W niskiej i ciemnej karczemnej izbie zasiadała grupa ciężkozbrojnych wojowników głośno dyskutująca w ostro brzmiącym języku wyspiarzy. Salę wypełniał przyjemny zapach palonego w piecu igliwia, lecz czuły nos
mógł wyczuć znacznie więcej… Męski pot, piwo, szczyny, pieczoną świnię, rzygowiny… Oraz zapach świeżo przelanej, ludzkiej krwi.

Przez lekko uchylone drzwi wejściowe wpadała do wnętrza płomienista łuna oraz wdzierały się niezrozumiałe krzyki reprezentujące całą gamę ludzkich uczuć. Oczywiście najgłośniejsze były te gniewne pełne
nienawiści i strachu, lecz równie łatwo był wyłowić wesołe okrzyki bawiących się okrutnie wojowników oraz te znacznie cichsze prawie szepty, ale znacznie liczniejsze, brzmiące niczym ponura mantra jęki umierających ludzi. Starego wojownika rozpaczliwie próbującego pozbierać z powrotem do swojego brzucha rozwleczone po podwórzu jelita, kobiety przybitej do ściany swego domostwa mniej lub bardziej przypadkowo ciśniętą włócznią, młodego szczeniaka patrzącego z niedowierzaniem na swoją rękę ściskającą kurczowo miecz u jego stóp.

Ludzie umierali, lecz nie po cichu i nagle, lecz długo w bolesnych męczarniach.

Jednakże wojownicy zasiadający wewnątrz tawerny nie reagowali nijak na te okrutne odgłosy, już dawno do nich się do nich przyzwyczaili. Nie zwykli również dobijać rannych, nie czuli potrzeby, a ich jęki miały być przestrogą dla wszystkich tych, co odważą się im sprzeciwić. Nie ważne, że nie wielu ocalało, ważne, że rozpowiedzą oni o tym, co się stało, a strach niesiony w tych opowieściach osłabi ramiona i wolę walki przyszłych przeciwników. Siedzieli i spokojnie żłopali piwo, dyskutując między sobą niczym strudzeni rzemieślnicy po ciężkim dniu pracy. Pili piwo by pozbyć się z ust metalicznego smaku własnej krwi, by zająć myśli czymś innym, by rozluźnić stężałe w walce mięśnie.

Rozmawiali między sobą, lecz nie o walce, nie o krwi i nie o broni. Tego mieli dość, na co dzień, teraz
odprężeni po ciężkiej walce poczęli jak zawsze w takich chwilach wspominać rodzinne strony i młodzieńcze lata.

Oprócz nich w tawernie przebywał jeszcze przerażony karczmarz i jego niewielka już rodzina. Przyglądał się on ze strachem i łzami w oczach jak posępni, rośli wojownicy opróżniają kolejne beczki piwa i wykańczają zapasy zgromadzone w spiżarni, lecz nie to go teraz naprawdę martwiło, bo nawet kupcy i karczmarze zapominają czasem o pieniądzach…

Martwiło go lepkie i dzikie spojrzenie, jakim co rusz obrzucał jego córkę herszt tych zbójów. Przyglądał mu się, więc z niepokojem, trzymając mokrą od potu rękę na drewnianej rączce ukrytego po fartuchem noża.

Khyryll, bo tak wołali na swego wodza wojownicy, nie był zbyt rosły na jak na wyspiarza, był raczej przeciętnego wzrostu i bez trudu rozpłynąłby się w tłumie, gdyby nie parę innych szczegółów jego wyglądu. A mianowicie gdyby nie szalone spojrzenie jego wściekle błękitnych oczu jaskrawo kontrastujących z brudną twarzą i czarnymi włosami pozlepianymi tłuszczem i brudem oraz takąż samą brodą.

Nagle karczmarz z przerażeniem stwierdził, że ich spojrzenia spotkały się… W jego oczach dostrzegł zło… I rządze mordu… Strach przeszył niczym strzała jego ciało „uszkadzając" kręgosłup i pozbawiając czucia, a z jego zesztywniałej ręki wypadł nóż cicho wbijając się u jego stóp w brudne klepisko tawerny. Potwór powstał a jego twarz wykrzywiał szyderczy, okrutny uśmiech białych jak śnieg zębów. Karczmarz ze wszystkich sił pragnął chwycić nóż i wepchnąć go głęboko w jego bebech, lecz jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa i
jedyne, co mu pozostawiało to bezgłośne odmawianie modlitw błagalnych.

