Giovanni & Herfield
Mówisz więc, że potrzeba Ci najemnika? Nie najemnika? Ach tak, rzeczywiście – chodziło o informację. Co? O to też nie? No to mówże wreszcie konkretnie! Nie można było powiedzieć od razu, że trzeba Ci pewnego rzadkiego przedmiotu? A zresztą, jakie to ma znaczenie? Ludzie z którymi Cię skontaktuję potrafią załatwić wszystko – nie uśmiechaj się tak głupio, wiem co mówię! Gdyby chcieli, zdjęliby Ci z dupska spodnie, a Ty stałbyś zapatrzony w błękit nieba, o niczym nie wiedząc. Rozumiem więc, że chcesz się z nimi rozmówić? Tylko nikomu ani słówka o miejscu spotkania, bo inaczej ktoś może Ci dorobić drugi uśmiech na szyi. Cieszę się, że się rozumiemy! Zaraz, zaraz – czy ja Ci wyglądam na dobrotliwą kapłankę Melitele co wspomaga potrzebujących? No więc dawaj pięć lintarów i biegiem do 'Srebrnego Konia’! Biegiem, mówię – oni nie lubią czekać!
Branvick Giovanni
Ten krasnolud, wielce nietypowy przedstawiciel swej rasy, spędził całe swe dzieciństwo na przedmieściach Vengerbergu. Jako wychowanek sierocińca prowadzonego przez kapłanki Melitele, musiał już od najmłodszych lat nauczyć się samemu troszczyć o swoje sprawy. Kiedy tylko kończyły się zajęcia w przyświątynnej szkółce, Branvick uciekał w miasto i tak poznawał wszelkie aspekty ulicznego życia. Zatrudnił się jako pomocnik kowala, podpatrując techniki wykuwania broni i zbroi. Zajmował się przez krótki czas paserstwem i kradzieżą kieszonkową. Pracował jako tragarz na vengerberskim targu, a potem jako wykidajło w karczmie o nienajlepszej reputacji. W końcu zaś rozwinął umiejętności walki bronią i kontakty personalne, zarabiając na życie jako ochroniarz kupców. Po kilkunastu latach takiej pracy poznał niejakiego Herfielda i założył z nim wspólny interes, ale o tym będzie później.
Branvick Giovanni na pierwszy rzut oka nie wygląda wcale na krasnoluda. Jest jak na takowego o wiele za wysoki, a przy tym bardzo szczupły. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to starannie utrzymana łysina. Nie ma on też stereotypowej gęstej brody, rekompensując sobie jej brak długimi, czarnymi wąsiskami, o które dba z wielką starannością. Ma duże, zielone oczy, które jednak bardzo często mruży – gdy jest zły, wygląda wręcz jakby miał je zamknięte. Branvick ubiera się bardzo dostojnie i bogato, choć unika noszenia wyzywających kolorystycznie rzeczy – zdecydowanie woli kolory ziemiste. Ubrania są tak skrojone, żeby nie utrudniały posługiwania się gnomim gwyhyrem, który jest zawsze przy boku krasnoluda i którym on umie wywijać jak mało kto.
Valencio Herfield
Życie tego człowieka układało się niemal bajkowo – urodził się w bogatej szlacheckiej rodzinie, posiadającej olbrzymi majątek na południu Kaedwen, a w wieku pięciu lat stwierdzono u niego spore zdolności magiczne. Niedługo potem trafił do szkoły czarodziejów w Ban Ard, gdzie miał rozwinąć swój talent. I wtedy właśnie zwalił się na niego cały ogrom nieszczęść – jego rodzina została okrutnie zamordowana przez komando Wolnych Elfów z Gór Sinych, które splądrowały przy okazji rodowy majątek. Taki szok sprawił, że kilkunastoletni Valencio musiał przerwać naukę w Ban Ard – wyrzucono go, gdy przez brak koncentracji o mało nie zabił ognistą kulą jednego z uczniów. Pewnie skończyłby gdzieś na marginesie społecznym, zapity i brudny, ale koło fortuny znowu odmieniło jego los – osiemnastoletni Herfield został wypatrzony przez wywiad kaedweński i szybko stał się agentem tejże formacji. Jego kariera rozwijała się świetnie, aż do momentu, w którym grunt pod nogami Valencia zaczął się palić. Wtedy porzucił szeregi wywiadowców i rozpoczął prywatną działalność do spółki z Branvickiem Giovannim. Ale o tym później.
