Siedział w ciemnym pokoju. Nie lubił ciemności, wręcz bał się jej. Bał się jej mniej od śmierci. Myśl, że w mroku może się ktoś do niego podkraść i zabić utwierdzała go w strachu, zarówno przed śmiercią jak i ciemnością. Zapalił świeczkę. Pokój wyglądał teraz o wiele przyjemniej, pomimo, że kosztował tylko dziesięć denarów za noc z wyżywieniem. Łóżko stało pod ścianą, na której widoczny był jego cień. Dookoła nic, tylko ściany i drzwi po prawej stronie. Położył się na łóżku. Zaskrzypiało okropnie, drażniąc uszy, 'Dlaczego nie boje się snu?’ Pomyślał, 'sen to brat pięknej śmierci, sen jest straszniejszy, zdecydowanie. Sen może mnie dręczyć, śmierć też. Sen może trwać przez całe życie, prześladować, nawiedzać, sprawić, że będę niewyspany i niewystarczająco szybki, śmierć nie. Czemu sen jest gorszy? Sen jest częścią życia, śmierć też. Przez sen można cierpieć najgorsze tortury, ujrzeć wszystko a zarazem nic. Przestraszyć się czegoś panicznie i później nie pamiętać, lecz nadal bać się nie wiedząc, czego.’ Przewrócił się na drugi bok, coś pod jego głową zachrobotało a całe łóżko zapiszczało, jakby błagało, aby usunąć ciężar zawadzający mu. 'Kiedyś zginiesz Kaffer, zginiesz jeszcze w tym tygodniu’. Zasnął.
Gdy już świtało, był na nogach, gotów do działania, do tropienia. Nie pamiętał, co mu się śniło, było to przyjemne. Pierwszy raz od trzech lat.
– Tak to już trzy lata tej męczarni, pościgu. Znaleźć ją i… Odebrać kasę – uśmiechnął się do siebie. Przeciągnął się i mlasnął doniośle ustami. Otworzył drzwi i zszedł z półpiętra na dół. Nikogo niebyło nie licząc karczmarza i jego dobrego przyjaciela Brogna, krasnoluda. Z nad długiej brody uśmiechnęły się do niego brązowe oczy. Karczmarz runął na ladę i powoli się z niej zsunął.
Krasnolud huknął rubasznym śmiechem:
– Oj, Kaffer, bądź tak uprzejmy i posadź pana na krześle. Acha, jeszcze przyprowadź następnego zawodnika. Tylko szybko, bo zaraz stracę formę. – Znów zatrząsł się ze śmiechu. Piana, którą miał na brodzie, spadała powoli na stół.
– Żłopiesz piwo jak dziki a nam w drogę czas – powiedział Kaffer.
– Eee, gadanie, robota poczeka.
– Nie poczeka, bo całą kasę przepijesz, a teraz musimy czekać na śniadanie. Albo karczmarz wytrzeźwieje – rzucił kątem oka za ladę – w co wątpię, albo będę musiał iść poszukać jakiegoś zmiennika.
– Dawaj zmiennika! Może ten będzie lepszy – znowu się zaśmiał. Zacisnął pasa i wstał. Ruszył lekko chwiejnym krokiem do lady. Zajrzał za nią – No ten to prędko nie wstanie, więc lepiej idź poszukać – Kaffer wszedł za ladę. Zobaczył prostokątny otwór w ścianie, tuż obok lady. Przekroczył próg:
– Jest tu, kto?
– Ta, a bo co? – Lekko podpity człowiek ukazał się jego oczom, niewysoki, ale opasły. Bujał się na krześle przy okazji żując jakieś zioło miętowe.
– Chcielibyśmy śniadanie.
– To se wyźcie! Co ja jestem? Pomywaczka? – Wskazał ręką na stół zastawiony półmiskami. Kaffer wziął dwa wypełnione po brzegi półmiski i wrócił do Brogna.
