– Witajcie… Wkroczyliście właśnie w drogę bez odwrotu, której końcem i początkiem jest śmierć… Wielu z was się już o nią wiele razy otarło, wszyscy już ją spotkaliście, pewnie wielu spojrzało w jej bezdennie piękne oczy… Nie wybraliście, to ona was wybrała, jesteście jej posłańcami… wcale się z tym źle nie czujecie, chyba… Może jednak… coś w was tkwi… jakiś malutki odruch ludzkiego pfeee, ludzkiego, zresztą wszystko jest nieskończone i skończone w swej względności…
– Daruj sobie Amard, nie ściągałeś mnie tu z Poviss, żeby rozpatrywać zakamarki mego jestestwa, hemmm?
– Zamknij się Castel! – ozwał się ostry jak klinga głos, może inni chcą tego posłuchać, na ten przykład pan Sollbergen z Skellige, zwany jak memorizuję Łamimasztem? Czy się nie pomyliłem?
– W z-zzeby tttto byś psiaaa ma-mmma-ććć cc-sss nniie chciał-ozwał się wysoki mężczyzna okryty czarnym płaszczem z kapturem.
– A ww-wwięc pan Ssssollbergen sam rozważył ten problem – ciągnął dalej ironicznie uśmiechnięty mężczyzna.
– Arrgghh – zaripostował niezbyt artykularnie imć Sollbergen.
– Do rzeczy – powiedziała któraś z sześciu postaci stojących…
W zimnym lochu unosił się zapach wilgoci. Loch ten służył kiedyś do wymierzania śmiertelnych kar przez Oxenfuckiego kata niejakiego Mistrza Torgaaarda, potem był tu magazyn karczmy „U Gorgga”, jednak imć Gorgg będąc niezbyt bystrym gospodarzem i bardzo niezbyt bystrym rachmistrzem, szybko zaczął popadać w długi. Biedny Gorgg musiał uciekać z Oxenfurtu, bo sakiewka za bardzo brzęcząca nie była. Od tego czasu budynek stał odłogiem. Teraz jakieś 10 lat po ucieczce „niezbyt bystrego Gorgga”, w lochu wiejącym zgnilizną, wilgocią i przede wszystkim zimnem stało sześć postaci. Pięć odzianych w ciemne szaty z kapturami, natomiast jedna we wcale modny skórzany dublet.
– Szanowni panowie, wasze profesje i miana są znane, jak mniemam połowie kontynentu. Choć może, niektórzy do danej połowy nie należą, więc ujawnijcie swe godności. Mnie zwykli zwać Regmund Amard.
– Axo Castel, z Poviss, zwany magikiem.
– Sollbergen, psssia mm-mma ć, z Wysp Skellige, z okkkolic K-Kakaer Trold-dde
– Margo, z Bremervoord, zwany Margo
– Asterveld Garrind z Cidaris, zwany południowcem
– Grohlund znikąd
– Sama sielanka, elita …
– Amm-arrrd – warknał imć Sollbergen
– Na żądanie, khemm, do rzeczy, znacie zapewne niejakiego Gezemira
– Sukinsyn skazany za bratobójstwo, kilkanaście mordów, obecnie gnijący w twierdzy więziennej na granicy Kerack i Cidaris, przez bardów opiewanej jako „Zmora i Mór”
– Dobrześ poinformowany Margo – powiedział Regmund Amard
– Rozmawialiśmy dwa tygodnie temu – odpowiedział z uśmiechem
– Ów Gezemir to wprawny człek w waszym fachu, z tą tylko jedną różnicą, że wy będziecie do końca życia za pięć czy dziesięć koron uganiać się za niewypłacalnymi kupcami, tymczasem on bez wyrzutu zabije swego jaśnie oświeconego pana, bez zapłaty nawet, tylko dla spokoju, jak wy to określacie honoru…
– Amard, dzięki tobie wiem nareszcie, że jestem gorszy, mów do cholery – zaszumiał niewyraźnie Grohlund
– Ów Gezemir musi zostać uwolniony ze „Zmory” – powiedział jednym tchem Amard.
– To niemożliwe – zaszumiał ponownie Grohlund
– Panie Grohlund, a czy możliwe jest zabić bez skrupułów siostrę, rzekomo kapłankę Melitele? – zapytał z szyderczym uśmieszkiem Amard
W lochu zapadła cisza. Chwilowa i ostra jak brzytwa.