Ciężko opisać wygląd Herfielda, jakoże brak mu jakichkolwiek charakterystycznych znaków. Jak przystało bowiem na agenta wywiadu, jego twarz jest niemal nie do wyłowienia w tłumie, a głos ma barwę tak pospolitą, jak to tylko możliwe. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zupełnie przeciętna budowa ciała i typowe ubranie zamożnego mieszczanina. Valencio wygląda na niecałe trzydzieści lat, choć nikt nie zna jego dokładnego wieku. Nie widać przy nim żadnej broni, co nie znaczy, że jest bezbronny – ukryte ostrze w bucie i kilka orionów (małe i płaskie noże w kształcie sześcioramiennej gwiazdy, służące do miotania) za pasem już nieraz sprawdziły się w sytuacjach kryzysowych.
Poznali się w ciemnej uliczce…
Dokładnie sześć lat temu, czyli dwa dni po jesiennej równonocy roku 1254, Valencio Herfield otrzymał kolejne zadanie od swych zwierzchników. Miał spotkać się w Vengerbergu z ważnym informatorem, który ponoć chciał sprzedać jakieś istotne plany wojskowe dotyczące armii Aedirn. Dbający o rozwój swej kariery wywiadowczej niedoszły czarodziej nie zwlekał ani godziny – zabrał podróżny ekwipunek i już następnej nocy galopował Doliną Kwiatów do stolicy Aedirn. Nie mógł jednak wiedzieć, że tam czekało na niego coś zupełnie innego, niż się spodziewał. Otóż centrala kaedweńskiego wywiadu uznała, że Herfield wie za dużo. W umówionym miejscu w Vengerbergu czekała na młodego agenta zasadzka – dwóch najlepszych zabójców w całym Aedirn, bracia Ivan i Jose de Gorgonez…
Branvick Giovanni odczuwał skutki depresji spowodowanej monotonią ochroniarskiego żywota i nadchodzącą jesienią. Po kilku głębszych ruszył na dłuższy spacer ulicami Vengerbergu, by ostudzić nieco gorącą od przemyśleń głowę. Nie uszedł jednak zbyt daleko, gdy usłyszał stłumione odgłosy walki, dochodzące z jednego z ciemnych zaułków. Ruszył żwawo, wyciągając błyskawicznie gnomi gwyhyr z pochwy. Gdy dotarł na miejsce, ujrzał dwóch zakapturzonych ludzi napierających z mieczami na trzeciego, który chyba tylko dzięki boskiej pomocy zdołał wytrwać oblężenie krzyżowych cięć. Branvick wiedział, iż właśnie nadarzyła się okazja do rozwiania apatii i jesiennego marazmu – z dzikim krzykiem rzucił się na zaskoczonych napastników, wywijając szeroko mieczem…
Następnego dnia obaj panowie siedzieli w karczmie 'Srebrny Koń’ i intensywnie myśleli. Konkretnie to siedzieli na sporych workach z pieniędzmi (nagroda za głowy braci de Gorgonez) i myśleli co by tu zrobić z tak pięknie rozpoczętą znajomością. Mimo, że spotkali się pierwszy raz, mieli ze sobą naprawdę wiele wspólnego. Obaj nie mieli do kogo wracać, obaj nie mieli żadnych zobowiązań, obaj zdążyli narobić sobie śmiertelnych wrogów, i co najważniejsze – obaj wiedzieli, że tylko kretyn lokuje swoje pieniądze w worku. Kilkudniowe i wielce burzliwe dyskusje, podlewane obficie vengerberskim piwem, zaowocowały wspólnym pomysłem na przyszłe życie. Kiedy w stolicy Aedirn spadł pierwszy śnieg, Valencio i Branvick wprowadzali się właśnie do wspaniale wyremontowanych rozległych podziemi pod karczmą 'Srebrny Koń’. Tam bowiem ulokowali kwaterę główną swojej firmy. Szybko okryła się ona profesjonalną reputacją, a jej hasłem reklamowym stało się zdanie 'Nie ma rzeczy niemożliwych’.
Jak to wygląda w środku?
