Bremervoord

Trudno oprzeć się czarowi Bremervoord – jego wybrzeżom z majestatycznymi, dumnymi klifami, potężnym falom rozbijającym się o wapienne skały, plażom przechodzącym nagle we wrzosowiska, syrenom radośnie pluskającym się w wodzie, krzykowi mew o poranku i chłodowi morskiej bryzy. Daj mi rękę i przejdźmy się po plaży, a ja opowiem Ci o tym, co w Bremervoord najpiękniejsze…

Au quai d’la fosse est amarré
Le beau trois-mâts chargé de blé
Au bras d’tribord arričre
Brassons bien partout carré
Nous somm’s plein vent arričre.

Księstwo Bremervoord jest położone na skalistym półwyspie na zachodzie Kontynentu. Ze względu na otaczające je z trzech stron wody Wielkiego Morza, panuje w nim typowo morski klimat, z łagodnymi zimami i nieco chłodnymi, deszczowymi latami. Mimo całkiem przyzwoitych warunków klimatycznych, nieurodzajne, powstałe na piaskowcach i wapieniach gleby nie pozwalają na rozwój rolnictwa. Środek lądu zajmują ogromne połacie łąk i lasów, gdzieniegdzie jedynie poprzecinane pasmami pól i urozmaicone osadami zamieszkanymi przez rolników starających się wydrzeć ile się da z jałowej ziemi, najczęściej otoczonymi dla bezpieczeństwa ostrokołem, gdyż na tych obszarach nietrudno o lykantropa czy inną gadzinę. Na gęściej zaludnionym wybrzeżu, w licznych wioskach i miasteczkach, rozwija się handel i rybołówstwo, którym to zajmuje się większość mieszkańców Bremervoord.

Roślinność w głębi półwyspu niczym nie różni się od tej występującej na reszcie Kontynentu, jest równie bujna i obfita, jednak nad brzegami morza występuje już tylko kilkanaście rodzajów paproci, traw i mszaków. W wodzie i na obmywanych przez nią stromych skałach rosną glony i porosty wszelkich kształtów i rozmiarów – morszczyny, morskie trawy, żabirośle, szkarłatnice i wiele, wiele innych, w tym także i algi jadalne – wykwintny przysmak, którego zabraknąć nie może na żadnym książęcym czy królewskim stole. Prócz rozmaitych wodorostów, w przybrzeżnych wodach znaleźć można niezliczone gatunki ryb, mięczaków i skorupiaków lub gąbek i ukwiałów, których ogromne kolonie rozwinęły się na wulkanicznych rafach wieńczących przylądek. Ale kraby, mątwy, omułki, strzykwy i wężowidła nie są jedynymi mieszkańcami morza – w marynarskich karczmach i gospodach usłyszeć można opowieści o gigantycznych ośmiornicach, smokożółwiach i krakenach, a także o nadlatujących znad lądu gryfach i wyvernach, które nagle spadały z nieba na niczego się nie spodziewających żeglarzy, mordując ich co do jednego. Nie mogłoby również zabraknąć morskiego ptactwa – albatrosów i mew, których krzyk zapada w pamięć na długie miesiące…

Na końcu półwyspu, na kamienistym przylądku, znajduje się stolica księstwa – miasto Bremervoord, które od zwykłej rybackiej osady odróżnia jedynie górujący nad nim zamek księcia – masywna, ascetyczna budowla z szarego kamienia, bardziej przypominająca fortecę czy twierdzę, niż wysublimowane i wymuskane elfie pałacyki. Wokół pałacu rozpościera się kilkadziesiąt krytych strzechą domków o bielonych ścianach, niżej są keje i cumujące przy nich brygi, a dalej już tylko groźne i dzikie odmęty Wielkiego Morza.

Miejscem godnym odwiedzenia jest z pewnością stary port rybny, który, ze względu na unoszący się tam, niekoniecznie przyjemny, zapach został zbudowany w pewnym oddaleniu od reszty stolicy. Mimo, że już obecnie nie jest używany i brakuje mu tak typowego dla portów pośpiechu, przekrzykiwania się, przekleństw i biegających we wszystkie strony kupców, pachołków i żeglarzy, a życie toczy się nieśpiesznie, wciąż zachował swoją czarującą, bajkową atmosferę. Nie sposób uwolnić się od melancholijnego uroku, który roztacza 'cmentarzysko’, czyli wyschnięte doki, w których po dziś dzień stoją stare galery i drakkary. Nie brak tu również tawern i wyszynków, gdzie można usiąść w kącie z kubkiem grogu lub cydru i posłuchać fantastycznych opowieści sędziwych marynarzy. Może będzie to legenda o Stołowej Górze, na której starli się ponoć sam Kreve i Coram Agh Ter, może bajanie o chutliwej Deahwt, przez którą Ys, perła zachodu, na zawsze została pogrzebana pod morskimi falami, może niewiarygodne opowieści o tym, co przydarzyło się morskim wilkom podczas jednej z ich wielu wypraw, gdy na zrefowanych żaglach sunęli w dół cieśnin Skellige, a może po prostu przyjdzie posiedzieć w ciszy i posłuchać fal przyboju, których huk rozbrzmiewa na całym przylądku i powspominać tych, którzy kiedyś wypłynęli, by już nigdy nie powrócić…