– Dupsko mnie boli. Moglibyśmy się uganiać się za kimś innym niż za babą z łukiem – doniośle podciągnął nosem, – ale nieźle to ona musiała za skórę zaleźć skoro dają aż 100 koron na łebka, nie? – Kaffer siedział na wozie nie odzywając się, mocniej zaciągnął kaptur, poprawił skórzaną kurtkę i splunął na ziemię, jakoby ta czynność miała przypieczętować cały jego estetyczny wygląd. Zresztą sytuacja dwóch przyjaciół nie była wesoła. Kaffer, cały czas z kapturem na głowie i nieśmiertelną skórzaną kurtką, chodził w spodniach typu mody rynsztokowej, zaś Brogn miał na sobie brązowe wytarte już spodnie i kolczugę. Co prawda nie tylko z wyglądem było u nich kiepsko. Brogn od dwóch miesięcy ugania się za jakąś kobietą, którą podobno Kaffer wcześniej szukał, aby dostać za to kupę koron i wreszcie krasnolud otworzyłby swój wymarzony sklepik z dziwnymi rzeczami. Kaffer zaś ciągle zachowywał milczenie i cały czas poprawiał kaptur.
– No nie wiem Kaffer. Czy my, aby za dużo się nie uganiamy za tym babsztylem?
– Nie mów tak!
– Niech będzie, za kobitą. W zasadzie, po co ta farsa? Znasz kobitę?
– Znam.
– Dobrze?
– Za dobrze – krasnolud pogrzebał sobie w uchu i wyjął zawadzający mu wosk, aby lepiej słyszeć przyjaciela – to było jakieś pięć lat temu. Wszystko zaczęło się od jakieś zapyziałej karczmy na zadupiu…
Przytulna wieś w Keadwen o nazwie „Krwawe pończoszki” posiadała jedną z najhuczniejszych karczm. Mianowicie karczma „Wyrąbanko”. Kaffer od rana siedział już w środku i czekał na swego brata Wiffera. Wiffer był to chłopak rozrywkowy w nadmiarze, co sprawiło, że umarł dwa lata później na zawał serca w wieku 32 lat. Kaffer nigdy nie był podobny do brata. Zawsze spokojny, opanowany i zawsze odnoszący się z szacunkiem do kobiet. Nie pochwalał klepania dziewczyn po tyłku, a co dopiero gwałtu. Nadawałby się na błędnego rycerza bez skazy i zmazy, co chwila pomrukującego „Na honor” lub „Ku chwale naszych dziadków”. Nadawałby się na takiego rycerza gdyby nierozerwalna więź z jego bratem. Cały czas był z nim i pomagał Wifferowi w kłopotach.
– Karczmarzu! Piwa dla mnie, dla tej pięknej pani w rogu, którą właśnie zapraszam do mego stołu i oczywiście piwo dla mojego bratka nie swatka – Wiffer jak zawsze wpadł z wielką pompą. W jego ciemnych oczach dało się zauważyć iskierki, co Kaffer nazywał stanem „bardzo ubzdryngolony”, jego przypuszczenia potwierdziło to, że jego brat mocno chwiał się na nogach. Wiffer już podchodził do swego braciszka, gdy nagle poczuł jak miliony gwiazd wraz z księżycem przefruwają mu coraz szybciej przed oczyma. Kaffer zdążył go podtrzymać i posadzić mocno na ławie. Tymczasem kobieta, która została zaproszona przez Wiffera, podeszła do ich stołu. Miała długie piękne włosy i proporcjonalnie długie ładne nogi. Twarz miała smukłą, na której gościł wyzywający uśmiech. Jej niebieskie oczy wpatrzone były w jeden punkt, a to było czoło Kaffera:
– Się macie chłopaki? – Powiedziała, Kafferowi zdawało się, że i ona nie jest trzeźwa.
– Witam szanowną panią! – Wybełkotał głośno Wiffer. – Co panią do nas sprowadza?
– Przecież zaprosiłeś mnie na piwo!
– A no tak, – Wiffer uśmiechnął się i obrócił się w stronę brata – Kaffer, porozmawiaj z panią! Ja jestem w stanie nieprzysiadalnym. – Kaffer nie potrafił nic z siebie wykrztusić. Kobieta, która siedziała teraz naprzeciwko niego, była ucieleśnieniem jego marzeń. A poza tym cały czas patrzyła się na niego. Na początku przyszło jąkanie. Gdy skończył powtarzać sylaby z jednego skomplikowanego słowa ‘cześć’, przyszła do niego jakaś niewiarygodna siła. Dokładniej przyszedł barman z piwem.