– Nic o tym nie wiesz psi synu – warknął Grohlund
– Wiem wszystko – odpowiedział imć Regmund, po chwili kontynuował – za uwolnienie Gezemira dostaniecie 1000 kovirskich bizantów. Do odebrania w Redańskim Banku Narodowym z siedzibą w Oxenfurcie…
– Weksel? – zapytał Axo Castel
– Nie, podajcie się na moje imię – odpowiedział spokojnie Amard
– Gezemir ma się tu znaleźć za czternaście dni, do Cidaris popłyniecie statkiem, wrócicie również, będę tu. Zgadzacie się panowie?
W lochu ponownie zapadła cisza. Przenikana tylko delikatnymi szmerami w kątach sali.
– Panowie – powiedział Axo Castel – wydaje mi się że każdy przystanie na tą umowę, moje życie nie jest dla mnie aż tak wartościowe, żeby nie zaryzykować tysiąca bizantów, co myślicie?
– Jak będzie, tak będzie, ja już znam nieco „Zmorę” – dodał Margo, spoglądając po reszcie.
– Dobra Amma-rr-rd-rd idziemy na to – wyjąkał Sollbergen
– Odpowiednia decyzja – zakończył rozmowę imć Regmund
– Po co ci Gezemir – zapytał Asterveld Garrind- zwany południowcem?
– Potem się dowiecie, jutro wypływa statek do Cidaris, jutro z rana… Możecie już iść.
Po kilku chwilach pięciu ludzi wyszło z lochu, kierując się skrzypiącymi schodami na górę.
Gdy już kroki ucichły, w lochu zapłonęło nagle kilka pochodni, z kątów wyszło sześciu kuszników, jeden z nich szarpkim krokiem podszedł do Regmunda i wydukał.
– Łatwo się psie syny ugodzieły, nawet się cholera nie targowały, psie syny, chędożone zabijaki, charakterniki wielkie…
– Ano szybko – odpowiedział, zadumany Amard
Axo Castel syn kowala z okolic miasta Mirt, po raz ostatni obejrzał się na nieco odrapaną z niebieskiej farby łajbę o dźwięcznej nazwie „Ostroga”. Popędził konia i ruszył wraz ze swymi „towarzyszami”.
Ten, jak mu tam było…Margo wymyślił, żeby nie zatrzymywać się w stolicy, tylko spinać konie i jutro z rana wypić piwo w karczmie przed Czarnym Zamkiem, czy jak oni to określają „Zmorą”. Chwilę zadumy przerwał mu głos.
– Szybciej Castel, bo nie doj-jje-je-edziemy tam na B-b-bi-irke!
Axo spojrzał na ogorzałą twarz Sollbergena zwanego Łamimasztem. Na silnym siwku jechał wysoki i barczysty mężczyzna, na jego podbródku widniała brązowa „kozia bródka”, miał wyraźne rysy twarzy, zwyczajne oczy, a jego wysokie czoło przekreślała poprzeczna blizna.
Miał lekko przerzedzone, brązowosiwawe włosy. Pod prostym nosem znajdowały się zacięte usta.
– C-c-coo się cholera g-gga-gapisz !? – warknął Łamimaszt
– Już cholero jadę! – odkrzyknął Castel, popędzając konia.
Przez pustą równinę jechało pięciu ludzi. Nad niezmiernie równym stepem wisiały szare, zapowiadające deszcz chmury. Zresztą pogoda to zwiastowała. Było duszno, parno a po czołach podróżników lały się strugi potu. Powietrze stało w miejscu, było suche i zdawało się być nieświeże. Margo z Bremervoord, ściągnął lekko wodze i krzyknął.
– Zara będzie noc, do „Zmory” kieś czterdzieści parę kilometrów, golnijta se porządnie i jadymy.
Grohlund „golnął se” porządnie i podrapał się po czole. Posiadał czarne włosy do ramion, czarne oczy a do tego bardzo bladą cerę, często mylono go z wiedźminem, parę razy ludzie sprawdzali czy jest wąpierzem. Splunął. Popędził konia.
Noc minęła spokojnie. Prawie. Mokro. Gdy zapadł zmrok zaczął siąpić deszcz. Podróżnicy przyjęli go jako ożywczą ulgę, ale po kilku godzinach mieli już tych powolnych kropelek serdecznie dość. Mżawka była zimna i często coś niemile wpadało za kołnierz.
