Każdy człowiek potrzebuje wakacji, podróżujemy w tym czasie gdzieś z dala od domu. Poszukujemy odpoczynku, spokoju, odnowy fizycznej i duchowej. Często pracujemy cały okrągły rok, nie mamy czasu na oderwanie się na chwile od codziennych obowiązków. Wiele ludzi nie wytrzymuje ciągły stres. Stają się wtedy nerwowi, rozdrażnieni. Nasz znajomy elf po około 5 latach nieustannego polowania na Zło postanowił trochę odpocząć. W tym celu wybrał się za zachód. Postanowił odwiedzić starych znajomych oraz na jakiś czas pozostać na wsi. Droga był długa, jesienna pogoda nie ułatwiała podróży. Vici często zatrzymywał się w przydrożnych gospodach, szukał schronienia przed deszczem oraz dobrej strawy. Zawsze chodził po miasteczku, w którym się zatrzymywał, mając nadzieje, że zobaczy coś nowego, niestety wszystkie wsie wyglądały tak samo.
Pewnego jesiennego dnia podczas spaceru zaczepiło go kilku ludzi. Po krótkiej wymianie zdań udali się razem do gospody. Posiedzieli, napili się i zjedli trochę pieczonego mięsa. W czasie rozmowy okazało się, że mają wspólny cel podróży. Postanowili razem kontynuować wędrówkę na zachód. Wyruszyli następnego dnia z samego rana. Mori nie należał do samotników, dlatego nawet był zadowolony z kompanów. Ci okazali się bardzo otwarci, trzej ludzie, w wieku około 40 lat. Zajmowali się robieniem wozów, kuł oraz uprzęży dla zwierząt. Dość rzadko spotykana profesja, w ogóle nie ciekawa, w ocenie elfa.
Po dziesięciu nocach spokojnych przyszła nieoczekiwana zmiana. Nic na to nie wskazywało. Wszystko wyglądało tak samo. Ognisko, obóz, posłania. Ludzie zasnęli, ale Mori nie mógł spać. Wstał i przeszedł się po lesie. Podziwiał piękno natury, wsłuchiwał się w muzykę szumiących liści. Niebo było zachmurzone, chmury zasłaniały księżyc i gwiazdy. Nagle rozległ się krzyk. Mori poznał głosy swych kompanów. Szybko pobiegł w pobliże obozowiska, ale pozostawał w ukryciu.
Zauważył cztery postacie. Chciał chwycić za łuk, ale zostawił go przy posłaniu. Zamiast tego czekał na rozwój wydarzeń. Bandyci rozdzielili się, dwóch zostało w obozowisku, pozostali udali się do lasu, szukać Mori’ego. Elf już miał plan, czekał spokojnie, aż szukający go osobnicy zbliżą się na odpowiednią odległość, wtedy miał zamiar z zaskoczenia ich zabić. Gdy agresorzy byli już dość blisko Vici wyskoczył z krzaków i oznajmił, że tylko czeka, aż podejdą, następnie wykorzystując umiejętność cichego chodzenia oddalił się i obszedł bandytów, teraz widział ich plecy. Wystarczyło zadać dwa szybkie ciosy. Elf posiadał za dużo doświadczenia, aby w takiej sytuacji popełnić błąd. Nie popełnił go. Z rachunków matematycznych Mori’ego wynikało, że pozostało dwóch bandytów. W tej kwestii również się nie pomylił. Podszedł bliżej do obozowiska, chciał ich zwabić w las. Gdy wszedł na polanę, jeden z nich dorzucił drewna do ogniska, a potem jeszcze jakiegoś proszku, ogień od razu zaczął dawać większe światło. W tym świetle Mori widział już prawie tak samo jak w dzień. Ku jego zdumieniu znał jednego z agresorów. Aning Nioxx rozpoczął rozmowę:
„Pamiętasz tę noc w Baccali? Miałem pozbawić Cię życia, ale nie udało się. Gdy dowiedziałem się, że przeżyłeś chciałem się zemścić. Szukałem twego śladu wszędzie, ale nikt o tobie nie słyszał. Nie miałem ochoty Cię szukać, czas leczy rany, myślałem, że Ci wybaczyłem. Ale gdy po 20 latach ponownie usłyszałem o Tobie, coś we mnie się ugotowało. Zrobiłeś coś czego nie powinieneś robić! Zapłacili Ci za zabicie mojego chrześniaka! Ty nawet o tym nie wiedziałeś, ale twoja przeszłość plus czyn którego dopuściłeś się teraz sam prosił się o wendettę. I nareszcie stoję na wprost ciebie, z mieczem w ręku i czekam, aż rozpocznie się pojedynek!”
