Nierzadko zabójcy kojarzą się z pooranymi bliznami, spoconymi, szczerbatymi i najeżonymi sztyletami drabami. Owszem, tak może wyglądać jeden z przedstawicieli rodziny zabójców, zwany oprychem. Jest ich pełno w każdym większym mieście. Nie każdy jednak z reprezentantów tej funkcji odpowiada temu opisowi, choć zdecydowana większość na pewno. Nie rwijmy jednak włosów z głowy my, miłośnicy zabójców, ponieważ mimo, że nie w każdej ostrydze, to perły bez wątpienia są. Te najbardziej atrakcyjne i wartościowe jednostki, jak wspomniałem,  są w mniejszości, ale to one będą obiektem zainteresowania autora tego artykułu.
           Modus operandi oprycha jest banalny. Pożałowania godny delikwent ten czai się na wychodzących z karczm dobrze sytuowanych mieszczan. Unika raczej ryzyka, więc zrzesza się nierzadko w większe grupy, w których czuje się pewnie. Nie jest dobrze wyszkolony w walce bronią, o znajomości trucizn nie ma mowy. Jest chamski w obejściu, prymitywny, bezpośredni i zachłanny.
          Jakie rodzaje zabójców zaliczyłbym jeszcze do tej rodziny? Oprócz oprycha widzę tu trucicieli i wirtuozów noża, miecza lub łuku czy kuszy. Każdy z nich jest dużo bardziej złożony, wymaga więc specjalnego, osobnego omówienia.
          Zacznę od truciciela. Jest on znawcą trucizn pochodzenia zwierzęcego i roślinnego. Posiadł gruntowne wykształcenie w zakresie zoologii, botaniki i alchemii. Znajomość tematu nie jest jednostronna – wie też, jakie antidota zastosować na określone trucizny. Potrafi przyrządzić truciznę tak, by dopasować ją do metody podania, czyli gęste mazie na sztylety drożne, roztwory do picia, proszki do rozpuszczania w piwie czy winie, proszki do „przyprawiania” potraw, czy wreszcie proszki, ciecze lub wyciągi gęste dla trucizn kontaktowych. Po co likwidatorowi taka rozmaitość postaci trucizn? Są trzy powody determinujące tę różnorodność. Po pierwsze zabójca dysponuje określonym narzędziem, np. nożem i trucizna musi być do niego dopasowana. W tym przypadku potrzebuje pasty. Jeżeli nie potrafi walczyć, posługuje się trucizną, którą można dodać do pokarmu lub napoju. Druga przyczyna to okoliczności w jakich mordu dokonuje – czy ma czas na odwrót, czy łatwo może zostać zidentyfikowany. Jeżeli musi pozostać długo na miejscu zbrodni, wówczas korzysta z trucizn o wolnym działaniu, podawanych zwykle w postaci stałej, proszku. Wreszcie trzeci powód – toksyny zawarte w materiale roślinnym lub zwierzęcym mają różną trwałość. Wiele z nich jest termolabilnych ( ciepłochwiejnych, nietrwałych w podwyższonej temperaturze ), więc np. przyrządzenie wyciągu gęstego przez odparowanie rozpuszczalnika nie wchodzi w rachubę. Wynika z tego, że nie każdą postać z danej trucizny da się przyrządzić.
Jak widać truciznę można podać w rozmaity sposób. Co należy wiedzieć jeszcze? Najszybciej zadziała trucizna podawana do krwiobiegu ( natychmiast do kilku minut ), wolniej rozpuszczona o dyspersji rzeczywistej ( rozpuszczona tak, że cząstek nie widać, kilka minut do pół godziny ), jeszcze wolniej w zawiesinie ( kilkanaście minut do godziny ), najwolniej trucizna podana do przewodu pokarmowego ( od 20 minut do kilku godzin ). W dobrze zrozumianym, własnym interesie rodzaj trucizny należy dobrać do warunków i okoliczności w jakich ofiara się znajduje.