Słońce oświeciło przeciętną, wąską twarz, przeciętne usta, przeciętne włosy i nieprzeciętne oczy. Oczy głębokie, straszne, nieznające wybaczenia. Oczy spoglądały na znajdującą się jakieś pięć kilometrów w linii prostej niby osadę. Na jednej z wież łopotała leniwie, mokra, czerwona flaga, z białym orłem.
– „Zmora”, ch-chollera, al.-ll-e pier-eru-rru-un wielki – wyjąkał zmoknięty imć Sollbergen do przeciętnie wyglądającego Axo Castela
– Margo, gdzie ta gospoda cośmy mieli wypić tera piwo? – zaszumiał imć Grohlund
– Czekajta, za parę minut galopem będziewa.
W gospodzie panował półmrok, przez okna nie przechodziło zbyt wiele światła, a i świece tlące się gdzieś w kątach nie były skuteczne. W głównej izbie siedziała tylko piątka ludzi.
Karczmarz zauważając brzęczące sakiewki u pasów podróżników, od razu zaoferował piwo oraz syte śniadanie. Po spożytym w milczeniu posiłku wszyscy udali się w zmęczeniu na spoczynek. Posłania śmierdziały wódką i potem.
Pięciu synów nocy
Pięciu posłańców śmierci
Po niechcianego idzie
Towarzysza
który niby do celów większych
Pięciu pośród mroku
Z mrokiem w sobie
Pierwszy strażnik zginął od rzuconego przez Castela noża. Stal ugrzęzła w gardle. Wszyscy po kolei wspięli się na palisadę. Potem ruszyli, przedzierając się jak nocne mary w kierunku budynków więziennych. Byli już blisko. Już każdy widział znaną im dobrze twarz Gezemira….
Sollbergen poczuł nagły ból. Przeszywający. Szybki. Padł na kolana. Namacał wbitą w plecy strzałę. Próbował coś powiedzieć. Charknął krwią. Ujrzał twarze swych towarzyszy. Ironiczny uśmieszek tego diabła Margo. Nie. Został już sam. Jego towarzysze zniknęli niczym mgła. Wojownik wyciągnął topór. I powoli odwrócił się w stronę, skąd przyleciała strzała… Kolejna… Śmiertelna.
Usłyszał tylko kroki, powolne, oddalające się.
Następny zginął szemrzący niewyraźnie Grohlund. Potem zbyt pewny siebie Margo. Obydwaj mieli pilnować tyłów. Źle pilnowali.
Noc była bardzo ciemna, tylko czasami przez krótkie chwile księżyc oświetlał „Zmorę”. Strażnik pilnujący budynku więziennego, zoczył tylko blask klingi, potem straszne oczy. Asterveld wywarzył zamek, drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. W środku, było ciemno. Garrind zawarczał.
-G ezemir!
W pomieszczeniu coś się poruszyło.
– Gezemir! Sukinsynie! Wyłaź!
Przed Asterveldem stanęła jakaś postać. Księżyc oświecił jego opętane, przekrwione oczy. Ozwał się niski, zimny głos.
– Czego?
– Spieprzaj stąd! Jedź do Oxenfurtu, pytaj o Amarda! Szybko, spieprzaj.
<krzyk>
– Cholera Castel, spieprzaj psi synu do Oxenfurtu.
Gezemir wybiegł z więzienia. Po chwili zniknął w mroku.
-C holera Castel – sapnął Asterveld – za co my umieramy?
<powolne kroki>
– Castel, słyszysz? Zaraz ja też umrę
– Za ideę, umieramy za ideę – odpowiedział Castel
<szczęk cięciwy>
– Cholera, za jaką ideę?
– Naszą ideę. Pamiętasz, co mówił Amard, naszą ideę, kto wie, która idea dobra…
<charknięcie>
Asterveld upada na ziemię. Nad leżącymi ciałami stanął człowiek w opończy z wymalowanym symbolem Kreve i godłem Redanii. Splunął. Cykady zaczęły śpiewać, odgrywać pieśń dla poległych, opiewać śmierć kolejnych głupców, niepotrzebną, kolejną, śmierć…
Roczniki Tretogorskie
12 czerwca 1250 wg. miary ludzi – Jaśnie Oświecony Pan na tronie Redanii Foltest, przez kiego niegodziwca zaatakowany, cudem, dzięki Kreve uratowany przez niejakiego Lofthunga rycerza znanego w całym świecie inkwizytora i obrońcy Boga Kreve. Ów człek dzielny zginął z ręki niegodziwca, zamachowiec jednak cięty w skroń zmarł również.
