Witajcie w Hołopolu, dobrzy synkowie! Pierwszy raz zbłądziliście między nasze skromne sadyby? Chętniście posłuchać dziadka Gryzimacha? Jam najstarszy człek w całym Hołopolu, na ten Imbaelk jużem osiemdziesiątą wiosnę oglądał i ziemię tą znam jak żaden inszy Hołopolanin. Jeśliście ciekawi Hołopola, to kupcie owczypędu dziadkowi Gryzimachowi i rozsiądźcie się na ławach, a ja wam wszystko pięknie opowiem.

Owczypęd to hołopolskie piwo, warzone z dziko rosnącego jęczmienia. Smakuje tylko miejscowym, każdy przyjezdny po łyku stwierdzi, że zgodnie z nazwą jednym ze składników musi być owcza uryna.

         Będzie to już lat temu z trzy i pół setki, kiedy przodki nasze przywędrowały z Redanii na hołopolską ziemię. Biedna okrutnie im się wydała, tako i ją gołym polem nazwali. Ale zostali, zbudowali sadyby, wyprowadzili owcze stada na hale. Życie toczyło się od jednego strzyżenia owiec do drugiego, aż tu w czas, gdy osadniki doczekali się pierwszych wnuków, wybuchła wojna. Trafił nam się wtedy mądry wójt, co na wieść o kaedweńskim wojsku idącym na Hołopole w porę kazał stada w jary wyprowadzić i w pustulskich jaskiniach się pochować. Żołdactwo opuszczone wsie spaliło do gruntu, pewnie dlatego, że nie było bab do gwałcenia i dobytku do rabowania. Gdy się nasz tretogorski pan z władyką Ard Carraigh ugodził, okazało się, że my teraz Kaedwen i margrafowi z Daevon daninę płacić i rekruta słać mamy.

Mowa o wojnie toczącej się w latach 980-981, w której sojusz Kaedwen i Aedirn odniósł zwycięstwo nad Redanią. Pokój zawarty w Hagge oddawał Kaedwen szereg redańskich ziem, w tym Hołopole.

        Nie wszystkim chciało się grodzić od nowa. Wyruszyli oni w Kovirze szczęśliwości szukać, bo plotki wonczas krążyły, że tam złoto w górach, a miód i mleko w rzekach. Albo szczęśliwość znaleźli, albo ich wojny wygubiły, co to niedługo potem rozszalały się na zachodzie za Pustułami, bo żaden nie wrócił. Nas pożoga ominęła, choć i tak niespokojnie było. Tyle narodu wtedy przez przełęcze waliło w obie strony, że aż pustulskie trolle na pomysł wpadły nowy szlak przez góry otworzyć. Most nad Braa między Trzema Szczytami przerzuciły, żeby myto od ludzi ściągać. Zza gór schodziły się do nas niedobitki książęcych armii przez Kovir i Poviss pogromione, hengforskie chłopy i rzemieślniki, a z nimi do Hołopola przyszedł postęp. Stanął wtedy na naszej ziemi zgrabny gródek z kołowrotem, a w nim karczma i rynek i świątynia Kreve i chram Huldry i cechowe siedziby. Inaczej było z najemnikami, co im droga do Koviru wiodła przez Hołopole. Ci nam straszne burdy i poruty wyczyniali. Choć dobrze sypali srebrem, ledwo starczało na strat powetowanie. Kaedweńska królewna, Aideen jej było, co słuszną kompanię na północne wojny wiodła, w hulaszczym zapale ćwierć osady puściła z dymem w grodzie stajanie czyniąc.

Trzy Szczyty to Pustula, Chiava i Skakunowy Ząb. Strzegą one jednego z wielu górskich strumieni tworzących rzekę Braa, które Hołopolanie wszystkie razem zowią po prostu Braa, czym wzbudzają konsternację przyjezdnych i doprowadzają kartografów do szewskiej pasji. Każdy ze szczytów ma przynajmniej 1000 m n.p.m, a najwyższy – Pustula – ma ok. 1400 m n.p.m. Woda wydrążyła w nich wiele głębokich jaskiń bogatych w fantazyjne formy krasowe. Stanowią one doskonałą kryjówkę dla różnej maści stworzeń, w tym echinopsów, wespertyli, barbegazi, koboldów i – jak się niedawno dowiedziało Hołopole – także smoków.

