę – Mam plan! – ale tym razem się nie uśmiechnął, ponieważ był zajęty obmyślaniem jakby powiedzieć swój plan Essi.

Zakradli się w południe do pierwszego lepszego domu, a że szli od zachodu, dlatego wtargnęli do domu najbardziej wysuniętego na zachód. Gdy byli tuż pod oknem, Bob wyprostował się, podciągnął nos i wybił szybę. Essi w tym czasie próbowała otworzyć drzwi kopniakiem, wreszcie się poddała i nacisnęła na klamkę. Oboje w jednym momencie wtargnęli do środka, Bob przez okno, Essi przez drzwi. Pokój był pusty, na środku stał stół, na którym był list.

     Kochana Mamo i Tato!Właśnie zdałem wszystkie egzaminy i nie mogę się doczekać kiedy do was wrócę. Brakuje mi was! Czasami chodzę na strych i wpycham sobie butelkę ale to nie to samo.

Pozdrawiam!

Bob przeczytał jeszcze raz list zdanie po zdaniu.
– Śledzą nas agenci!
– Co? – zapytała zdziwiona Essi, która właśnie zaglądała mu przez ramię.
– Gówno! Śledzą nas! Piszą szyfrem do siebie a wiadomości przesyłają butelkami!
– Widziałam po drodze karczmę! Tam trzymają wiadomości!
– Na pewno. ATAAAAAK!!! – Bob wybiegł z chatki i ruszył w stronę obory (karczmy). Dobiegł do obory, wyważył drzwi kopniakiem, wyciąga miecz, a tam pełno świń. – No to ja was teraz urządzę – krzyknął i zaczął zabijać wszystkich na różne dziwne, nie znane nikomu sposoby. Wiadomo że nasz bohater wygrał, ale teraz jest ważne jak wygrał! Gruby spaślak jadł przy stole jajecznicę, później można było tylko jeść jajecznicę z zakrwawionym ryjem podobnym do świniaka. – Ale cię załatwiłem TY TAKI I OWAKI – na dźwiek tych słów życie w oborze (karczmie) zamarło. Inne świniaki przestały obmacywać służki, karczmarz upuścił kufel z piwem. Bob szybko do niego podbiegł i jednym cięciem obciął mu dwie nogi i rękę. – Nie wylewaj waćpan piwa!
– I co, gówniarze! – z takim okrzykiem wpadła Essi, która miała 17 lat.
– Tego juś za wiele – zza lady wysunął się chłopczyk z mieczem takim samym jak on. W karczmie zapanował nastrój grozy. Świniaki i służki zaczęli uciekać przez okna, a nawet przez ściany. Facet w czarnej skórze wyszedł dzrwiami obok Essi, przypadkowo rozdarł jej koszulkę. Dziecko szybko schowało się za ladą i teraz było słychać tylko rytmiczne uderzenia.
– Nie ma tu butelek!
– Już wywieźli – stwierdziła ropromieniona Essi. Z za lady dobiegł ich dźwięk tak jakby ulgi, dużej ulgi. Dzieciak wyskoczył lekko zmęczony, a skąd to wiem, nie zastanawiajcie się, sami zróbcie to pierwszy raz.
– No to ja wam pokazie!- krzyknął dzidziuś. Bob rzucił w niego kawałkiem drewna, który tak niefortunnie wpadł dzieciakowi w oko, że dzrazga przedarła się do mózgu i dzieciak zginął.- No to go trza poćwiartować i zabrać ze sobą jego napletek.
– Skąd to wiesz? – Essi zdiwiła się tak jak nigdy.
– To stara legenda…
– Dobra, bierz napletek i spadamy. A czemu nie bierzesz innych?
– Bo to tylko dzieciom się zabiera napletki lub macice.
– Aha – zastanowiła się czy przypadkiem aha nie pisze się przez „ch”. – Acha – westchnęła. Zrobili to co mieli w tej dziurze do zrobienia i odjechali za transportem butelek czyli na wschód, to znaczy na zachód, ale Bob nie umiał czytać mapy.

        cdn. Dojadą także do wszego miasta!

       KONIEC!