Za pieniądze z nagrody panowie Giovanni i Herfield mogli pozwolić sobie na naprawdę wysoki standard wyposażenia ich bazy wypadowej. Dogadali się z Grubym Yurgą, właścicielem karczmy, który odsprzedał im wielką piwnicę i obiecał utrzymywać istnienie kwatery w najgłębszej tajemnicy. Wchodzi się do tejże kwatery przez świetnie zamaskowaną klapę w podłodze karczemnej spiżarni. Co więcej, gdyby komuś udało się nawet tam dostać, to zobaczy tylko mały składzik z beczkami z alkoholem. Żeby przejść dalej, należy przekręcić gwint jednej z beczek stojących pod ścianą, a wtedy otworzy się ukryte w ścianie wejście (bardzo sprytna konstrukcja pewnego gnoma, który wykonał ją w zamian za przysługę wyświadczoną przez Herfielda). Teraz jesteśmy już w samym sercu kwatery – wielkim pomieszczeniu, którego ściany pokrywają dziesiątki egzemplarzy najróżniejszej broni oraz pamiątki z najodleglejszych zakątków Kontynentu. Podłogę przykrywa gruby i puszysty dywan, przywieziony ponoć z odległego Ofiru. Środek komnaty wypełnia stylowe dębowe biurko z krzesłem tak wygodnym i zdobionym, że mogłoby służyć jako tron jakiemuś pomniejszemu władyce. Nieopodal stoi wygodna sofa – miejsce przeznaczone dla interesantów.
Z tego pomieszczenia odchodzą jeszcze trzy wąskie korytarze, z których każdy kończy się ciężkimi i wzmocnionymi żelazem drzwiami. Dwoje z nich prowadzą do prywatnych komnat Branvicka i Valencia, a trzecie do pomieszczenia, które przypomina sporą bibliotekę. W rzeczywistości jest to archiwum przedsiębiorstwa i tu znajdują się wszelkie cenne sekrety i szczegóły dotyczące działalności – życiorysy klientów, życiorysy tych, którzy mieli zginąć na życzenie klientów, plany i mapy najróżniejszych lokacji i wreszcie raporty z akcji. Dodatkowym udogodnieniem jest fakt, że to lokum jest dyskretnie połączone z miejskim systemem kanalizacji, co umożliwia właścicielom szybką ucieczkę na wypadek kłopotów.
Proszę do nas nie dzwonić…
Szukając kogoś, kto może nam pomóc w skontaktowaniu się z Giovannim i Herfieldem, będziemy musieli się sporo nachodzić i rozdać kilka ładnych łapówek. Nie jest to jednak rzecz niemożliwa, należy się po prostu skoncentrować na tak zwanych elementach półświatka – właściciel zamtuza, paser, wykidajło – to ludzie, którzy mogą wiedzieć. Choć dodać należy, że to wiedza mocno ograniczona – powiedzą nam tylko, że należy udać się do 'Srebrnego Konia’ i tam dyskretnie rozmówić się z Grubym Yurgą. Wtedy delikwentowi wiąże się oczy i jeden z zaufanych pracowników karczmy prowadzi chętnego kilka razy krętymi zaułkami wokół budynku, tylko po to, by wrócić w to samo miejsce (nie ma to jak konspiracja). Opaska z oczu zostaje zdjęta, kiedy siedzi się już na sofie w podziemiach karczmy, a wtedy szeroko uśmiechnięty Valencio Herfield przeprasza szczerze za niewygody związane z podróżą. Co ciekawe, gospodarz nigdy nie wygląda tak samo – raz jest starcem, raz kobietą, a kiedy indziej półelfem! To kolejny konspiracyjny wymóg, w stosowaniu którego pomaga mu spory talent w dziedzinie charakteryzacji, a także szczątkowa moc magiczna. Valencio nigdy nie przyjmuje interesantów sam – za kotarą iluzji (kolejny przejaw dawnych zdolności magicznych) w komnacie cały czas przebywa Branvick, trzymający w pogotowiu swój gwyhyr. Po załatwieniu wszystkich formalności, gość firmy opuszcza jej kwaterę w ten sam sposób, w który się tu dostał.
Każda usługa ma swoją cenę!
