Sojusz
Czyli przyjaźń międzyrasowa

&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Ona była elfką, która wyruszyła w świat w poszukiwaniu przygód. Wędrując spotykała różne osoby, różnych umiejętności wyuczyła się. Biegle władała wszelką bronią, lecz nic nie było w stanie zastąpić miecza, który zdobyła w swej pierwszej, uczciwej walce. Nazywała się Ettariel. Widziała wiele, zbyt wiele. Nic, albo prawie nic nie mogło jej zaskoczyć lub przerazić. W życiu kierowała się honorem, on też był jej przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Przeznaczeniem.
&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp On był krasnoludem, którego od dziecka szkolono na wojownika. Jego topór już teraz stawał się legendą i postrachem ludzi i nieludzi. Rasa nie miała dlań najmniejszego znaczenia. Zwał się Caleb. Mało kto darzył go sympatią, albowiem odpychający był jego wygląd i złośliwy charakter. Nie przywiązywał wagi do niczego, żył, bo musiał, walczył, bo to umiał robić najlepiej.
&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Oboje szli keadweńskim traktem, nie wiedząc nic o sobie. Ona szła od strony Likseli, on z Ard Carraigh. Oboje już od wielu dni byli w drodze. Spotkali się, otoczeni murem lasu. Żadne z nich nie było zachwycone tym spotkaniem: woleli wędrować samotnie, nie mając żadnego kontaktu z cywilizacją.
&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Caleb nieczęsto widywał kobiety z mieczem, w dodatku z tak wspaniałym, a Ettariel zawsze nosiła miecz na widoku, przyczepiony u pasa. Krasnolud ze zjadliwą miną zapytał: – Po cóż ci miecz, skoro wątpliwą sprawą zdaje mi się możliwość uniesienia go przez ciebie, a cóż dopiero walka nim?
&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Ettariel nie mogła puścić tego mimo uszu. Z łatwością wyciągnęła broń, której klinga błysnęła w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Caleb był mile zaskoczony, że jednak nie ma do czynienia z kolejną osobą, która nosi miecz dla ozdoby. Z uśmiechem dobył topora, broni, która przeszła z nim wiele zwycięskich potyczek. Stanęli naprzeciw siebie i przybrali pozycje szermiercze. Caleb zaatakował pierwszy, jednak nie docenił elfki i nie zdążył jej nawet tknąć, gdy Ettariel zrobiła błyskawiczny unik i stanęła za nim z wyciągniętym mieczem. Za nic nie zaatakowałaby od tyłu. Krasnolud szybko odwrócił się i znów echem poniósł się metaliczny dźwięk uderzenia klingi miecza o ostrze topora.
&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Walka trwała jeszcze długo i zdawała się nie mieć końca. Nikt nie zwyciężał, nikt nie przegrywał. Walczyli ze spokojem, ale na śmierć i życie. Nie mogli oboje wyjść z tego cali i zdrowi. Drzewa wokół szumiały złowieszczo, szybko zapadał mrok, lecz im to nie przeszkadzało – walczyli uparcie. Szanse były całkowicie wyrównane. Ona szybka i zwinna, on silny, potężny, lecz zdecydowanie wolniejszy. Nagle znieruchomieli. Oto Ettariel celowała czubkiem miecza w gardło Caleba, ten zaś trzymał topór wysoko nad głową, gotów w każdej chwili go opuścić w śmiertelnym ciosie. Zaległa cisza. Zdawać by się mogło, że nawet ptaki i cykady ucichły, a szum drzew ustał. Napięcie rosło z każdą chwilą. On nie mógł opuścić topora, bowiem ona błyskawicznym cięciem przebiłaby mu tętnicę. Ona nie mogła dźgnąć, ponieważ on opuściłby topór.