„- Co mnie obchodzi, jak? – wrzasnął Agloval, przerywając wiedźminowi. – To twoja sprawa! (…) Wynająłem Cię do tej roboty i żądam, żebyś ją wykonał. A jak nie, to wynoś się stąd, bo pognam cię bizunami aż do granic mojej dziedziny!”

„Trochę Poświęcenia”


Przez setki lat Bremervoord radziło sobie bez władcy. Mimo pozornej anarchii, kraik rozwijał się i panował w nim ład i porządek – na barkach rządzili kapitanowie, na jarmarkach kupcy, a w domach kobiety. A jednak kilka lat temu, korzystając z faktu, iż nikt nie konkurował z nim o ten fragment kamienistego wybrzeża, niejaki Agloval sam ogłosił się księciem Bremervoord i zaczął sprawować rządy w księstwie. Agloval jest władcą o bardzo trudnym charakterze – pyszny, zblazowany i zepsuty. Uważa, że może znieważać innych i wymagać od nich całkowitego posłuszeństwa i posłuchu. Niełatwo go zadowolić; jest zimny, lekceważący, a nierzadko niesprawiedliwy i nierozsądny. Szczęśliwie, ostatnimi czasy bez pamięci zakochał się w jednej z syren, które żyją w wodach Bremervoord – pięknej Sh`eenaz i teraz, kiedy ta przy pomocy morszczynki, czarownicy z samego dna Wielkiego Morza, przemieniła swój rybi ogon w nogi, zamierza ją poślubić. Naród ma więc nadzieję, że przyszła księżna ułagodzi niesfornego i denerwującego księcia, który przecież nie może być na wskroś złym człowiekiem, skoro jego serce potrafiło prawdziwie pokochać…

Bremervoord nie posiada prawdziwej armii. Jedynymi zbrojnymi oddziałami na całym półwyspie są straż przyboczna księcia Aglovala, a także drużyny łuczników, które mają chronić nurków i rybaków przed czyhającymi na nich potworami. Chociaż kiedyś, gdy na morzu dzień i noc walczono z piratami, księstwo posiadało wiele dobrze przysposobionych do walki statków, od czasu, kiedy niebezpieczeństwo ze strony korsarzy przestało zagrażać, jednostki te leżą odłogiem w dokach, gnijąc i pleśniejąc.

Obywatele Bremervoord pod pewnymi względami przypominają mieszkańców Skellige; prawdopodobnie obydwie te kultury mają te same korzenie, jednak kiedy Skellige zachowało swoją odmienność, Bremervoord uległo wpływom wielkich państw północy i większość tradycji zostało zapomnianych. Nadal jednak można spotkać typowych przedstawicieli ludu półwyspu – osoby wysokie i dość masywne, o rudych włosach, elektryzującym zielonym spojrzeniu i najczęściej bardzo jasnej cerze, gęsto usianej piegami. Niektórzy Bremervoordczycy korzystają wciąż ze swojego dialektu, który jest prawie identyczny jak odmiana Starszej Mowy, której używa się na Skellige, choć może nieco bardziej melodyjny i miękki, w brzmieniu podobny do śpiewnej mowy syren i nereid. Ciągle też obchodzi się charakterystyczne dla półwyspu 'odpusty’ – święta podczas których grzesznicy gromadzą się w świątyniach i proszą siebie i bogów o wybaczenie, często śpiewając przy tym, tańcząc, pijąc i jedząc obficie.

Tak jak na Wyspach, istniała tutaj również kiedyś idea klanów, lecz i ta tradycja, jak np. i kult Modron Freyii, zginęła śmiercią naturalną. Po walkach między klanami pozostała jednak pamiątka – cmentarz leżący gdzieś na południowym wybrzeżu, w miejscu gdzie zapisała się jedna ze smutniejszych kart w historii Bremervoord. Mogiły upamiętniają bitwę, która stoczyły ze sobą dwa klany, Thabor i Brehat. Wielu z walczących po stronie Thabor przebranych było za członków klanu Quimper, wówczas najpotężniejszego ze wszystkich klanów, by stworzyć pozory, iż zyskali posiłki. Mimo to Brehat zwyciężyli, a głowa ich klanu nakazał oszczędzić wszystkich więźniów prócz posiłków Quimper. I w ten sposób biedni Thabor zostali wyrżnięci w pień.