Mori nie chciał mu odpowiadać, jedyne co zrobił to przyjął pozycje obronną. Rozpoczęła się walka! Nioxx i Vici byli bardzo dobrymi szermierzami, wyprowadzali ciosy bezbłędnie, z wielką szybkością kręcili piruety atakując, jednocześnie byli przygotowani do odparcia ataku przeciwnika. Każdy krok, każdy ruch był wykonywany już setki tysięcy razy. „Starzy rutyniarze” walczyli długo. Za długo, powoli zaczęli się męczyć. W tej chwili nie można było wyłonić zwycięscy. Nikt nie myślał co będzie potem, obaj byli skoncentrowani na pojedynku. W pewnym momencie Mori przypomniał sobie, że Nioxx nie był sam. Rozejrzał się wokoło, za sobą spostrzegł kompana Aning’a. Ten moment nie uwagi mógł zakończyć pojedynek. Nioxx, gdy zauważył zły ruch Vici’ego, natychmiast zaatakował. Ciął z góry. W ostatniej chwili Mori zdołał uniknąć śmierci, nie uniknął jednak ostrza. Klinga rozdarła mu skórę przy lewej brwi. Od razu krew zalała połowę twarzy Vici’ego. Mori wykonał kilka szybkich kroków do tyłu, cofał się na oślep. Potknął się o ciało jednego ze swoich martwych już towarzyszy podróży. Upadł na ziemię. Aning natychmiast znalazł się przy leżącym. Upragniona chwila była już bardzo blisko, jednak coś było nie tak. Nioxx poczuł jak w nogę wbija mu się sztylet. Gdy odwrócił się zobaczył jak z ziemi ostatkiem sił uniósł się kompan Vici’ego, zanim wyzionął ducha postanowił pomóc koledze, bardzo się przydała. Tym razem to Aning popełnił błąd. Mori nie mógł zmarnować tej szansy. Miecz przeszedł prawie na wylot, cała klinga ociekała krwią. Nioxx zwalił się na zimie. Vici myślał, że już i on straci życie, jednak jego chwila jeszcze nie nadeszła. Elf leżał na ziemi, druh Aning’a wyjął miecz, ale nie zrobił z niego użytku. Z za krzaków wybiegł samotny wilk, który rzucił się na niego. Prawdopodobnie zwabił go zapach krwi.
Mori’emu przypomniał się pamiętny wieczór w lesie, gdy zaatakowała ich zjawa, gdy został zabity Lipanau, gdy sam „przemienił się”, było to bardzo dawno. Popatrzył na ostrze swego pięknego miecza, w kilku miejscach krew zaczęła znikać, a z pod niej pokazywał się napis, litery delikatnie migały. Mori przeczytał napis na klindze, brzmiał tak:
„Hen glaeddyw, Hen Ichaer!
Ard folie !
Aen’drean va, eveigh Aine !
Aen’drean va, eveigh Aenye!”
Z nieba na Mori’ego spłynęła struga światła. Kompan Nioxx’a już poradził sobie z jednym wilkiem, gdy zobaczył podnoszącego się elfa zaczął biec. Biegł przed siebie, na oślep. Gdy odwracał się za siebie widział tylko ślepia Vici’ego, wielkie, żądne krwi. Bardzo się bał, ze strachu narobił w spodnie. Mori szybko dogonił uciekającego, poćwiartował go na małe kawałeczki.
Swoisty amok Mori’ego nie miał końca, biegał po całym lesie. Nie wiadomo co było z nim dalej. Ostatni raz widziano go zajeździe gdzie spotkał trzech podróżników. O masakrze w lesie nikt się nie dowiedział. Wszyscy zginęli, czy Mori tez? Nie wiem! Możliwe, że nadal włóczy się gdzieś po jakimś lesie z mieczem w ręku. Słuch o min zaginął…
To koniec historii elfa z Mamelodii, którego matka z ojcem nazwali Mori Vici.
Nie podobało mi się. Szczerze to bardzo mi się nie podobało. Autor miota się nieporadnie w opisie. Masa błędów stylistycznych, trochę gramatycznych i kilka rażących ortograficznych. No i najważniejszy zarzut… sorry, ale poprostu jest nudnawo. Niestety ocena musi być wymierna do jakości tekstu.
PS. Ty ciesz się, że Lianca cię nie wzięła w obroty, bo dostał byś reckę dłuższą niż sam tekst i pewnie byś się po niej zbierał z dobre dwa tygodnie zanim byś siadł ponownie do klawiatury 😉