Gama usług wykonywanych przez krasnoluda i byłego maga jest naprawdę imponująca. Tu mała dygresja – panowie zajmowali się zleceniami osobiście tylko na początku istnienia spółki. Teraz wynajmują do tego celu ludzi o sprawdzonej skuteczności i wysokiej reputacji, stając się niejako gildią najemników. Mają jednak pewien zwyczaj, według którego przyjmują na siebie jedno, zwykle bardzo skomplikowane, zlecenie w roku. Zakres ich możliwości obejmuje niemal wszystko – porwania młodych szlachcianek dla okupu, odzyskanie dawnego długu, odnalezienie zaginionej lata temu osoby, zorganizowanie transportu w odludne i dziewicze miejsca, wybranie grupy doskonałych ochroniarzy dla bogatego kupca, kradzież cennego przedmiotu z dobrze strzeżonego miejsca, zabójstwo lub okaleczenie zajadłego wroga, znalezienie sporych plam na życiorysie konkurenta, czy w końcu zdobycie konkretnych informacji. Przy załatwianiu tych spraw obowiązuje pewien ustalony porządek – Valencio odpowiada za rozpoznanie terenu, kontakty z urzędnikami i władzą oraz planowanie akcji. Natomiast Branvick koncentruje się na 'fizycznej’ stronie zadania – doborze najemników, logistyce i kontaktach z półświatkiem.
Wachlarz cen za usługi jest równie szeroki, co gama możliwości zleceniobiorców. Tak czy inaczej, z pewnością nie będzie na to stać zwykłego mieszczanina z czwórką dzieci. Wyszukanie małoznaczącej informacji może kosztować tylko kilkanaście talarów, ale zorganizowanie porwania syna rajcy miejskiego to już kwestia ceny zbliżonej do wartości pełnej zbroi płytowej! Najtrudniej jednak zapłacić za usługi wykonywane bezpośrednio przez właścicieli firmy – oni nie przyjmują pieniędzy, ale żądają unikatowych przedmiotów dużej wartości. Valencio ponoć uwielbia kolekcjonować antyki i drobne magiczne przedmioty, natomiast jego krasnoludzki przyjaciel lubuje się w egzotycznej broni i kilkudziesięcioletnim słodkim winie. Sam więc widzisz, że klienci spółki to nie byle kto – bywają tu zamożni kupcy, szlachta, wysoko postawieni urzędnicy, a ponoć nawet czarodzieje. Na pewno jednak nie spotkasz tu elfa czy choćby nawet półelfa, których Valencio chorobliwie nie znosi. Typowym za to obrazkiem są obaj właściciele pochyleni nad szachownicą, żartujący głośno i pijący przedni miód. Bo życie to przecież nie tylko praca i obowiązki, ale również wolny czas spędzony na błogim lenistwie. I kogo jak kogo, ale Giovanniego i Herfielda na takie lenistwo stać!
Epilog
Szarość zmierzchu zalewała ulice i zaułki Vengerbergu. Miasto, a przynajmniej jego lepsza część, kładło się właśnie do snu. Światło świec w oknach kamienic gasło zupełnie. Nie wszyscy jednak spali tej nocy – krasnolud i były mag nadzorowali właśnie jedną z wielu zaplanowanych na ten miesiąc akcji. Jak zwykle wszystko szło zgodnie z planem, co widać było w ich usatysfakcjonowanych minach. Popatrzyli na siebie z zadowoleniem i cicho ruszyli z powrotem do swej kwatery. Plan się powiódł. Miasto spało niewinnie, nieświadome niczego…
Zastanawia mnie jedna rzecz. Mianowicie, w jaki sposób zwyczajny krasnolud, który "zatrudnił się jako pomocnik kowala (…). Zajmował się przez krótki czas paserstwem (…). Pracował jako tragarz na vengerberskim targu, a potem jako wykidajło w karczmie o nienajlepszej reputacji." mógł, do spółki z niedoszłym magiem (u którego magiczne zdolności nie mogły być na wysokim poziomie, ponieważ nie ukonczyl nawet szkolenia w Akademii), będącym zarazem szpiegiem tylko trochę ponad przeciętnym (bo przecierz gdyby był wyjątkowy i utalentowany, to wywiad nie powinien go likwidować) założyć firmę, która w ciągu sześciu lat zdobyła ogromną renomę na cały Aedirn. Z tekstu wyraźnie wynika że krasnolud ten był doskonały w fechtunku zaś mag potężnym czarnoksiężnikiem, zdolnym zamaskować kompana za iluzoryczną zasłoną oraz samemu za pomocą mistrzowskich umiejętnoisci charakteryzacji zmienić swój wygląd nie tylko na przedstawiciela odmiennej płci, ale także innej rasy. Pytam: skąd oni posiedli takie wysokie umiejętnoiści w tych dziedzinach. Przecierz ktoś pracójący jako ochroniarz karczmy nie może bez najmiejszego problemu pokonywać "dwóch najlepszych zabójców w całym Aedirn". Gdyby tak się mogło stać, to po Kntynencie paradowalo by mnóstwo "zabójców najlepszych zabójców w calych Aedirnach czy Redaniach". Poza tym taki gnomi Gwyhyr w ręku zwyczajnego wykidajły. W przeciwnym wypadku takich gwyhyrów musiału by być tysiące (miliony?). Chyba że to były miecze z importu albo podróbki:P
Poza tym Valencio mógł, zgodnie z twierdzeniem nieomylnego Codringhera, "używać jedynie zwykłych "sztuczek, które móglby znać żak wylany z akademii" (Czas Pogardy, strona 22 w wydaniu superNOWEJ).
