Ciężkie krople deszczu rozpryskiwały się uderzając w powierzchniebrukowanej uliczki. Zwykli ludzie uciekali do pobliskich budynków, jakby ten życiodajnypłyn miał wyrwać z nich dusze. Tylko dzieci nie miały najmniejszej ochotychować się do domu. Znajdowały przyjemność w taplaniu się w błocie i łapaniudo gardeł deszczówki. Tylko one wiedziały… Nie. Tylko one czuły, żedeszcz może zmyć z nich wszystkie winy? To nie było ważne dla niego…Ubrany w długi, czarny płaszcz, z mieczem u boku, zdawał się byćtajemniczy. Silny. Nieugięty. Nieśmiertelny. Kroczył teraz w strugach deszczuwiedząc, że nic nigdy nie zmyje jego win. On nigdy sobie nie wybaczy.
  Normalnie nikt nie zwróciłby uwagi na leniwe skrzypnięcie drzwi. Stałoby siętak i tym razem, gdyby nie to że chwilę po tym niegodnym uwagi odgłosie wkarczmie pojawił się ranny podróżny odziany w ciemny płaszcz. Jego mieczsunął za swoim właścicielem po ziemi. Światło bijące z kominka oświetliłonagą klingę. Beann’shie. Głosił napis. Śmierć.
  Niektórzy z tego jednolitego tłumu kupców i podróżnych rzucili się napomoc przybyszowi. Nim zdążyli dojść nieznajomy powstrzymał ich gestem dłoni.Zbliżył się do jednego z wolnych stołów i zwalił się na najbliższą ławę.Nie było na nim widać krwi. Ani śladu. Miecz z metalicznym skowytem uderzyło żelazne zbrojenia stołu. Z potężnej sylwetki pozostal tylko cień. Na ławiespoczywała przygarbiona postać. Odnalazła w sobie resztki sił by położyćgłowę na klindze swojego miecza.
  Wspomnienia ożyły jak za dotknięciem magicznej różdzki. Przypomniał sobieJą. Przypomniał sobie echa przeszłości. Radość, kiedy zobaczył swąprzyjaciółkę z dzieciństwa. Jak dawno temu to było… Po raz ostatni chciałprzywołać jej wspomnienie. Ujrzał jej ciemne wlosy układające się wfiglarne loczki, co chwilę uderzające w rumiane policzki. Do jego umysłu wdarłsię obraz z Povis. Tam spotkali się po raz pierwszy od wielu lat. Ona byłaubrana jasną suknie balową, idealnie podkreślającą jej figurę. Jakże Onsię wtedy czuł w swym podróznym ubraniu, twarzą pooraną bliznami izakrwawionym mieczem w ręku. Drwa w kominku strzeliły iskrami. Dlaczego byłtak głupi. Dlaczego nic nie rozumiał. Dlaczego… nie chciał rozumieć, żeona kocha innego. On nie był od kochania… Był 'tylko’ przyjacielem. Dlaczegopojawił się w Tousaint. Mógł pozwolić jej odjechać… On nie chciał żałować.Ruszył tam. Nie odstępował jej na krok. Nic nie rozumiał, głupiec… Ona towszystko czuła. Wiedziała. Nie chciała go ranić… Gdy zrozumiał było za późno…Teraz żałował. Tego, że pojechał tam. Że łudził się iż ona może gopokochać. Jego… Cóż on znaczył? Był zwykłym szarym człowiekiem… I onamusiała mu to w końcu uświadomić. Wskoczył na konia i ruszył przed siebie.Pełen wstydu i żalu. Dotarł tutaj. Do Lyrii.
  Ujął swój miecz w dłoń. Chciał poczuć chłód metalu. Powoli przesuwałpalec po rycinach na klindze. Niektóre z tych symboli wyżłobiła Ona. Byłyjak ślady w jego sercu. Opowiadały o niej… Były częscią jej samej. Znaczyładla niego zbyt wiele… Nie wiedziała o tym…
  Drzwi gruchnęły o ścianę. Do karczmy błyskawicznie wpadła trójka ludzi. Wparu krokach dopadli do nieznajomego. Jeden z nich wyrwał miecz z pochwy. Byłszybki. Nadludzko szybki. Ostrze jego miecza znajdowało się dokładnie międzypalcami nieznajomego. Miał wysoki, nieprzyjemny głos. Zadarty w górę nos iostre rysy twarzy niechybnie wskazywały na charakter przybysza. Książęcydupek.
  - W końcu cię mam psi pomiocie – powiedział ten najwyższy, po środku – myślałeśże będziesz mógł sobie pochędożyć moją przyszłą żonę i uciec najakieś zadupie. Otóż muszę ci oznajmić, że nic z tego.
  Nieznajomy nie podniósł głowy znad stołu. Przybyszowi raczej nie zależałonawet na przytaknięciu.
  - Nie wiem co sobie wyobrażałeś, ale najwyraźniej się przeliczyłeś. – Błyskawiczniewyrwał klingę z drewna i wyprowadził cios. Nieznajomy nie drgnął gdy ostrzezatrzymało się tuż przed jego szyją. – Więc nie chcesz walczyć? Musze cipowiedzieć, że jestem człowiekiem honoru i nie zamorduje kogoś z zimną krwią.Wstań i walcz jak mężczyzna.