<krzyk> – co to miało być?? I ja nie kapuję końca.. Tego rocznika… Wogóle fajny art…
Opowiadanie przyzwoite. Nie poczułem żadnego klimatu. Niektóre dialogi wydają mi się sztuczne (np. kwestia kusznika) i styl w niektórych miejscach też pozostawia trochę do życzenia.
Hmmm… Nie czaję tego opowiadania. Strasznie namotałeś, ciężko się tu doszukać sensu i przesłania. I te roczniki… Styl pozostawawia sproro do życzenia, są też błędy merytoryczne. Nie podoba mi się np. określenie „zwykłe oczy”. Nie można mieć zwykłych oczu, zawszę są „jakieś” (mogłeś chociaż kolor podać). Momentami dialogi są sztuczne i nijakie. Bardzo przeciętne opowiadanie.
Moją rolą odpowiadać na komentarze, więc
-przesłąnie i interpretacja to osobista sprawa każdego czyttelnika, bardzo mi przykro że go nie dostrzegłeś, może je po prostu zbyt dobrze ukryłem
-określenie zwykłe oczy użyłem specjalnie, tak po prostu, styl (moim zdaniem) podobny do Sapka, używąłem przenośni itp
-znaczenie słowa błąd merytoryczny w tym znaczeniu nie rozumiem
-sztuczne dialogi-możliwe, ale tylko czsasami
-zwykłe oczy no wiesz, kolor może grubość spojówki, wiesz kolor , typ oczu nie był w tym wyrażeniu najważniejszy
-kwestia kusznika-co to znaczy
-klimat to klimat-zjawisko uboczne i chwilowe(czasami)
-styl, hmmm-styl to wg mnie mam dobry-„swoisty”
-roczniki-hmmm lubię niedopowiedzenia,opisywanie wszystkiego to nie moja kwestia, nie mój styl
-<krzyK>tak określałem odgłosy w tle
Dziękuję za krytykę i oceny, oczekuję dalszej dyskusji
Nie czytałem opowiadania – ograniczyłem się tylko do tych „Roczników” „na spróbowanie”. I co? Mam nadzieję, że całość nie prezentuje się tak, jak ta notatka. błędy intepunkcyjne, błąd przy skrócie (powinno być „wg” zamiast „wg.”), i styl – ciężko się tam połapać, co kto zrobił i co się z nim stało… Jak sam widzisz, nie za bardzo mi się chciało czytać całość po tych paru linijkach… A dziwi mnie, że nie wiesz, co to znaczy „wygłaszać kwestię” (to co do tej kwestii kusznika). I jeszcze coś do tych didaskaliów, które zauważyłem. To opowiadanie czy dramat, że umieszczasz „<krzyk>”, „<charknięcie>” itp.? Chyba jednak skuszę się na przeczytanie tej całości, ale z oporami…
Co do wzorowaniu się na stylu ASa (sapkowie to fani Sapokowskiego, ponoć on sam nie lubi jak się go nazywa mianem sapka : )) to jeszcze Ci do niego sporo brakuje. On używa różnych środków stylistycznych z łatwością a u Ciebie jest to wg mnie trochę wymuszone. Twój „swoisty” styl też mi się nie spodobał – w kilku miejscach jest nieźle w kilku innych słabo. Podsumowując – jeszcze musisz dużo popracować zanim zaczniesz pisać teksty, które się mi spodobają : ).
Mam nadzieje że mi kiedyś wybaczysz, mości lassarze,ze smiałem wysłac ten art
za sapka przepraszam mam nadzieję że się nie obraził
kwestia kusznika jest stylzowana na gwarę, świętokrzyską
przepraszam wg(.)