Naglę zaistniałą w jego uszach pustkę ciszy wypełnił głośny okrzyk jednego z piratów:
– Szefie! – Krzyknął ochrypłym od alkoholu głosem brodaty olbrzym wyrzucając przed siebie w kierunku stropu izby, gdzie właśnie buchną intensywnie ogień, potężną i gęsto owłosioną rękę, której nie powstydziłby się żaden niedźwiedź.
– Niech to szlag i jasna cholera! Psia jego mać… – Zaklną głośno przez zaciśnięte zęby Khyryll – Przecież mówiłem tym idiotom, tym imbecylom, żeby nie podpalali tawerny. Znowu będziemy cholera spać pod
gołym niebem!, A nie dość tego zapowiadała się właśnie świetna zabawa…Szlag by to! Policzę się z nimi…
– Sze… Szefie wybacz im. Chłopaki pewnie popili za bardzo i rozentuzjazmowali się też za bardzo… Młodzi są… Pełni energii…
– Szlag! No nic… Trudno. Wychodzimy!
– A co z karczmarzem i jego dziatwą?!
– Jak to, co? Zostają wewnątrz! – Błysk śnieżnobiałych zębów jeszcze raz rozświetlił czarne lico herszta piratów – Niech reszta zabarykaduje drzwi i zabije okiennice! Psia jego mać! Ino chyżo tylko!

Olbrzym skinął szybko głową i wybiegł z tawerny wrzeszcząc w niebo głosy komendy, steki wyzwisk i przekleństw. Khyryll zaś powolnym krokiem zbliżył się do drżącej niczym w febrze dziatwy i przemówił, nie odwracając od niej oczu, do karczmarza. – Widzisz staruszku trzeba było tego noża albo użyć albo do łapy nie brać – Mówił powoli, dobitnie i bez emocji. Zaś do swoich rzucił krótkie – Chodźcie!

Silny, zimny wiatr z nad morza bezlitośnie szarpał niewielkimi iglastymi krzakami porastającymi nierównomiernie skaliste wybrzeże. Był środek dnia, lecz wyspę spowijał półmrok. Słońce zasłonił gęsty
całun czarnych, burzowych chmur pędzonych po niebie przez porywisty wicher. Zagrzmiało. Pierwsze krople deszczu poczęły powoli opadać na spotkanie tej surowej, nieurodzajnej ziemi, by na końcu swej drogi
rozbić się na jednej ze sterczących białych skał, poderwać ku górze niewielki pył wypełniający wąskie szczeliny kamieni i rozprysnąć się na tysiące innych, jeszcze mniejszych kropel. Jaskółki zniżały swój
lot by złapać jeszcze przed burzą parę muszek. Kruki zaś hałaśliwie gromadziły się na suchych konarach powalonego przez piorun drzewa.

Walczyły zaciekle o najlepsze miejsce do obserwacji zbliżającej się walki, której bezwątpienia to one będą największym zwycięzcą. Na wysuniętym głęboko w morze skalnym cyplu stały na przeciwko siebie dwa
drewniane mury utworzone przez szczerbate tarcze dzielnych i gotowych na wszystko wojowników. Nad murem sterczały szeregi twarzy okrytych żelaznymi maskami, z których otworów wyzierały zimne i okrutne
spojrzenia, ludzi pragnących wykąpać swą broń w krwi swoich wrogów. Grzmiało niebo i grzmiały tarcze, o które wojownicy uderzali swoim orężem. Niebo przeszyły niczym wycie dzikich zwierząt okrzyki i dwie
potężne masy żelaza i mięśni ruszyły na siebie wzbijając w powietrze tumany kurzu. Od jednej z grup oderwał się samotny wojownik pędzący szybciej niż jego kamraci, zawodził przy tym jak potępieniec. Na jego
usta wystąpiła biała piana, a jego oczy tańczyły jak szalone miotając błękitne płomienie zapowiadające śmierć. Khyryll szalony wojownik jako pierwszy dosięgną wroga wpadając w jego szeregi niosąc zamęt i śmierć.

