O tak, Aylen jest kobietą wartą uwagi… Widzisz ją? To ta na podwyższeniu. Niestety, spóźniłeś się, właśnie skończyła opowiadać. O czym? Jak zawsze, była to historia o bohaterskich czynach jakiejś hanzy czy drużyny. Aylen pojawia się u nas, w Tridam, średnio raz na rok. Karczma, w której występuje jest wtedy pełna po brzegi, jak teraz. Dzień, kiedy Aylen przyjeżdża zawsze był, jest i będzie niecierpliwie oczekiwany. Jako, że jest ona wędrowną bajarką, zna wieści z całego niemal Kontynentu. Potrafi opowiadać tak zajmująco, że nawet dorośli słuchają jej z przejęciem iście dziecięcym. Słuchają, wpatrzeni w nią, z wypiekami na twarzy. Aylen zna opowieści, legendy, mity, o których zapomniały najstarsze pokolenia. Nie wiadomo, ile ma lat. Odkąd pamiętam co roku gości w naszym mieście. I nikt chyba nie wie, kim ona właściwie jest. Czasami, gdy snuje opowieść o wyprawach na smoki, potyczkach z driadami, tułaczce i wędrówce, wydaje się tak rozmarzona, jakby mówiła o tym, co ona sama niegdyś przeżyła. Mało to możliwe, Aylen jest taka słaba i wątła, że wątpię, żeby nawet w kwiecie wieku była w stanie unieść miecz. Teraz jej siwe, prawie białe już włosy i szary, prosty strój nadają jej wygląd niemal ubogi. Twarz pomarszczona jak orzech, kilka ostatnich zębów, ziemista cera. Istny obraz nędzy i rozpaczy, jak to mówią. A mimo to, Aylen od miasta do miasta wędruje sama, o własnych siłach. Jak sobie daje radę? Wszyscy chyba zadają sobie to pytanie. Kobiecina nigdy nie zgadza się na towarzystwo – twierdzi, że woli podróżować w samotności.

      Słyszałem nawet ostatnio plotki, jakoby Aylen była półelfką. Może tak, a może nie, ja nie mam pojęcia. Możliwe, że ma w sobie odrobinę elfiej krwi, ale nie mi wydawać osądy. Posiada ogromną wiedzę, ale nie wiem, jak długo musiała ją gromadzić. Jest w stanie nazwać fachowo każdą chyba roślinę czy zwierzę. Wie, jak leczyć wiele schorzeń. O magii potrafi mówić godzinami, swoją mądrość w tej dziedzinie wyjaśniając tym, jakoby miała kiedyś przyjaciela – maga.

      Najbardziej zapadła mi w pamięć jedna historia… Aylen snuła gawędę o czwórce wojowników – wygnanych z rodzinnych domów i z królestwa, znienawidzonych przez władcę. Dwóch elfów, człowiek i krasnolud, skazani za mord, którego nie dokonali. Tułali się po Kontynencie, odstawiając złoczyńców do więzień i lochów, wymierzając sprawiedliwość, której im nie dane było zasmakować. Mając w swych szeregach dwóch znamienitych łuczników i szermierzy, czarodziejkę i potężnego topornika – osiłka, byli niemal niezwyciężeni. Aylen nigdy nie zechciała opowiedzieć nam tej historii do końca, ale za każdym razem, gdy bajała o czynach owej drużyny miała łzy w oczach. Pchhhh, nie wiem, co ona w tym wzruszającego widziała. No, ale w końcu baby podobno wrażliwsze.

      O, zobacz, wstaje. Albo zaraz pójdzie na górę do swojego pokoju, albo zacznie coś opowiadać. Ciesz się, widać masz szansę posłuchać jeszcze jej bajania. Słuchaj…

      Dawne to były czasy, kiedy ludzie nie pragnęli jeszcze tak bardzo bogactwa, a rzeczą najwyższej wagi był honor… Wtedy to pewnej hanzie przydarzyła się przygoda, której nigdy nie zapomnieli… Była bezchmurna noc, gwiazdy błyszczały nad traktem, a cykady dawno już rozpoczęły swój conocny koncert… Leśnym traktem sunęła naprzód mała karawana. Kupiec i czworo wojowników. Kupiec siedział na koźle swojego wozu i drzemał. Przy nim na białych klaczach jechała dwójka elfów – bracia, podobni jak dwie krople wody. Obaj zadumani i zapatrzeni w przestrzeń. Na ich plecach były łuki, a przy pasach cudowne miecze elfickiej roboty.

      Po drugiej stronie zaprzęgu na karym ogierze jechała kobieta, ubrana w szkarłat. Jasne jej włosy swobodnie opadały na grzbiet konia. W talii przewiązana była pasem z niezliczoną ilością woreczków i węzełków. Była zielarką i czarodziejką, zaś w owych sakieweczkach targała zawsze ze sobą zapasy wszelakich ziół, korzonków i innych specyfików. Czujnie rozglądała się dookoła, ale nie wyglądała na spiętą czy zmartwioną. Wręcz przeciwnie – z jej oczu bursztynowych ziajało niewysłowione szczęście. Tak, znowu była na trakcie i znowu czekała ją przygoda…

      Kilka kroków za kobietą jechał krasnolud, na gniadym, silnym kucu. Potargane włosy, splecione po części w warkocz, nadawały mu dziki wygląd, a twarz jego była sroga i poorana licznymi ranami. Wodze leżały na kłębie wierzchowca, bowiem mężczyzna w rękach trzymał wielki topór, patrząc na niego czule. Zdawać by się mogło, że to jedyna rzecz na tym świecie, którą cenił. Ale nie…

      Cała drużyna była ze sobą całkowicie zżyta. Każdy oddałby życie za pozostałych. Nie wyobrażali sobie tułaczki po tym ziemskim padole bez choćby jednego z nich. Poznali się dawno, na pewnej wyprawie na mantikorę, która nękała ludność małego miasteczka na granicy Poviss i Redanii. Od czasu tej przygody nie rozstali się. Znacznie później nienawistny im dostojnik z Temerii obarczył ich winą za zamordowanie jego żony i dzieci, choć nie mieli oni z tym nic wspólnego. Zostali wygnani z kraju. Dla znających prawdę sprawa była oczywista – pozbył się ich i jednocześnie odwrócił od siebie podejrzenia, bowiem rzeczywiście sprawcą był on sam. No, ale opowiem wam o tym kiedy indziej, to całkiem długa historia…
      Więc jak już mówiłam, hanza eskortowała kupca i jego towary z Rinde do Murviel, w Redanii. Księżyc płonął jasno ponad drzewami, a oni dążyli bez odpoczynku do swego celu. Tak rozpoczęła się ich kolejna przygoda…