-tekst roczników też jest stylizowany na średniowieczny
-dajmy na to że jest utwór synkretyczny
-co do Asa to wiem ze mi do niego duzo brakuje, niestety tobie tez brakuje duzo do dobrego recenzenta, kogutowi tez
Sorry za bluzgi, to pierwsze odczucia
Make rpg no war
oczekuje dalszej krytyki
Ale ja nie mam Ci niczego za złe : ). Nie miałem zamiaru być w swoim komentarzy złośliwy, jeżeli tak to odebrałeś to przepraszam. Stylizacja na gwarę mi się podoba, ale cała kwestia kusznika brzmi dla mnie bardzo sztucznie bo jest za dużo w niej epitetów : ) („)Łatwo się psie syny ugodzieły, nawet się cholera nie targowały, psie syny, chędożone zabijaki, charakterniki wielkie”), Może to jakieś moje subiektywne odczucie. Co do bycia dobrym recenzentem to się za takiego nie uważam bo nigdy recenzji nie pisałem ani nie czytuje ich za wiele. Napisałem co wg mnie jest do poprawienia. Pozdrawiam
O to mi chodziło0 konkrety
-kusznik mówi nieskładnie, to specjalny zabieg stylistyczny, wiem trioche to dziwne-miogłem dodać ocś o tym ze jest podpity itp…
Również pozdrawiam i zyczę wszystkiego co w rpg najlepsze
Ja mówiąc o stylu miałem na myśli nie język, jakim notka została napisana, a fakt, że nie bardzo wiadomo po jednokrotnym przeczytaniu, co się z kim stało. Kto zginął ratując, kto dostał w skroń… O to mi chodziło. A didaskaliów nadal nie rozumiem.
Dziękuję, proszę o jeśli można oceny
didaskaliów używałem po to by całą sytuację przyśpieszyć, lepiej napisać<krzyk> niż nagle dało się słychać krzyk z tyłu czy coś
O, to już wiele wyjaśnia. Ale AS, na którym ponoć się wzorujesz, używał sposobu pisania o takich szybko dziejących się wydarzeniach znanego choćby z książki M. Białoszewskiego „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. Sam natknąłem się na taki problem i postanowiłem rozwiązać sprawę podobnie – jeśli chcesz zobaczyć wynik tej decyzji, to wejdź do mojego profilu, kliknij w link do mojej strony, tam wejdź do działu „Nasze prace” i kliknij „Krzyż na drogę” (mam nadzieję, że nikt nie oskarży mnie o robienie reklamy).
Chciałem, ale na mym ekranie ukazał się tylko duży czerwony napis error 404, czy jakoś tak
Musisz wymazać „www”, wtedy strona ci się otworzy.
Przepraszam. Mam jakieś dziwe przyzwyczajenie dawać przed każdym adresem „www” ;). Teraz jest już dobrze…
Co mi ten art przypomina?
Wiedzmin, the Movie
Sceny wybrane z jakiejs „wiekszej calosci”, ale ich dobor nie zawsze najtrafniejszy. Bohaterowie ledwo co nakresleni, nie wiemy, kto i dlaczego ich wyslal i po co sie zgodzili. Na koncu umieraja wszyscy, a potem ktos i jeszcze ktos i juz nic nie wiemy. Podejrzewamy jakas intryge, a ten typek z kusza to pewnie ten inkwizytor z koncowki ( i nowy archetyp autora 🙂 ).
To ogolne wrazenie. Podobalo mi sie ubarwienie mowy i ogolnie nastroj zagadki, intrygi, nieuchronnej zguby. <krzyk> jest taki sobie, ale tu jest internet, nie matura, wiec skrotowce niech tam beda. Nie podoba mi sie tytul. Niepotrzebne sa moim zdaniem opisy ze „szlaku” (nie poznajemy blizej ani bohaterow, ani ich misji) i puenta, ktora tez nic nie wyjasnia, a sugeruje jakies glebsze i tajemnicze intrygi. W takiej krotkiej formie takie „ozdobki” sa troche nie na miejscu.
Daje 4 z minusem i czekam juz na wersje telewizyjna (con 13 odcinkow serialu)
Kręcenie filmu właśnie trwa :))))
W roli głównej zagra Krzysztof Krawczyk -Axo Castel
Ryszard Rynkowski-Sollbergen
Każdy chętny aktor nie będzie odrzucony
Sponsorem Filmu jest MR Lew Rywin
Opowiadanie jest trochę niespójne(te wycinki jak to ująłeś), poniweaż byłem podczas pisania ograniczony do 8000 znaków ze spacjami(i tak jest ich chyba koło 10000)
Powód było to i chyba jest opowiadanie konkursowe(zostałem wyróżniony)
Konkurs dla wiedźminomaniaków Beer’a, Beer niestety nie zmieścił tego opowiadania w Inkluzie(miało być), ani nawet o nim nie wspomniał
Dzięki za fachowe rady