– Co taka piękna kobieta jak ty robi w takiej spelunie? – Każdy zna moc piwa, ale Kaffer dopiero dzisiejszej nocy miał się o niej przekonać.
– Podróżuje – jeszcze bardziej się uśmiechnęła. Kaffer był tylko poszukiwaczem przygód, nie geniuszem, owszem czasem filozofował, ale nie potrafił znaleźć słów na opisanie tego uśmiechu. – Zresztą daj pokój z tą panią, jestem Lara.
– Ja Kaffer, miło mi. Jesteś elfką? – Dopiero teraz pomyślał ’Jakie głupie pytanie! Czy ja jestem ślepy, przecież widzę, że nie jest. Kaffer ty idioto’
– Nie, ale mój ojciec był miłośnikiem elfów i dlatego moi bracia i siostry też mają elfie imiona.
Rozmawiali całą noc. Nie zwracali uwagi na to, co się działo wokół. Patrzyli tylko na siebie. Być może dlatego, że z żadnym człowiekiem nie mogli tak swobodnie rozmawiać. Być może dlatego, że nie mieli gromadki przyjaciół, której mogliby się w każdej chwili zwierzyć, pośmiać się z nimi przy ognisku i po prostu się zabawić w grupie. Być może dlatego, że byli zakochani.
Następnego dnia Brogn zauważył, że Kaffer nie jest już tą samą osobą. Częściej się uśmiechał, żartował, nie wkurzał się na ciągłe picie piwa. Taka była potęga zwierzeń i przyjaciela:
– A właściwie to czemu chcesz tę Larę złapać?
– Najpierw muszę z nią porozmawiać – Brogn zauważył teraz pochmurną twarz Kaffera wyglądającą spod kaptura – a później się zobaczy.
– Coś kręcisz bratku i ja to w moczu czuje, a pęcherz mój to nie od parady jest.
– Kiedyś uciekaliśmy we dwoje, mój brat już wcześniej uciekł, ale my nie. Musieliśmy się rozdzielić, nie było wyjścia. Uniosłem się na nią, ponieważ cały czas szła za mną. Nie chciała odejść. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Chciałem, żebyśmy przeżyli i później się jakoś odnaleźli. Jak jej to powiedziałem wpadła w szał. Krzyczała dobrą chwile i nagle się uspokoiła. Powiedziała ‘Ty mnie jednak nie kochasz’ i pobiegła. Myślałem, że to były jakieś babskie humory czy coś, ale ona naprawdę odeszła. Przez pewien czas pałałem nienawiścią do siebie, ale potem zrozumiałem, że to wszystko przez nią. To ona odeszła, ukrywała się przede mną – wziął bukłak Brogna i przechylił prawie do pionu. Słodki smak wina, które krasnolud skądś ukradł, rozlał się po podniebieniu. – Dopiero teraz zrozumiałem. Muszę jej przebaczyć, a ona mnie. Przede wszystkim muszę z nią porozmawiać.
– Ech, stary. To żeś se miłość życia wybrał. Szczęścia to ty nie masz, ale ta panna, którąś upodobał powinna docenić twoje starania. Babka jest poszukiwana przez hrabiego, od którego dwa miesiące temu odebraliśmy zadanko. Nieźle mu się naraziła, ale jeśli teraz do niej przyjdziesz i jej nie wydasz hrabiemu, będzie ona musiała wiedzieć, że twoja miłość do niej jest warta więcej niż 100 koron. Chociaż musisz uważać Kaffer, baby często się zmieniają. Znałem ja kiedyś taką, co z jednego nastroju popadała w drugi i to w mgnieniu oka. One to potrafią, wierz mi! – Jechali dalej. Krasnolud z marzeniami i człowiek z miłością. Dwaj przyjaciele nie mający nic do stracenia oprócz życia.