Wojny Północne, które szczęśliwie ominęły Hołopole, toczyły się w latach 989-1014 i skończyły się podbojem wszystkich małych księstw na północ od Buiny przez Kovir i Poviss, w tym leżącego na zachodnich stokach Gór Pustulskich księstwa Caingorn.

         Skończyły się wojny na zachodzie i nastały pomyślne czasy dla Hołopola. Razem z nami cieszyły się mostowe trolle, gdy wozy kupieckie z Koviru zaturkotały na górskich szlakach. Za mięso, wełnę i sery zachodni kupcy zostawiali złociutkie bizanty, takie, że aż ząb się łamał! Bogaciło się nasze miasto, nasze cechy i wójtowie w siłę rośli i majętność, a nasze wielkie jarmarki w Birke i Belleteyn sławne były w okolicy.

Birke jest obchodzone w Hołopolu w sposób szczególny i nosi tu nazwę Święta Wycielenia. Jest uczczeniem czasu największej płodności wśród zwierząt hodowlanych. Cielęta i jagnięta urodzone w ten dzień są rytualnie – poprzez całopalenie – składane w ofierze Huldrze, Bogini z Krowim Ogonem, co ma zapewnić płodność i pomyślność stad przez następny rok. Wejście w związek małżeński tego dnia ma gwarantować młodym liczne zdrowe i silne potomstwo, toteż wiele par zwleka z pobraniem się aż do Święta Wycielenia. Gdyby się zdarzyło, że żadne jagnię ani cielę nie przyjdzie żywe na świat tego dnia, zwiastuje to nieprzychylność bogini i oznacza mór i zarazę stad, a w najlepszym razie mało młodych, wełny i mleka przez najbliższy rok.
Bajarz (przygoda). Zbliża się Birke i okazało się, że tylko jedna jedyna owca ma szansę urodzić w Święto Wycielenia. Tymczasem w przeddzień święta ta ważna owca umiera. Blady strach pada na Hołopolan, ktoś podobno widział Dziewicę Moru… Może komuś zależało na ich zastraszeniu i dopomógł owcy nie doczekać święta? Czy był to kapłan Kreve zazdrosny o wpływy, jakimi cieszy się wśród ludu kapłanka Huldry? Wędrowny prorok, który chciał zdobyć posłuchanie dla swojej interpretacji wieszczby Itliny? Odrzucony adorator, który nie chce dopuścić do ślubu swojej ukochanej? Namiestnik Gyllenstiern, który uważa, że wśród przestraszonych poddanych łatwiej umocni swój nadwątlony autorytet? A może to znak Tedd Deireadh, krowy zaczną dawać krew zamiast mleka, Dziewica Moru pokazała się naprawdę, a w samo Birke po hołopolskim niebie przegalopuje Dziki Gon?

         Margafowi nie w smak była ta nasza z Kovirczykami zażyłość, choć słuszny podatek żeśmy mu do Daevon odprowadzali. Na górskim szlaku na zachód od trollowego mostu warownię sobie wznieść kazał. Wiele potu i krwi naszej wsiąkło w tej warowni posady, stada zaniedbaliśmy, ale w końcu stanęła, na zgubę naszą. Żołdactwo, co mu w twierdzy margraf warować nakazał, wstręty kovirskim kupcom czyniło, towar im zabierało albo cliło ponad miarę, łapówki wymuszało. Przestali oni tedy do nas przyjeżdżać, a margraf podatków zmniejszyć nie myślał. Głód wielu nam rychło w oczy zajrzał, stada nasze wybiedzone trzebić trzeba było, żeby dziatki nasze wykarmić. Nawet trolle most nad Braa opuściły żadnego zarobku z niego już nie mając. Poszło tedy sporo chłopa we flisaki. Biegiem Buiny i Braa nasze hołopolskie dobra wędrowały na zachód do Hengfors, do Rinde, do Mirt, a nawet do Yspaden hen daleko nad wodą bezkresną, co ją Wielkim Morzem nazywają. Od skapienia poratowały nas wonczas pany redańskie i czarowniki, co bardzo sobie w naszych serach zasmakowały i płaciły za nie dobrą novigradzką monetą.