Byłbym wdzięczny gdybyś był w stanie rozwiać me wątpliwości.
Herfield nie był beztalenciem tylko cierpiał na problemy z koncentracja (też byś się nie zkoncentrował gdybyś wiedział że utraciłeś całą pozycję społeczną i rodzinę).Miał nawet jakiś tam talent.
Szpiegiem też nie musiał być do bani aby chcieli go sprzątnąć (nawet Djikstrię chcieli pobratymcy za coś sprzatnąć).Wystarczy że przeczytał jakiś dokument który miał tylko wykraść.Po prostu za diużo wiediał i kill him!
Co to było? Może spisek na władcę prowadzony przez cześć wywiadu,dowody korupcji jego szefa (np.wykorzystywał służby specjalne do prywatnych celów),
dowody niekompetencji jego szefa itd. itp.
Inna sprawa że nie dożyłby odsieczy krasnoludzkiej kawalerii (jeśli ta działała zgodnie z zasadami wszystkich przybywajacych z odsieczą kawalerii,czyli przybyła w ostatniej chwili),cyba że zbujcy byli podstawionymi oszustami lub na lepszych wywiadu było nie stać.
Zawodowiec to pętla na szyję,strzał w plecy zepchnąć z urwiska lub obrać za następny punkt spotkania z informatorem karczmę Albatros w Novigradzie w stroju wieczorowym i po ptokach,a nie tam z mieczami(co za barbarzyństwo).
A tak to zabójcy wykazali straszny nieprofesjonalizm który uniemożliwił im całą gamę kontraktów dla wywiadu.
Co do umiejtnosci walki krasnoluda poradziby sobie nawet z prawdyiwzmi profesjonalistami ( no może nie wiedźminem-renegatem).Chłpaczki byli przygotowani na kulacego sie magika a nie wrzeszczącego krasnoluda z mieczem.Wziął ich z zaskoczenia.
Co do liczby gwyhyrów to sie zgadzam.Jakby to Gnomy miały jakieś wielkie fabryki z taśmową produkcją tylko tego modelu miecza.
Firmę założyli za pieniadze z nagrody za głowy braciszków.Jeśli oferowali usługi wysokiej jakości to w miare szybko zrobili sobie reputację i wiekszą kasiorę.
A czy ochroniaż nie może dobrze walczyć?
Trzeba czytać ze zrozumieniem 🙂
Mam jeszcze takie pytanie… Co to jest gwint w beczce?Wiem że gwinty są w butelkach, choć wiedźminowe bytelki mają raczej korki a nie zakrętki, więc gwinty mają śryby.Chodziło o taki kranik w beczce do nalewania piwska?
A tak wogule to ekstra artykuł!
Dziękuję za komentarze. Phelan – myślę że spokojnie można przyjąć Twoje tłumaczenie, by choć częściowo zaspokoić wątpliwości Rawonama (wyręczyłeś mnie).
Co do gwyhyra, to jest to niedawny nabytek krasnoluda, za który zapłacił fortunę (stać go przecież). Albo mógł go dostać od jakiegoś gnoma, dla którego wykonał jakieś karkołomne zlecenie.
A co do beczki, to chodziło mi o szpunt, ale to słówko podczas pisania mi uciekło, więc zastąpiłem małoprecyzyjnym 'gwintem’.
Pozdrawiam…
PS. Rawonam – jeśli to wytłumaczenie Cię nie zadowala, to możemy wspólnie ustalić jakieś inne.
Rzeczywiście moglibyśmy.
