Przedmowa:
Po ostatnim zamieszaniu postanowiłem jeszcze coś napisać, biorąc pod uwagę kilka spostrzeżeń osób czytających. Tym razem będzie bez żadnych nadzwyczajnych fajerwerków. Myślę, że dialogi nadal mi nie wychodzą, ale staram się wczuć w postacie. Po prostu muszę jeszcze trochę popracować. Może jeszcze nie nadszedł mój czas na pisanie, ale gdzieś słyszałem, że im wcześniej się zacznie, tym lepiej się skończy. W każdym razie zapraszam do lektury 🙂

List


Młoda elfka jechała owego feralnego dnia na swym karym koniu w kierunku lasu Orinio. Był to słoneczny letni poranek, w którym należałoby cieszyć się każdą chwilą tak, jakczyni ła to Liena. Wkoło słychać było upajające odgłosy natury: piękny świergot ptaków, wspaniałą grę koników polnych i szum listków przydrożnych drzew muskanych lekkim powiewem ciepłego wiaterku. Nic nie zapowiadało tego, co miało się za chwilę wydarzyć.
Z tej bajki wytrącił ją świst strzały, która przeleciała tuż przed jej nosem i wbiła sięw drzewo. Przera żona elfka momentalnie ściągnęła lejce i zeskoczyła z konia, zdejmując jednocześnie swój zielony łuk z pleców. Rozejrzała się wkoło, lecz niczego nie dostrzegła. Powoli wyciągnęła strzałę z kołczanu i przyłożyła ją do cięciwy. Po kilku chwilach poczuła dotyk stali na swym gardle i usłyszała zza swych pleców niski złowrogi głos:
– Puść tę broń z łaski swojej, albo gorzko tego pożałujesz, ślicznotko.
Uczyniła, jak nakazał osobnik stojący za jej plecami, po czym zapytała:
– Czego ode mnie chcesz?
– Głupie pytanie. A czego niby może chcieć złodziej na trakcie, jak nie kosztowności. Oddaj mi wszystko, co masz, a pozwolę ci zachować życie.
– Wszystko jest w torbach na koniu. Weź też mój łuk, ale nie rób mi krzywdy…
– No dobrze, ale najpierw cię zwiążę, abyś nie mogła mnie poznać. Daj ręce do tyłu.
Liena uczyniła tak, jak jej kazano, napastnik zawiązał jej też oczy i przywiązał do drzewa. Elfka słyszała już tylko oddalający się stukot końskich kopyt. Przez jakiś czas próbowała sięuwolni ć, ale pętająca ją lina była zbyt dobrze zawiązana. Gdy od czekania już drętwiały jejnogi us łyszała, dochodzącą z daleka wesołą pieśń powoli zmierzającą w jej kierunku. Zaczęła krzyczeć na całe gardło:
– Ratunku! Pomóżcie! Pomocy!
Krasnolud prowadzący wesołą bandę zatrzymał się i nakazał zaprzestać pieśni. Wjednym momencie wszyscy us łyszeli dochodzący gdzieś z daleka krzyk. Trzech konnych dw óch ludzi i elf ruszyło naprzód, aby zobaczyć, co się dzieje. Reszta podążyła szybkim marszem za nimi.
Po chwili trzech jeźdźców dotarło do drzewa, do którego przywiązana była jasnowłosa elfka z zawiązanymi oczyma. Natychmiast zsiedli z koni i odwiązali biedaczkę, która nie mogła już nawet sama utrzymać się na nogach. Elfka im podziękowała, lecz nic więcej niepowiedzia ła, gdyż straciła przytomność.
Gdy Liena otworzyła oczy, było ciemno. Widziała tylko cienie dawane przez postaci siedzące przy ognisku i słyszała wesołe pieśni. Próbowała się podnieść, gdy usłyszała ciepły męski głos:
– Nie wstawaj jeszcze. Jesteś wycieńczona i musisz odpoczywać.
– Kim jesteś?
– Przyjacielem. Jak się obudzisz dowiesz się więcej o nas, a my o tobie, ale teraz śpij – -powiedział przesuwając rękę nad jej głową.
W tej też chwili poczuła oplatające ją przyjemne ciepło i ogarnęła ją błoga senność. Zamknęła oczy z uśmiechem na ustach, później zaś śniła przyjemne sny.