Mieszkańcy skalistego półwyspu kochają jeść. Jedzą więc tak często jak tylko się da, tak różnorodnie jak tylko się da i tak wystawnie jak tylko się da. Ich dieta składa się przede wszystkim z ryb morskich i owoców morza, podawanych na przeróżna sposoby, a także z karczochów i białej fasoli, z której przyrządza się potrawkę bez której nie mogłoby by się obejść żadne święto. Inną tradycyjną potrawą są muszle napełniane mieszaniną małży, białego sosu, grzybów, gorzałki i maleńkich krewetek wielkości paznokcia, a także kiszka napełniana podrobami gotowanymi w kiełbasie. Chociaż na co dzień rzadko kto ma czas prawdziwie celebrować jedzenie, to wszelkie uczty czy wesela są w Bremervoord prawdziwym obrządkiem. Zwykle trwają one przynajmniej 5-6 godzin i popijane są dużą ilością wina. Gospodyni nie jest oceniana tylko za sam smak potrawy, lecz także za jej wygląd i sposób podania, gdyż porządny posiłek powinien być ucztą również dla oka. Mówi się także, że z półwyspu właśnie pochodzą naleśniki, które tutaj je się na śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację, we wszystkich możliwych kształtach i rodzajach, z nadzieniami słodkimi i pikantnymi – ze szpinaku, trufli, twarogu, miodu…

Większość obywateli księstwa żyje na wybrzeżu, trudniąc się rybołówstwem czy połowem pereł. Nieodłącznym elementem plaż kamiennego przylądka są wyciągnięte na brzeg barki, sieci wiszące na palach i kurtyny ryb suszących się na słońcu. Działa tutaj gildia kupiecka, a także jubilerska, sprawująca pieczę nad obróbką i handlem perłami, których ogromną ilość codziennie wyławia się z bremervoordzkich wód. Mieszkańcy Foujer, leżącej w północnej części księstwa, niedaleko ujścia Adalatte, zajmują się jednak czymś nieco innym niż łowienie ryb – hodowlą. Wioska, czy może nawet małe miasteczko, powstała w kanionie w samym środku mrocznej kniei, wśród buków, dębów, kasztanów i świerków, w dość głębokim wąwozie o bardzo pochyłych zboczach. Jej zabudowania są niskie, jakby lekko przypłaszczone do podłoża, uliczki kilkupoziomowe, o stromych przejściach z jednego poziomu na drugi, lub przechodzące nagle w schody. Promieniom słonecznych trudno jest przedostać się przez spragnione choć odrobiny światła liście drzew, więc w wiosce nawet w dzień panuje przyjemny półmrok. Foujer, mimo, że właściwie odcięte od cywilizowanego świata, znane jest ze swoich koni, które przyjęły nazwę, którą nosi wioska; jako krzyżówka zwykłych kucyków i najprzedniejszych zimnokrwistych rumaków są one bardzo wytrzymałe, szybkie, sprawne i wspaniale radzą sobie na pochyłych terenach, dlatego też wykorzystywane są przez wojska wielu państw Kontynentu jako juczne konie.

O Bremervoordczykach mówi się, że są zmienni, niespokojni i przewrotni niczym samo morze – czasem gładkie niczym tafla lodu, innym znów razem wzburzone i drapieżne. Są więc oni niekiedy mistyczni i skłonni do melancholii by potem stać się pełnymi energii i tryskającymi humorem, a ich ślepe oddanie może zmienić się w niewierność. Bremervoord zamieszkują przede wszystkim ludzie. Mówią, że dawno, dawno temu mieszkało tam wielu Aen Seidhe, lecz z czasem zabiły ich cholera, ludzie i… ich własna zgryzota.