W pracy zabójcy niezwykle ważny jest warsztat. Do skomplikowanej nieraz procedury otrzymywania trucizn niezbędne są warunki – pracownia alchemiczna o minimalnym choć wyposażeniu, dostęp do surowców i pieniądze. W pracowni musi bezwzględnie znaleźć się moździerz z pistlem do ucierania materiałów, retorta z tubusem, chłodnica destylacyjna, kolby – odbieralniki, palnik, zamykane butelki na ekstrakty, parownica, bagietki, łyżki i łączniki między elementami aparatury, korki z drzewa balsa. Oczywiście dobrze byłoby mieć tego dużo więcej, ale to jest minimum warunkujące funkcjonowanie na biednym poziomie.       Od razu widać, że truciciele nie rekrutują się z plebsu. Plebejusze nie mają szans na potrzebne fachowe wykształcenie, nie mają też pieniędzy na zakup tak specjalistycznych i diablo drogich materiałów.
A’ propos materiału roślinnego czy zwierzęcego. Hmm, zastanawiałem się czy podawać nazwy autentycznych roślin lub zwierząt trujących. Zdecydowałem się podać tylko kilka przykładów ze względu na to, że w światach fantasy egzystuje masa roślin i zwierząt, których nie ma w naszej rzeczywistości. Każdy bajarz własnym sumptem te surowce może sobie wymyślić. A te przykłady – ryba najeżka ma w woreczku żółciowym truciznę określaną mianem tetradotoksyny, która wprowadza delikwenta w stan głębokiej anabiozy. Polega ona na dramatycznym zahamowaniu zewnętrznych funkcji fizjologicznych tak mocno, że bez dokładnego badania nie sposób ustalić czy delikwent żyje. W większych dawkach powoduje śmierć na skutek porażenia ośrodka naczynioruchowego i oddechowego. Teraz roślina – Pokrzyk wilcza jagoda, czyli Atropa belladonna – jagody tego krzewu powodują śpiączkę i śmierć, wcześniej jednak suchość skóry i ust, agresję, palpitację serca, blok mięśni oddechowych, wstrząs alergiczny owocujący zgonem. Inna roślina Physostigma venenosum czyli Bób kalabryjski, działa antagonistycznie do Pokrzyku, ale też powoduje śmierć, na skutek zatrzymania akcji serca. Bób jest odtrutką na Pokrzyk. Jeszcze jedna – Lobelia inflata, czyli Stroiczka rozdęta powoduje zawał serca (wchłania się przez skórę). Podobnie działa muskaryna z muchomorów czerwonych. Muchomór sromotnikowy jest niezwykle toksycznym grzybem, pięćdziesiąt gramów świeżych owocników powoduje śmierć po kilku dniach na skutek nieodwracalnego uszkodzenia wątroby. Pomóc może tutaj jedynie płukanie żołądka w ciągu 6 godzin od spożycia i podawanie ziela Silybum marianum, czyli Ostropestu plamistego. Dalej, to nie wszystko – kurara ( Kurara kalebasowa – Strychnos toxifera )i inne alkaloidy kuraryzujące, jady ropuch, węży powodują śmierć przez porażenie mięśni międzyżebrowych i uduszenie. Glikozydy naparstnicy kumulują się w organizmie, osobnika można truć długo, niewielkimi dawkami. Nikt się nie zorientuje, zaręczam. Ciekawą trucizną baaaardzo śmiercionośną jest proszę czytelników woda po konwaliach. Tak! Jeśli dobę potrzymamy świeżo zerwane konwalie w wodzie i damy ją komuś do wypicia to efekt mamy murowany. Ufff, wystarczy chyba. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność, ale nie jest to artykuł z farmakognozji, farmakologii i toksykologii, więc tyle wystarczy.
Czy truciciel walczy? Raczej wątpię. Wiedza, którą musi zdobyć absorbuje go zbyt mocno. Nie ma już ani czasu ani ochoty na walkę. Nie potrzebuje zresztą tego, bo zabija cicho i bez konfrontacji. To prawdziwy artysta w swoim fachu, nie splamiony krwią ofiar. Są jednak truciciele, którzy potrafią posługiwać się bronią. Ci wszak należą do mniejszości.
