Było ciemno. Nawet gwiazdy nie prześwitywały przez grubą warstwę chmur, a świetliki zaszyły się w swoich schronieniach, chcąc przeczekać deszcz. Lecz deszcz nie miał nadejść. Absolutna ciemność, w jakiej znalazł się Krim nie pozwalała nawet na normalne oddychanie, było w niej coś dziwnego, nienaturalnego. Przerażony chłopak leżał na ziemi, jakby czekał na to, co miało nadejść. Nie wiedział jednak, że ciemność nie była tylko zapowiedzią, lecz pierwszą fazą. Ale co mógł zwykły chłopak z małego miasteczka położonego na bezdrożach o tym wiedzieć, skoro nawet najpotężniejsi magowie nie byli pewni, co będzie dalej? Najpotężniejszych magów już jednak nie było, bo pierwsza faza się zakończyła i wszyscy, co do joty, obrócili się w proch. Krim spojrzał w niebo. Światło, które na niego spadło było takie jaskrawe, takie przytłaczające, że aż czuł jego ciężar. Nie wiedział, co o tym myśleć; miał wrażenie, że to wszystko jego wina. Zdawało mu się, że gdyby nie uciekł z domu i nie znalazł się na tej polance, to to wszystko nie miałoby miejsca. Światło przygasło, zakończyła się druga faza – zapadły się pod ziemię największe miasta świata, ale on o tym nie wiedział. Widział tylko jasno oświetloną łąkę, na której się znajdował. Nie była ona oświetlona światłem słonecznym, nie – światło, które biło z nieba na każdy kawałek planety miało kolor dojrzałej pomarańczy. Z nieba buchnął przerażający żar, chłopiec miał wrażenie, że jego ubranie płonie, zaczął je zrzucać z siebie. Rozpoczęła się faza czwarta, nie istniały już żadne istoty nie pasujące do tego świata, żadne wampiry, żadni wiedźmini, żadne klony, ani inne eksperymenty genetyczne. Ogień trawił w tej chwili wszystkie twory człowieka: odzież, broń, domy, wszelkie urządzenia wykorzystywane w życiu codziennym. Żar się skończył, powietrze zapachniało ozonem, a wszystkie istoty, poza ludźmi wyparowały. W miejsce łąki, na której znajdował się chłopiec pojawiła się goła ziemia. To była faza piąta. Faza szósta, przedostatnia rozpoczęła się kilka minut później. Ozon wypełniający atmosferę Ziemi zamienił się w dwutlenek węgla. Krim nawet nie zauważył, że umiera, zasnął, nie wiedząc, że się już nie obudzi. Gdy już ostatni człowiek zapadł w wieczny sen, rozpoczęła się faza siódma, będąca końcem kary wykonywanej przez bogów na ludziach, za wyniszczenie tego świata. Bogowie dokonali trudnego, ale jedynego słusznego wyboru – unicestwili człowieka, tego, dzięki któremu istnieli, a zarazem tego, przez którego wyginęły wszystkie inne rasy inteligentne. Ostatni rozkaz bogów, deszcz piorunów, spopielił wszystkie pozostałe ślady istnienia człowieka na Ziemi.

     Wiele miliardów lat później człowiek otrzymał kolejną szansę, lecz tym razem sam, bez elfów ani krasnoludów, ani niziołków. Odebrane mu też zostały zdolności magiczne, dzięki którym mógł naginać prawa natury. Tym razem nie miał do dyspozycji potężnej broni, jaką jest wiedza – musiał ją sam uzyskać. Lecz czy się zmienił? Czy zmienił swoje postępowanie wobec innych? Czy zdoła się jeszcze zmienić i wykorzystać daną mu szansę? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, bo jest jeszcze za wcześnie, żeby jej udzielić. Zobaczymy za kilkaset lat…