Chodzi mi tylko o to, że postacie jakby na to nie patrzeć przeciętne (bo taki wnioski można wysunąć po przeczytaniu ich historii, a zwłaszcza krasnoluda) w bardzo krótkim czasie doprowadziły swą organizację do renomy identycznej co Codringher i Fenn, a nawet byc może ją przewyższające. Apropo tego nieszczęsnego gwyhyra: wedlug tekstu posiadał go krasnolud już podczas pracy jako wykidajło w karczmie ("Ruszył żwawo, wyciągając błyskawicznie gnomi gwyhyr z pochwy. Gdy dotarł na miejsce, ujrzał dwóch zakapturzonych ludzi napierających (…) trzeciego."), dlatego wtedy raczej go nie bylo stać i nie wydaje mi się by wykonywał w tamtym okresie karkołomne zadania dla gnomów posiadających takie gwyhyry.Czepiam się tylko dlatego, że postacie, ktore z początku spokojnie mogłybyć zwyczajnymi BG, nagle stają się niewiadomo jakimi tajemniczymi intrygantami utrzymującymi calą organizację w tajemnicy i doskonale ją prowadzącymi. Brzmi to po prostu trochę sztucznie.
PS: Phelan, pamiętaj, że było to "dwóch najlepszych zabójców w całym Aedirn".
Ich najlepsza zabójcowatość zabójcowatością , a krasnoludzkie zaskoczenie zaskoczeniem.
Tez by cie wryło gdyby ktoś przebił mieczem twojego kumpla.Szczególnie że raczej byli to ludzie, a napewno nie wiedźmini.Wiedźmin uniknął by ciosu zadanego przez wrzeszczącego,niskiego goscia.Człowiek zacząłby się raczej rozglądać w poszukiwaniu żródła dźwięku.W nocy ,wśród kamienic i zaułków krasnolud też dojżał raczej zabójców
z jakiejś niewielkiej odległosci.Nie wykluczone że po wydaniu wrzasku jednego mógł rozpłatać zanim się ten odwrócił.I kto powiedział czy zabójcy z Aedrin trzymaja poziom i spełniają międzynarodowe wymogi jak zabójcy z innych krajów 😉
No i co przeszkadza w stworzeniu organizacji stanowiacej konkurencję dla firmy "Codringher i Fenn"(s.a. zoo ;)),zresztą firma z Dorian nie była też taką znowu sławą, podobnie jak tutaj
raczej mało znana nawet w pewnych kregach przestępczych (trzeba było mocno węszyć) i działała raczej tylko na terytorium Temerii i państw od niej zależnych.
Firma z Vangerbergu mogła mieć nawt renomę większą!!
Przecież z usług skorzystali jacyś tam czarodzieje.Napewno wyczuli iluzję,pewnie nawet wiedzą co sie pod nią ukrywało.
I jakie opinie rozgłosili po bractwie?"No stary poprostu klasa, iluzyjka, zasłania goscia i ochroniarza , kryjówka naprawde zamaskowana,komornik nie zajrzy,po prostu profesjonalisci.
Nie co Codringher i jego pewnie fikcyjny wspólnik Fenn.Tylko nędzny , jarmarczny magiczny zamek i awaryjna półapka."
I kogo byś wybrał?
Co do przydatności takich BN’ów,to czasami potrzeba w miare silnego wroga ,wymagającego przeciwnika.Lub pomocnego sojusznika!Ktoś może ich wynająć na graczy,
gracze mogą nadepnąć im na odcisk,oraz gracze mogą wynajać firmę w jakiś sprawach.Firma jest też doskonałym źródłem powodów dla których gracze sie wezmą za przygodę,
bo poprostu mogą zostać zatrudnieni, lub jako etatowi pracownicy zarabiać na emeryture.Gracze dostaja rozkaz i bez gadania ( najlepiej jeszcze bez pytań) ,do roboty!
A co powiecie na zlecenie jakie otrzymają gracze od pokasłującego w chusteczkę zakapturzonego gościa:"Zniszczcie Giovanniego i Herfielda,a przed ich śmiercią przekarzcie im :’Pozdrowienia z Dorian’.I oni już będą wiedzieli… khekhe"?
No dobra, już dobra……….
Niech Ci będzie! Ale mimo to dlamnie jest to trochę sztuczne.
Nie zmienia to jednak faktu przydatności artykułu, o czym napisałeś….
PS: Ale pomimo tego z dwojga złego wybralbym Codringhera i Fenna 😛
Ja chce jeszcze raz 😛