          Kolejnymi reprezentantami rodziny są mistrzowie w posługiwaniu się bronią. Są różne rodzaje śmiercionośnych narzędzi, więc ta grupa jest bardzo złożona. Są tacy, którzy likwidują cel bez korzystania z zaskoczenia, walczą z nim bezpośrednio, bronią białą. Ci są naprawdę świetnie wyszkoleni. Od łowców nagród dzieli ich niezwykle cienka granica ( Bonhart ). Inni posługują się bronią strzelecką – łukiem czy kuszą, która umożliwia względnie dyskretne zlikwidowanie ofiary. Często strzały lub bełty są zaprawione trucizną, co zwiększa efektywność tej metody. Zaletą strzelania jest możliwość wyłowienia ofiary z gęstego tłumu strażników, ucieczka z miejsca akcji zanim ochrona zorientuje się, skąd padły strzały. Nożownicy działają jeszcze inaczej – ich atutem jest perfekcyjne posługiwanie się bronią krótką – nożem, sztyletem. Potrafią bezszelestnie poruszać się w mieście, łazić jak pająk po gzymsach, dachach, ścianach. Zaskoczą każdego i w każdych warunkach, upodobnią się do drzewa nawet, jeśli będzie trzeba… Nie na ostatnim miejscu jest też umiejętność charakteryzacji, którą hołubią.
Od oprycha odróżnia wykwalifikowanego mordercę ta właśnie, powyższa pula umiejętności specjalistycznych, których znajomość pozwala na pracę w każdych okolicznościach, nie tylko w cuchnących zaułkach. Często zabójcy dysponują pobieżną, praktyczną znajomością trucizn. Dla każdego z nich jest to kolejny ważny atut, zwiększający możliwości i wartość na rynku. Nigdy jednak nie osiągnie na tym takiego mistrzostwa jak truciciel.
          Oba typy najemnych morderców różnią się dość znacznie, mam nadzieję, że wywiodłem to przekonywująco. Są i liczne cechy wspólne. I truciciel i zabójca ( tak nazwę drugi typ dla uproszczenia ) są wykształceni, ogładzeni i schludni, także w obejściu. Odpowiedni poziom kultury osobistej jest ważny ze względu na to, że często działają wśród wyższych sfer. Trudno sobie wyobrazić, by oprych z gnojowych zaułków podjął się wyeliminowania np. radnego Novigradu lub jakiegoś możnowładcy z prowincji. Po pierwsze nie ma na to środków ( daleki wyjazd ), po drugie nie ma wystarczających umiejętności tam, gdzie trzeba ruszyć głową, nie tylko pałką.
          Przyszedł czas na kilka słów gorzkiej prawdy, gorzkiej dla zwolenników specjalizowania się w truciznach. Niestety truciciele są dużo mniej atrakcyjnymi postaciami dla graczy. Mistrzowie gry ( to moje własne obserwacje i doświadczenia ) ograniczają dostęp do naprawdę efektownie i efektywnie działających trucizn. Uznają, że zbyt obfity arsenał środków, którymi dysponuje drużyna rozchwiewa równowagę gry i utrudnia kontrolę nad graczami. Poza tym truciciel nie jest specjalistą w posługiwaniu się bronią, a to jest jak każdy gracz wie niezwykle ważny atut, czasem nie da się niestety rozwiązać problemu inaczej niż siłowo. Bajarze już o to dbają, by przeciwnik choć jeden znalazł się na drodze próbującej uniknąć konfrontacji drużyny. Jeżeli nawet MG unika walk a gracze mu dzielnie sekundują, to nie sposób po prostu całkowicie wyeliminować tego. Walka jest ważna, atrakcyjna dla graczy, bo nie niesie ze sobą prawdziwych ran i pozwala być sprawnym i dzielnym nawet jeśli w rzeczywistości gracz znacznie od tego obrazu odbiega. Utarczki są nie najważniejszym, ale istotnym elementem sesji. Nawet jedna tylko ubarwia ją znacznie.
          Te wszystkie powody utrudniają skuteczną i satysfakcjonującą grę trucicielem. Znajdą się pewnie prowadzący, którzy temu zaprzeczą, ale fakty są niewzruszone jak betonowa ściana – gra trucicielem to wyższa szkoła jazdy, wymagająca większej pracy gracza i bajarza na równi. Zachęcam jednak do gry nimi, bo skuteczne dobranie trucizny i wykonanie zadania daje o niebo większą satysfakcję niż np. zasztyletowanie lub zastrzelenie celu. Zresztą sami to sprawdźcie!