  Nieznajomy nie chciał walczyć. Chciał umrzeć. Nie miał już sił pogrążaćsię w żalu i pić coraz więcej krasnoludzkiego spirytusu. Przywołał jeszczeraz jej obraz. Tym razem chciał się z nią pożegnać. Co z tego, że Ona gonie kochała? Cóż po tym, że On byłby gotów poświęcić dla niej życie?Ona go nie chciała… Odrzuciła go. En’ca minne. Runy na klindze ułożyły sięw nowy ciąg znaków. Jego miecz mówił… Krzyczał… Nie śmierć! Miłość…Choćby maleńka, noszona w sercu, pielęgnowana… ale odrzucona.
  - Dosyć tego! Honor honorem, ale ja nie mam czasu na frustratów! Kończym to -Ostrze ze świstem ruszyło w kierunku nieznajomego.
  Miłość. Nadzieja. Iskierka nadziei… Jego miecz błyskawicznie stanął nadrodze królewskiej klindze. Szczęk. Ława odfrunęła. Ciemna klinganieznajomego zafurkotała w powietrzu. Zaskoczony przydupas przybysza zdołałtylko ustawić pionową paradę. Za wolno. Jego głowa potoczyła się po stole.Wyuczonym ruchem zwiódł drugiego towarzysza. Manewr był zadziwiająco prosty.Młodzian pogubił się w ruchach, a ciemna szata zmamiła go. Smoliste skrzydłaopętały zmysły… Nawet nie poczuł jak klinga wbija się w jego trzewia.
  Pozostali oni dwaj. Przybysz rzucił się na złowieszczą postać zadając błyskawiczneciosy. Miecze co chwilę zwierały się ze sobą w śmiertelnym uścisku. Książezawirował w piruecie. Szczęk. Klinga ześlizgnęła się po mieczunieznajomego. Minne. Kruczoczarny skontrował. Ciął szybko i bezbłędnie. Książebył szybki. Odparował, wyginając prawie do granic wytrzymałości nadgarstek.Czarnolicy wykorzystał to. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę iwykorzystał pęd własnej broni. Szczęknęly kości. Krzyk. Urywany.
  Nieznajomy trafił w klingę doszczętnie gruchocząc księciu nadgarstek. Polałasię krew. Dużo krwi. Zbyt dużo. Nieznajomy nie czekał aż leżący na podłodzeksiąże się wykrwawi. Wiedział, że jeszcze ma szansę przeżyć, ale nieobchodziło go to. Wyszedł na deszcz, który zmył z niego ślady krwi. Miałzamiar walczyć.
Eeee… Lekko zagmatwane, przynajmniej ja nic nie kapowałem z tymi zaklęcaimi, czy strzelałą je Granger, czy Ciri
Ale ogólnie fajne… 🙂
Ja tam nie trawię Harrego Pottera i przez to między innymi mi się to nie podoba. Poza tym jakieś takie to opowiadanie o niczym. Jeżeli ma być ciąg dalszy to może być, jednak jeśli to już koniec to kończy się cokolwiek dziwnie. Niezbyt lubię opowiadania, w których nic się nie dzieje. Jeśli chodzi o styl to chyba nie ma się do czego przyczepić. No może za mało opisów. No i początek rozdziału drugiego jest jakiś pokręcony i zagmatwany.
Właściwie nie wiem jak to ocenić i na razie nie oceniam.
[i]Przez pomyłkę wstawiłem tu złe opowiadanie. Już poprawiłem. Przepraszam autorów obu opowiadań za zamieszanie.[/i]
No tak, to sporo zmienia.
Coś za dużo komentarzy nie zebrałem 🙂
To sie ciesz!
Jak mawial moj dziadek: „Dobrego nie trzeba chwalic, dobre samo sie chwali”
Wiec niech nasze oceny beda dla Ciebie komentarzem
PS: Zeby nie bylo tak cicho: Troche sie pogubilem, kto byl ksiazecym dupkiem, kto ksieciem, a skad nagle ta „krolewska klinga”. Sprobuje przeczytac jeszcze raz
Ciekawe. To kiedy ciąg dalszy?
Odpędzając muchy od swego ciała dochodzę do wniosku, iż opowiadanie to tym bardziej mi się podoba im bardziej jest zagmatwane. Mam nadzieję, że ten prolog będzie miał ciąg dalszy. M_F daję ci swojego denara.
Hmm…świetne opo:) Mam tylko dwie uwagi
1 i najwaznijsze – czemu to to takie krutkie?:) Ja chcieć więcej:)
2 i prawie nie ważne „ksiązecy dupek i przydupas” jakoś średnio mi do gustu przypadły. W wypowiedzi postaci by bardzo pasowały, jednak u narratora średnio mi pasuja
bosko bosko, tylko jeden mały zonk parszywiec za krutkie:) ale mi sie bardzo podoba