&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Nagle ciszę przerwał przeraźliwy ryk. Elfka i krasnolud nawet nie drgnęli. Jednak nie mogli nie zareagować, gdy ponad koronami drzew przeleciał szybko wielki, zielonoszary kształt. Ryk powtórzył się. Wtedy właśnie nieopodal nich wylądował smok. Mierzył około pięciu metrów. Zwrócił rogaty łeb w stronę zamarłej dwójki. Ettariel szybko spojrzała na Caleba i odjęła ostrze od jego szyi. On także przyjął chwilowy sojusz. Teraz mieli wspólnego wroga. Aby przeżyć, musieli działać razem. Kiwnęli głowami i stanęli ramię w ramię naprzeciw smoka. Ten zaryczał powtórnie, jednak z jego nozdrzy nie wydobył się ogień. To dodało im odwagi, więc jak jeden mąż skoczyli ku poczwarze. Caleb zamachnął się toporem na przednią łapę smoka, lecz był już na tyle zmęczony, że jego uderzenie nie zdołało przebić łuskowego pancerza. Ettariel z dziką furią, która ujawniała się u niej tylko w wyjątkowych sytuacjach, i z mieczem wyciągniętym nad głową wbiegła pod brzuch potwora. Instynkt bowiem dobrze podpowiadał jej, iż właśnie tam odporność smoka jest mniejsza. Przebiła ostrzem twardą skórę podbrzusza, lecz biegła, choć z trudem, dalej. W ten sposób udało jej się rozpłatać brzuch poczwary, ale to jeszcze na pewno nie oznaczało wygranej. Smok rozszalał się jeszcze bardziej. Przednimi łapami zwalił z nóg Caleba, a Ettariel nie zdążyła uniknąć ciosu potężnego ogona, który trafił ją w głowę. Ona również padła na wznak. Krasnolud podniósł się dość szybko i podbiegł do elfki, która miała problemy ze staniem na nogach. Pomógł jej odzyskać równowagę, a tymczasem smok, korzystając z ich chwilowej nieuwagi, ruszył na nich niczym baran, pikując w nich ostrymi rogami. Ettariel błyskawicznie otrząsnęła się z szoku spowodowanego uderzeniem, odepchnęła Caleba i wystawiła broń w ostatniej dosłownie chwili. Smok nadział się na miecz, który wbił mu się dokładnie między rogi. Potwór osunął się martwy u stóp wycieńczonej i lekko jeszcze ogłuszonej elfki. Wtem Ettariel zemdlała, gdyż uderzenie było zbyt potężne, by mogła normalnie funkcjonować. Caleb podniósł ją, położył w cieniu drzew, po czym podszedł do martwego smoka z toporem w ręku. Zabrał się do pracy. Już po chwili ciało poczwary na zawsze pożegnało się z głową. Krasnolud przysiadł na zwalonej kłodzie i jął rozmyślać. Nie mógł uwierzyć, że elfka, w dodatku tak niepozornie wyglądająca, właściwie sama pokonała zielonego smoka. Nie miał zamiaru teraz z nią zwalczyć, lecz powodem nie był strach, a szacunek. Drgnął, gdy poczuł dotyk na ramieniu. Ettariel ocknęła się i oto stała za nim z wyciągniętą ręką. Uścisnął ją.
– Dziękuję za pomoc. Bez ciebie nie wstałabym, nie mówiąc już o dalszej walce. Jak cię zwą?
– Caleb. A ty, elfko, jak się nazywasz?
– Ettariel. Dokąd wędrujesz? Może tak, jak ja, bez celu?
– Macie rację, bez celu, tylko po to, by wędrować, pani Ettariel.
– Daruj sobie tę ,,panią”. I nie mów do mnie w liczbie mnogiej, bowiem nie zasługuję na takie względy.
– Daruję sobie. Podróż w towarzystwie zawsze jest bezpieczniejsza i przyjemniejsza. Jeśli ty, jak i ja, nie obawiasz się przygód ani wszelakich potworów, możemy razem wędrować bez celu.
– Z chęcią. Choćby jako przeczenie dla teorii, że wszystkie elfy i krasnoludy żyją ze sobą w niezgodzie.

&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp Tak oto rozpoczęła się wspólna wędrówka Ettariel i Caleba. Obfitowała ona w przygody i w bijatyki, lecz opiszę je następnym razem, jeśli ten wstęp Wam się spodoba.