Gdy rano zbudziła ją melodyjna gra koników polnych, czuła się już dużo lepiej niż tamtego wieczora. Uniosła się na łokciach i rozejrzała dokoła. Spostrzegła wokół siebie elfy, ludzi i krasnoludy. Trochę dalej stał wóz i pięć koni. Wszystko to miało miejsce na małej polance znajdującej się wśród wielkich drzew. Spojrzała w górę. Ujrzała niebo zasnute chmurami. Było jednak raczej ciepło i nie zapowiadało się na deszcz. Gdy tak zamyślona patrzyła w górę, doszły jej uszu odgłosy kroków. Spojrzała w lewo i ujrzała przed sobą przystojnego czarnowłosego elfa ubranego w seledynowy płaszcz z kapturem, przepasany jasnobrązowym szerokim pasem wysadzanym kolorowymi, zapewne drogimi kamieniami. Elf usiadł obok niej ze słowami:
– Witaj. Jestem Naien. Opiekowałem się tobą przez cały czas, jaki z nami spędziłaś. Bardzo się cieszę, że już wydobrzałaś.
– Dzień dobry, Naien. Jest mi bardzo miło cię poznać. Dziękuję ci wielce za opiekę. Atak w łaściwie, to jak długo tu jestem?
– Gdy moi kompani cię znaleźli byłaś bardzo wycieńczona. Leżałaś trzy dni nieprzytomna. Jak się obudziłaś po raz pierwszy byłaś jeszcze słaba, więc rzuciłem na ciebie zaklęcie, abyś zasnęła. Potem leżałaś jeszcze kolejne cztery dni, co w sumie daje tydzień. Powiedz mi może coś o sobie.
– Bywało gorzej. Jestem Liena, córka Shara i Karin. Pochodzę z miasta Otnoro położonego w dolinie Blawikk. Jechałam z ważnym listem do lasu Orinio, gdy napadł mnie ten typ i zabrał mi konia i wszystkie pieniądze. Gdzie teraz jesteśmy? Może zdążę jeszcze dostarczyć list?
– W lesie Orinio. W południowej części. Gdzie miałaś dokładnie doręczyć ten list?
– Do Wschodniego Zamku. Jakieś trzy do pięciu dni drogi z południa. Pomożecie mi?
– Kierujemy się na południe, ale jeśli zechcesz mogę pojechać z tobą. Nie będzie todla mnie  żaden problem, a tobie przyda się towarzysz.
– Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś to uczynił. A co z twoimi przyjaciółmi?
– Dogonię ich, jak już wykonasz swoje zadanie. Kiedy chcesz wyruszyć?
– Najlepiej od razu po śniadaniu.
– Dobrze, przygotuję na ten czas konie i niezbędny sprzęt. Teraz wybacz mi, muszę pobudzić towarzyszy.

~


Wyruszyli tuż po sytym śniadaniu, kierując się do najbliższego traktu wiodącego nap ółnoc. Chmury na niebie się już przerzedziły, w niektórych miejscach nawet prześwitało słońce. Lienie wrócił dobry humor, nie było aż tak źle, jak się spodziewała. Podejrzewała, żedo miejsca przeznaczenia dotr ą za niecałe cztery dni spokojnej jazdy. Obecność Naiena dodawała jej otuchy, wiedziała, że jest obok niej ktoś, kto mógłby ją uchronić od czyhających na trakcie niebezpieczeństw.
Po kilku godzinach drogi okraszonych przyjemną rozmową dojechali do Gościńca Wąskiego, kierującego się na północny wschód. Podczas jazdy młoda elfka dowiedziała sięwielu ciekawych rzeczy o swoim towarzyszu i jego grupie. Nale żał on do bractwa May, głoszącego poglądy etyczno-religijne wywyższające ponad wszystko ideę niesienia pomocy innym. Bractwo to zostało założone około trzech wieków temu przez krasnoluda Krina Małego, który pewnego dnia dostał przesłanie od bogów. Jest ono przechowywane do tej pory w mieście Juna, z którego pochodził założyciel bractwa, i stanowi najważniejszą część księgi May, wskazującą wyznawcom optymalną drogę przez życie.
Rozmawiali tego dnia przez całą drogę, aż do zmierzchu, kiedy to postanowili zjechać z gościńca, aby zaczerpnąć snu i jakże potrzebnego odpoczynku. Dopiero gdy zsiedli z koni, zorientowali się, że od rana nic nie jedli. Nie mieli już ochoty na rozpalanie ogniska iczekanie, a ż kolacja się upiecze, więc Naien, wykorzystując swe magiczne zdolności, zniczego stworzy ł bardzo smaczną i sytą wieczerzę. Po jedzeniu Liena przywiązała oba rumaki do drzewa i rozłożyła pledy na ziemi. Jej towarzysz w tym czasie wyczarował ognisko, które miało ich strzec przed dzikimi zwierzętami i dawać ciepło w nocy. Oboje położyli sięspa ć, a że byli zmęczeni podróżą, szybko zasnęli.