Hołopolskie sery cieszą się w Redanii dużą popularnością. W dobrym guście w większości szlacheckich siedzib jest po posiłku podać gościom ser zapustulskich serowarów, który łatwo rozpoznać po marce wyciskanej przez cech, przedstawiającej górę Pustulę i barani łeb. Kupić je można na targach i jarmarkach wzdłuż środkowego i dolnego biegu Buiny między kwietniem i wrześniem. Serowarzy znad Braa oferują ponad 30 gatunków serów krowich, owczych, kozich i mieszanych. Najsławniejsze z nich to słony owczo-kozi guciołek, delikatny owczy podniebnik, miękki i pikantny liderkranc oraz aromatyczny prum-prum, którego receptura jest pilnie strzeżoną tajemnicą cechu. Nawet czarodzieje, wśród których prum-prum robi furorę jako dodatek do wina, nie mogą się zgodzić co do zawartych w nim ziół, które to są przyczyną jego niepowtarzalnego smaku.
Bajarz (przygoda). Powracający flisacy przynieśli niepokojące wieści o serach z podrobioną hołopolską marką, które pojawiły się na jarmarku w Mirt. Podobno burmistrz Neville z Rinde tak się struł podrobionym serem, że musiał wzywać medyka. Cech Serowarów nie może dopuścić do takiego partactwa, gdyż odbiorcy stracą doń zaufanie, dlatego jest skłonny dać nagrodę za wyjaśnienie sprawy. Czy jest to nieudolna próba zarobienia paru groszy na cudzej reputacji, czy może pierwsze posunięcie w celu złamania serowej potęgi Hołopola? Czy odpowiedzialni są za to lokalni partacze, konkurenci z Poviss, a może to nieczyste zagrywki handlowe tych szalbierzy – psia ich mać cholernych nieludzi – Biberveldtów z Rdestowej Łąki? Czy niedawne tajemnicze zniknięcie mistrza Mikuły, który znał większość receptur, może mieć coś wspólnego z całą sprawą?