„Poszarpana spękana półka kończyła się nagle równą, ostrą krawędzią, opadała w dół prostym kątem. Pod powierzchnią wody widać było ogromne, kanciaste, regularne bloki białego marmuru…”

„Trochę poświęcenia”


Dziwne i ciekawe miejsca w Bremervoord

– Legendy mówią, że w pobliżu Smoczych Kłów, dwóch dużych wulkanicznych skał wieńczących przylądek Bremervoord, znajdują się schody wiodące do osnutego mroczną tajemnicą zatopionego miasta Ys. Wedle podań, miastem, które powstało na długo przed przybyciem ludzi na Kontynent, władała Deahwt, Aen Seidhe, druidka i czarodziejka, kobieta próżna, zepsuta i rozpustna. Ys było prawdziwą perłą architektury – zaprojektowane przez elfy zameczki i pałacyki z białego marmuru, ze swoimi smukłymi, sięgającymi nieba wieżyczkami, otoczone murami ze śluzą, chroniącymi je przed zalaniem przez morskie fale zapierały dech w piersiach, twierdzono jednak, że bogactwo miasta brało się z korsarstwa, któremu władczyni całkiem otwarcie przyklaskiwała. Pewnego dnia do położonego na wyspie Ys zawitał młodzian wielce urodziwy i pociągający, w którym Deahwt zakochała się od pierwszego wejrzenia. Mężczyzna nie był jednak nikim innym jak jednym z Aen Saevherne, który postanowił ukarać czarodziejkę i jej poddanych za ich występki. Poprosił więc Deahwt o klucz do śluzy, a ta, będąc w miłosnym afekcie, nierozmyślnie mu go oddała. Wówczas Wiedzący otworzył śluzę, do miasta wdarła się woda, zatapiając je na wieki wieków. Podobno nadal, kiedy morze jest spokojne, można usłyszeć& bicie dzwonów Ys.
Chociaż okolice Schodów są bardzo obfite w perłopławy, obecnie nie prowadzi się tam połowów; żadna z łodzi, które w ciągu ostatnich lat wypłynęły na zachód, w pobliże Smoczych Kłów, nie wróciła – znajdowano je po tygodniu puste, a ich pokłady czerwone były od krwi. Mimo, że książę Agloval zakazał swoim ludziom rozmawiać na temat nowego wroga, wśród obywateli Bremervoord pojawiły się plotki mówiące o rozumnej rasie zamieszkującej legendarne Ys. Stwory te, wyglądające rzekomo jak połączenie ryby, gada i człowieka – humanoidy z wyłupiastymi, rybimi oczami, błonami między palcami i skórą pokrytą zielonymi łuskami, potrafią obrabiać metal, a także są utalentowanymi szermierzami…

– Na północy, u ujścia rzeki Adalatte, znajdują się pozostałości zabytkowej świątyni jednego z pomniejszych bóstw dawniej wyznawanych na Kontynencie. Zwana 'Cudem’ kaplica, zbudowana na stromej skale na samym brzegu morza, w czasie odpływu góruje nad pustynią, znów podczas przypływu, kiedy woda przybiera o ponad 20 łokci, jest otoczona przez niespokojne morskie wody. Choć kiedyś świątynia zachwycała swoim przepychem, jej ściany pomalowane były na jasne kolory i ozdobione tapiseriami, a jej wieżyce kłuły niebo swoimi szpiczastymi zakończeniami, teraz jest tylko bardzo zaniedbaną pamiątką po zapomnianym bogu, a w jej zimnych, pustych komnatach mieszkają jedynie mewy…

– Kiedy ludzie przybyli na ziemie, które dzisiaj należą do Bremervoord były całkowicie niezaludnione. Na jednym z wybrzeży przybysze odkryli jednak obszar, nazwany potem Caernac, gdzie w ziemię wbito grubo ponad tysiąc masywnych, kamiennych bloków o wysokości ok. 12 stóp. Opinie na temat pochodzenia owego kamiennego pola są bardzo różne. Niektórzy twierdzą, że są to zwykłe dolmeny, kurhany i menhiry pozostawione przez elfy, według innej teorii skały miały tworzyć swoiste obserwatorium ruchu księżyca, dzięki któremu można było rejestrować obroty ciał niebieskich. Większość mieszkańców skalistego przylądka uważa jednak, że to zaklęte w skały dusze pierwotnych mieszkańców kontynentów, żyjących tam na długo przed Koniunkcją Sfer…

– Kilkanaście mil na południe od miasta Bremervoord leży malutka osada Kemper. Mimo, że zamieszkuje ją jedynie ok. 70 osób, znajduje się tam największa, a także najbardziej dziwaczna, świątynia na całym południowym wybrzeżu. Jej ściany zdobią niezwykłe płaskorzeźby: zając-dudziarz tańczący ze smokiem, a także maciora w szelkach kręcąca wrzecionem. Wejściem do świątyni jest rozszczepiający się wzdłuż pionowej osi masywny pomnik Melitele, przedstawionej w aspekcie matki karmiącej piersią dziecko. Figura nie ma jednak owej piersi – odrąbał ją pewien ekscentryczny i bardzo pruderyjny kapłan, zbulwersowany obnażonym biustem sterczącym z murów świątyni.