Tym czasem u hrabiego de Morte zebrała się grupka informatorów, którzy mieli bardzo ciekawe informacje na temat jego nowego najemnika:
– Podsumowując podejrzewamy jegomościa Kaffera o współudział we wszystkich kradzieżach i morderstwach, a przyjęcie przez niego zlecenia to tylko pstryczek w nos dla wasz mości – wszyscy ukłonili się i patrzyli na reakcje hrabiego. De Morte zaczerwienił się. Jeden z informatorów mógłby przysiąc, że widział pulsującą żyłę na skroni hrabiego.
– Przyprowadzić tu mi tego Kaffera, już. Ruszać się guzdrały, przecież coś kurwa powiedziałem! Już, teraz, raz, dwa – hrabia był wybuchową osobą, co oznaczało, że jakaś nieznaczna osóbka wysunęłaby tylko przypuszczenie, a on potrafił tą osobę zabić. Biedny, naiwny, krwisty hrabia de Morte. – Piszcie list do mojego przyjaciela Sokoła. On wytropi sukinsyna. Pisać. Drogi przyjacielu, jako że jestem w wielkiej – hrabia się zawahał – a napisz jednak tak. Zajebiście potrzebuje abyś udupił jednego sukinsyna…
Nocowali na polance. Brogn już od dawna głośno chrapał. Kaffer stał na warcie, zresztą i tak nie mógł zasnąć. Przez rozmowę z Brognem odżyły wspomnienia. Wspomnienia, których nie chciał pamiętać, mając na względzie rozmowę z Larą. Nie może przecież pozwolić, aby wspomnienia targały jego uczuciami. Nagle usłyszał szelest krzaków i łamanej gałęzi. ‘Co tak pięknie stąpa? Śmierć. Śmierć jest zawsze piękna. Ale nie ma snu chłopczyku. Nie ma go. Wiesz co to znaczy. Będziesz widział wszystko czego się bałeś, zbyt tchórzliwy jesteś. Ja cię nauczę moresu. Twoja nić życia już się kończy. Zatańcz ze mną w blasku księżyca.’ Znał ten głos. Nigdy nie słyszał go w swojej głowie, ale gdzieś go słyszał. ‘No, dalej Kaffer. Wybieraj, śmierć czy miłość?
– Widzę, że nadal nie umiesz kochać, Kafferciu – nie widział jej, ale wiedział, że to ona. Tylko ona tak do niego mówiła. Znowu nie mógł z siebie nic wykrztusić. Za bardzo go zaskoczyła. – Tylko popatrz jak się to dziwnie składa. Ty polowałeś na mnie, jednak to ja znalazłam ciebie pierwsza.
– Ty nic nie rozumiesz.
– O ja biedna nic nie rozumiem. Uciekaj Lara, we dwójkę nie mamy szans, uciekaj. Miałeś wtedy racje Kaffer, we dwójkę nie mamy szans. A wiesz co to oznacza? – wyszła zza krzaka. Przez te wszystkie lata, tylko zmieniła fryzurę i pociemniała jej cera. Z jej twarzy nie zniknął ten wyzywający uśmiech. – To oznacza, że któreś z nas musi umrzeć. Jestem na to gotowa – wyjęła miecz i krzyknęła – Nienawidzę cię, zabrałeś mi dwa lata życia. To wszystko przez ciebie, a ja nie jestem osobą, która zwykła przebaczać – wszystko to mówiła narastająco, jakby zmierzała do punktu kulminacyjnego. Po chwili spojrzała na niego jak za dawnych lat i zapytała spokojnie – Czy masz mi coś do powiedzenia?
– Tyle jest słów, których ci nie powiedziałem, a chciałem powiedzieć. Odłóż miecz, nie czas na walkę.