         Nastał rok 1065 i zewsząd docierały plotki, że król nasz szykował się wespół z redańskim na zbrojną z Kovirem rozprawę, by się o zachodnie lenna upomnieć. Tak tedy wyglądali Hołopolanie królewskich hufców słusznie dumając, że przez pustulskie przełęcze na Caingorn iść będą. Wojenne zwyczaje dobrze poznawszy, zawczasu część dobytku w góry unieśli i stada wyprowadzili na wysokie hale. W pewien dzień majowy błonia między Buiną i Braa zapełniły się wojskiem. Ech, to musiał być widok! Wszystko na pięknych gleańskich konikach, wypolerowane blachy, wiatrem targane proporce z czarnym jednorożcem w polu złotym, jeźdźcy groźni, w walkach bywali, a między nimi Bura Chorągiew najznamienitsza. Sam wojewoda margraf hufce te wyśmienite prowadził. Dumali Hołopolanie tedy, że jak Radowid choć w połowie tak zacnych wojenników ciągnie, to już po Kovirze. Nieliczni jeno, co przed laty z Caingorn pierzchali przed kovirską nawałą, powtarzali, że kto wojuje z Kovirem, ten przykrywa się żwirem. Ale kto by im tedy wiarę dawał takie mężne rycerstwo oglądając!
         Wiele hołopolskich chłopów siłą w ony czas wzięto do taborów, a i owieczek zabrano na żołnierski wikt, po czym armia znamienita poszła w przełęcze. Wyglądały tedy baby gońców wieści o zwycięstwie niosących. Miast tego w trzeci tydzień od wyprawy pobite rycerze zaczęły wracać, a wojewoda tak szybko uchodził, że nawet w grodzie nie stanął. Pokazało się, że prawi byli ci, co jatkę Kaedweńczykom wróżyli. Z najbitniejszej Burej co czwarty jeno w siodle wrócił. A z naszych do sadyby nie wrócił nikt, bo margraf w ucieczce taborem się odgrodził i na pastwę jazdy pancernej Hołopolan zostawił. Dumał już wójt nasz, czy grodu nie poddać, jeśli najezdnik lud oszczędzić obieca, ale się pokazało, że nie takie były Koviru zamiary. Ten tylko na górskim szlaku stanął, warownię naszymi rękami postawioną zdobył i zburzył, po czym do Caingorn wrócił i tyle go było. Plotki potem przyszły, że królowie zgodę przybili, ale radości z tego nie było nijakiej, jeno ból i sromota z synków naszych, co gdzieś tam w polu nieznanym na zawsze zostali.
         Przez sto lat ponad złe przygody omijały Hołopole. Nie było jeno tego pożytku ze spokoju, co onegdaj nam się rozwijać dopomógł. Na przełęczach próżno było karawan kupców wyczekiwać. Jużci dlatego, że Kovir w swoich krainach owczym chowem się zajął, jużci dlatego, że króle nasze dla zapustulskich kupców okrutne w handlowaniu uczynili przeszkody. Margraf daevoński co jeden, to gorszy dla nas był, jakby im wszystkim biedne Hołopole solą w oku stało. Nie dziwujcie się tedy, synkowie, żeśmy na niego cepy podnieśli, gdy Falka wołała z niesprawiedliwością rozprawy.
         Onegdaj, jako po każdych żniwach zjechał do nas włodarz margrafowy, poborca. Znali go w Hołopolu już od roków paru, wiedzieli, że próżno by szukać większego niż on kurwiego syna. Co się ukryło, wszystko wywęszył i zabrał, a jak niczego nie było, to nahajem lał każdego, kto mu się nawinął, a lał do krwi i do śmierci czasem. Ciekawiście, synkowie, dlaczego jemu jaki przypadek nieszczęsny się nie wydarzył? Ano nie było jak, bo bandę rezunów, wywołańców za sobą wiódł, takich, co ich w Readnii czy Kovirze stryki czekały. Poborca w prawie margrafowym będąc dawał onym zbójom na naszych niewiastach i chudobach używać, a i nie źlił się na nich, gdy ubijali człeka, co próbował im na drodze stanąć.
         Zjechał on do nas akurat w czas, gdy flisaki wieści przywieźli, że Falka Mirt z dymem puściła, czarodziejów tamój pomordowała i na Tretogor idzie, a za nią lud prosty, co pomsty za wszystkie swoje krzywdy szukał. Już wtedy młodzi szemrali, czyby się do buntu nie przyłączyć. Mowili: niechaj jeno włodarzowe rezuny dotkną naszych żon, sióstr i córek, a my z nimi inaczej pogadamy, jako nas Falka wyuczyła – widłami, kłonicami i kosami. I ogniem z nimi pogadamy. A oni dotknęli, jak tylko popili trochę.
         Dziadunio mi opowiadali, że był wtedy w Hołopolu stelmach, co akuratnie z pielgrzymowania na Święto Nis wrócił. A na pielgrzymowaniu świata tyle zobaczył, ile żaden Hołopolanin nie oglądał. Gadał, że inni pielgrzymi opowiadali mu, że w kovirskim Kręgu jak intruz jaki wejdzie w święte dąbrowy, to druidzi go łapią i w wiklinowych pałubach palą. Wymyślił, pry, u nas też jest Wiklinowa Baba, co z tego, że z drewna i słomy i że to gospoda nasza, nową sobie pobudujemy. Gadał, że pomsta za podłość i skurwysyństwo Hołopolanom wyrządzoną rzecz najpierwsza, że bać się nie lza, bo teraz pod Falki przewodem nastanie nasza kmieca sprawiedliwość. Lud prosty posłuchał stelmacha i czerwonego kura hulającym w gospodzie puścił, uprzednio wyjścia wszystkie kłodami zaparłszy. Śmierć okrutna włodarzowej kompanii miast pragnienie krwi ugasić, rozpaliła je jeno. Chwyciwszy tedy co kto miał w szopie groźnego ruszył lud hołopolski ciżbą na Daevon pożogą drogę marszu swego znacząc.