Wył, śmiał się i płakał zanurzając swoje ostrze w ciałach swych kolejnych przeciwników. Wtem potężne uderzenie maczugi powaliło go na ziemie, wybijając z zawiasów jego masywną szczękę. Oczy zaszły mu
krwią, lecz potworny ból nie pozwolił mu się odsunąć w ciemność. Poderwał się na nogi warcząc i klnąc niewyraźnie. Na przeciwko niego stało dwumetrowe zamazane monstrum uzbrojone w dwuręczną drewnianą
maczugę. Potworny ból wypełniał jego głowę i jedynie dzięki potężnej sile woli stał nadal na ugiętych nogach. Monstrum krzyknęło i zamachnęło się potężnie zza głowy maczugą. Uderzenie rozłupało tarczę
Khyrylla na pół i zwichnęło jego ramię, ale jego przeciwnik runął na ziemie z na poły urżniętą lewą nogą. Khyryll zawył radośnie.

Odrzucając miecz wyrwał za pasa długi zakrzywiony nóż i rzucił się na konającego by dokończyć krwawego dzieła. Zatapiał swój nóż w jego piersi raz za razem aż poczuł jak czyjś miecz rozcina kolczugę na jego
plecach grzęznąc głęboko w lewym barku. Gwałtownie obrócił głowę rzucając nienawistne spojrzenie blondwłosemu wojownikowi starającemu się silnymi szarpnięciami wyrwać swój miecz z jego pleców. Zawył i
zaklną słabo. Osunął się na brzuch. Poczuł ciężki obcas buta i gwałtowne szarpnięcie wyrywające stal z jego barku. Ból, potworny ból otrzeźwił go. Podniósł się jeszcze raz chwiejnie na nogi i spojrzał
dziko w oczy zdziwionego wojownika i splunął mu krwią prosto w twarz oślepiając go na moment. To mu wystarczyło by zagłębić ostrze noża w jego odsłoniętej i miękkiej szyi. Wyrwał je momentalnie a fontanna
ciemnej krwi wytrysnęła radośnie na wolność brodząc jego twarz.

Blondyn próbował jeszcze rozpaczliwie rękami zatamować uciekające z niego życie, lecz był to daremny trud.
Khyryll czuł jak opuszczają go siły. Nogi pod nim drżały, a głowa pękała od promieniującego z wybitej szczęki bólu. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na pole boju. Bezwątpienia wygrywali jego. Upadł.

Zimny wiatr z nad morza niósł drobinki soli drażniące jego oczy i nozdrza. Deszcze w końcu luną gwałtownie spłukując krew ze skał i ciemnej trawy, a kruki rozpoczęły swoją ucztę. Obrócił jeszcze głowę w stronę morza i spojrzał na drewnianą chałupę stojąca nad samym stromym klifem. Dziatwa jest bezpieczna pomyślał i odszedł w objęcia ciemności.

Nie…

Nie umarł. Już z gorszych ran się wylizywał. Ludzie mawiali, że sam Kreve wlał w jego żyły swój święty ogień i póki w nich płonie żaden cios nie pozbawi go życia. Ale kto by tam wierzył w brednie opowiadane przez ludzi, zwłaszcza, że Khyryll do religijnych nie należał.

Dodatek w formie mało stylistycznej.

Rozrywka:
Lubi pić i bić, to podstawa jego rozrywki. Nie gardzi jednak jędrną niewiastą czy barwną opowieścią (Sagą).

Pasje:
Walka, złoto, żegluga.

Przygody:
Chyba nie muszę pisać, jak można wykorzystać tego pirata w przygodach?

Walka:
Khyryll jest wyśmienitym wojownikiem o dużej sile i wielkiej odporności na ból. Nie walczy może finezyjnie, ale jest skuteczny. Jest zaciekły i nieustępliwy, żeby wygrać gotów jest pluć, krzyczeć, wyć, gryźć, drapać, kopać… Jednym słowem użyje każdego środka, jaki znajduje się w jego mocy i zasięgu ramion. Przed walką umie się
wprowadzić w stan szału, gryzie wtedy tarcze, pieni się i drży na całym ciele, wyjąc przy tym jak potępieniec i waląc bronią czy pięścią o co popadnie.

Stosunek do innych ludzi:
Szanuje siłę i odwagę. Nic więcej. Słabych wykorzystuje i zgniata, jak pluskwy. Nigdy nie zostawia wrogów za sobą, jeśli raz z nim zadarłeś zabiję cię przy najbliższej okazji. Jeśli masz coś, czego on pragnie i nie jesteś w stanie tego obronić to albo mu to oddasz albo weźmie on to sobie po twoim trupie. Zawsze wierny swym przyjaciołom i rodzinie jest gotów skoczyć w ognie piekielne by ich ratować lub mścić. Do magii ma nijaki stosunek, gdyż nigdy nie spotkał w swoim życiu żadnego maga.