– Na walkę każdy czas jest dobry. Giń! – Biegła na niego, wymachując mieczem, ledwo zdążył uskoczyć i wyjąć miecz, ona znowu była gotowa do walki. – To nie są żarty. Wiedz o tym gdy poczujesz moje ostrze! – Uspokoiła oddech i popatrzyła na niego. Dopiero teraz zrozumiał. W jej oczach była zagubiona dziewczynka, której ktoś zły kazał coś robić. Nie była z tego zadowolona, ale chciała wypełnić rozkaz. – Czy zatańczysz ze mną w blasku księżyca? – znowu na niego skoczyła. Błysk ostrzy, starcie, blok i atak. Oba miecze trafiły w te samo miejsce. Klęczeli przed sobą z mieczami w brzuchach. Teraz widzieli swoją miłość między sobą. Na to pozwoliła im śmierć. Widok wielkiej pomyłki zakończonej nieszczęściem. Kaffer wyjął powoli swój miecz z brzucha Lary, a później zajął się swoim brzuchem. Nie było szans na ratunek. Gdy skończył przytulił Larę i szepnął jej na ucho:
– Tak. Zatańczę, już się nie boję. Przecież jesteś piękna.
– Ech, Helga mówię ci, – Brogn siedział w swoim ulubionym bujanym krześle przed domem. Obok niego, jego żona Helga, która zawsze cierpliwie wysłuchiwała jego opowieści. – Znalazłem ich rano, jak się obudziłem. Wykrwawili się na śmierć. Kochankowie od siedmiu boleści. Nie potrafili rozróżnić miłości i nienawiści. Wiesz jak umarli? Obejmowali się, rozumiesz? I dopiero śmierć im pokazała, że się kochają. Biedny Kaffer, zawsze go lubiłem. Gdy widzę jak przez ten trakt koło naszego domu przejeżdża wędrowiec w kapturze, modle się żeby to był Kaffer, a także modle się, aby u niego było wszystko w porządku. Mam nadzieje, że jak Kaffer jest tam gdzie idzie się po śmierci, to nie krąży teraz w ciemnościach.
No cóż, trudno że ja jako pierwszy skomentuję swoje opowiadanie. Przeleżało ono dość długo, jak u mnie na kompie tak i na poczcie stronki. Literówek nie ma dużo chyba że ja jestem jakiś głupi bo czytałem to tysiąc razy. Ogólnie opowiadanie mi się podoba, ale wg mnie czegoś brakuje i nie wiem czego 😛
Pytałeś czego brakuje opowiadaniu, a ja powiem czego Tobie brakuje – wprawy w pisaniu.
Dlaczego tak myśle? Ponieważ zauważyłem kilka drobnych błędów stylistycznych i miejscami, ale tylko miejscami piszesz troche chaotycznie. Co więcej w opisach czasami podajesz bardzo, bardzo dużo szczegółów a czasami za mało, powinieneś znaleźć złoty środek 🙂
Mimo to opowiadanie podobało mi się. Bardzo lekko i przyjemnie się je czyta a dialogi są fajne, śmieszne i dość naturalne. Wogóle fajne masz poczucie humoru… ten hrabia to mnie na prawie na ziemie powalił hehe 🙂
Pisz dalej.
Aha, wstawiam chyba 8 ale jeszcze zobacze.
no by się przydał złoty środek… Może ktoś inny go zna -> zachęta do przeczytania
ślicznie, piękne opowiadanko, tylko po co ten przerywnik o hrabii, skoro dalej o nim się nie pisze? Aczkolwiek tekst wstawił pan hrabia piękny…
Chyba to Higles powinien odpowiedzieć na twoje pytanie, ale skoro już jestem to zrobie to ja. Z tego co sam zrozumiałem to ten „sokół” którego wysłał hrabia by złapać Kaffera to po prostu pseudonim artystyczny Lary. To by tłumaczyło obecnoś jakże wypasionej scenki z hrabią. ( ale niewiem czy dobrze zinterpretowałem słowa autora… moge się mylić, pozatym jak widać po dacie pierwszego komenta czytałem opowiadanie jakieś 2 tygodnie temu i moge nie pamiętać.)
tę wzmiankę o hrabim można uznać za prolog do następnego opowidania
Moim zdaniem opowiadanie średnie, na stronce jest dużo lepszych, ale i sporo gorszych więc spoko. Jakoś Twój styl nie bardzo mi pasuje ale to tylko moje subiektywne odczucie. Jeżeli chodzi o temat historii, to uważam że niezbyt ciekawy, może nie cukierkowy ale jechało troche tandetą :/