Kto zacz?
– Hola synku, zatrzymaj się na chwilę. Tak, tak możesz usiąść, cieszę się, żejeszcze ktoś ma szacunek dla starszych. No, no ładny oręż trzymasz za pasem.Znam to uczucie, kiedyś też taki byłem. Piękne niebo nade mną i wszystkie dziewki przede mną. Dalej, na co czekasz, postaw piwo, a ciekawą historięopowiem. O Łysej Górze, Koniunkcji Sfer strasznych tworach chaosu i o piratach też będzie.
– Dawno, dawno temu, niedługo przed Koniunkcją Sfer, kiedy jeszcze nadziewiczych terenach Kontynentu niepodzielnie panowała Starsza Rasa, daleko na wschodnim krańcu Pustyni Korath piętrzył się nagi szczyt. Wtedy, gdy i tu dotarli ludzcy odkrywcy, to jakże pociągające i strasznezarazem wzniesienie nazwano Łysym. Łysa Góra, której wierzchołek kończył się tuż przed sklepieniem niebieskim stała na straży drogi do gwiazd. Żadna siła ziemska i boska nie mogła naruszyć spokoju tego miejsca. Do czasu.
Wkrótce nastąpiło przeniknięcie niewidzialnego z widzialnym,niematerialnego z materialnym, przeszłości z przyszłością. Nad piaskami, jak w teatrze rozegrał się dramat zmagań żywiołów. Ziemia walczyła z powietrzem, a powietrze z deszczem. Na scenie tragedii pojawił się ogień – sprzymierzeniec wiatru. Odtąd pustynie nawiedzały gorące jak miłość huragany. Ta wojna była dziwną wojną – nie miała zwycięzców, ani pokonanych.
Łysa Góra była niemym świadkiem tych zmagań. Wiadomo, jej obojętne były woda, powietrze, ziemia i ogień. Jednak nic od tamtych chwil nie było takie samo. Nawet ten niewrażliwy na upływ czasu górski szczyt. Gdy było już po wszystkim na Kontynencie pojawiły się budzące strach stwory. Niektóre z nich za miejsce rozrodu upodobały sobie nagi szczyt. Przez następne stulecia o Łysej Górze mieszkańcy Nilfgaardu opowiadali sobie niestworzone historie. Matki straszyły nimi swoje dzieci. Setnicy karali zwykłych żołnierzy „łysą wartą”. Każdy szanujący się bajarz w swej wyobraźni kryć musiał choć jedną historię o nagim szczycie. Inaczej, czym miał wzbudzać dreszcz emocji u swoich słuchaczy? Nic tak nie działało na ludzką wyobraźnię jak przypowieści z Łysej Góry.
Te wszystkie okoliczności sprawiły, że do nagiego szczytu mało kto odważył się zbliżyć. Czasem znajdowało się paru śmiałków, którzy wbrew opinii ludzi trzeźwo myślących próbowali swego szczęścia w samobójczej wyprawie. Z Łysej Góry żywych wróciło tylko kilku. Jednak ich obecność w tym przeklętym miejscu pozostawiała na psychice rozległe rany. Ludzie Ci tracili zmysły i do końca swego życia nie mogli dojść do siebie. Powszechna jest wśród Nilfgaardczyków opowieść o błędnym rycerzu Ridenlordzie, który podczas swych zakonnych ślubów przysiągł przynieść do stolicy cesarstwa głaz ze szczytu Łysej Góry. Wyruszył jako najpotężniejszy, z najpotężniejszych. Gdy wracał nikt nie mógł uwierzyć, że ten przestraszony starzec to Ridenlord. Jakim cudem? – pytali wszyscy. Czyżby na tym wzniesieniu również czas płynął inaczej?
Razu pewnego, kiedy akurat szukałem pracy w Nilfgaardzie, a mówiąc otwarcie nie szło mi to tęgo, zatrzymałem się na noc w położonej niedaleko portu gospodzie. Jak się później okazało zła sława tego miejsca (przybytek nosił nazwę „Wyspy Piratów”) nie była tylko stugębną plotką. No cóż, musisz mi wierzyć na słowo, że bajanie dla bandy oprychów, którym za same spojrzenia można by sprzedać przepustkę na tamten świat, nie należy do rzeczy przyjemnych. Czy byli piratami? Wątpię. Skosztowałem jednak tamtejszego browaru (swoją drogą – nigdy w życiu nie piłem gorszego sikacza) i rozpocząłem gawędę. Chciałem opowiedzieć coś o strasznych wężach morskich, albo widmach, dawno zatopionych statków, ale siedzący obok moczymorda zażądał historii z Łysej Góry. Wkrótce okazało się, co może być morałem mojej bajdy, że od każdego można się czegoś nauczyć. Stali bywalcy tego przybytku przedstawili mi swoje poglądy na temat tego przeklętego przez ludzi i pozostałe rasy miejsca.
Wedle ich teorii Łysa Góra jest miejscem spotkań złych czarownic, które odprawiają tam swoje, zakazane przez Kapitułę rytuały. Dlatego gdy nadchodzi pełnia (robią to właśnie wtedy) na nagim szczycie widać dziwne światła. W tych szczególnych w kalendarzu dniach z Łysej Góry dochodzi przeraźliwy chichot i porykiwanie. Nie wiem, czy to co mówili mi odwiedzający „Wyspę Piratów” było tylko zwykłymi bredniami po czwartej pustej butelce, ale i tak, za żadne skarby świata nie wybrał bym się na Łysą Górę. I ty też tego nie rób.
– No, co się jeszcze na mnie gapisz, piwo się skończyło i koniec bajki. Spójrz lepiej na stolik po lewej, ta w obcisłej bluzce robi do ciebie piękne oczy. Dalej, idź już, bo ci ją kto inny wychędoży.
Cakiem fajny artykuł…. i taki frywolny 😉
Świetnie sie ten artykuł czyta. Poza tym treścią też nie grzeszy 😉
Cóż – jakbym miał wybrać kogoś, z kim mógłbym pisać w duecie, to po lekturze tego tekstu nie miałbym żadnych wątpliwości….
Oby tak dalej!