Gdy kolejnego ranka Liena otworzyła oczy, czekał już na nią poranny posiłek przygotowany przez czarnowłosego elfa. Jego samego jednak w pobliżu nie było. Elfka po śniadaniu zabrała się do przygotowywania koni do dalszej drogi. Po paru chwilach usłyszała zza pleców ciepły głos Naiena:
– Witaj tego pięknego dnia, pani.
Dzień rzeczywiście był piękny niebo bezchmurne, a ptaszki odgrywały swą przecudną serenadę.
-Witaj, Naien. Gdzie byłeś?
– Szukałem ziół. Już wszystko mam, możemy jechać?
– Tak, wsiadaj na konia.
Jechali, podążając traktem na północ. Do zamku zostało im jeszcze dwa i pół dnia drogi. Naien zauważył, że wieczorem powinni dojechać do małego miasteczka, gdzie będą mogli się przenocować w gospodzie. Dzień upłynął im spokojnie, dojechali do osady bez problemów, robiąc sobie po drodze trzy przystanki na posilenie się i rozprostowanie kości.
Robiło się już ciemno, kiedy zauważyli na swej drodze pierwsze domy. Przejechali przez podgrodzie, obserwując chłopów wracających z pola, dzieci bawiące się ze sobą, szczekające nie wiadomo na co psy i pasące się krowy. Główna brama miasta była zamknięta. Jednak stróż otworzył ją po uprzednim uważnym przyjrzeniu się podróżnym. Za murami życie toczyło się jak w każdym podobnym miejscu na świecie. Rzemieślnicy zamykali warsztaty, kupcy wracali z targowisk, karczmarze przyjmowali gości. Rozpoczynało sięzwyczajne nocne  życie w mieście.
Para elfów skierowała się w stronę najbliższego wyszynku. Wynajęli u oberżysty pokój i postanowili udać się na wieczerzę. Sala była już prawie pełna, ale znaleźli jeszcze trochę miejsca przy jednej z ław. Naien zawołał karczmarza:
– Podaj nam, panie, strawę jakąś, bośmy głodni z towarzyszką.
– A co właściwie chcecie, mości elfie?
– Baranina z ziemniakami i dzbanek wina roleńskiego by nam wystarczył, gospodarzu.
– Za chwilę chłopiec przyniesie, coś zamówił, panie.
I rzeczywiście po kilku chwilach chłopiec żwawo przyniósł wszystko, co elf zamówił.
– Witaj, szanowny panie, oto pańska strawa.
– Dziękuję ci bardzo, młodzieńcze, ile mam zapłacić?
– 53 denary, panie.
– Masz, reszta dla ciebie, chłopcze powiedział mag z uśmiechem, wręczając małolatowi 60 denarów.
– Dzięki ci, panie łaskawy! odpowiedział chłopiec kłaniając się głęboko.
Naien i Liena zabrali się za jedzenie wspaniale przyrządzonego posiłku, popijając godobrym wytrawnym winem. Kiedy ju ż kończyli strawę, do izby wpadło trzech podpitych mężczyzn, zapewne szukających zwady. Rozejrzeli się po gościach. Jeden z nich w pewnym momencie zatrzymał swój wzrok na parze elfów siedzących przy ławie koło kominka.
– Karczmarzu… – powiedział przepitym głosem jeden z oprychów – …czemuż tow waszej karczmie nieludzie siedz ą?
– Wolno im, tak jak każdemu innemu. Nie chcę rozrób w mojej gospodzie, więc zabierz, proszę, swoich kompanów i wyjdźcie stąd rzekł stanowczym głosem oberżysta.
– Rozrób nie będzie. Tylko nieludzi przegonimy, prawda chłopcy?
-A jakże, Rogan – jego towarzysze wybuchli szyderczym śmiechem. Wypędzimy ispok ój będzie.
– Wyjdźcie stąd natychmiast, bo wezwę straże!
– Stul pysk! wrzasnął Rogan, uderzając karczmarza w głowę tak mocno, że tamten aż stracił przytomność.
Liena i Naien podnieśli się z miejsc, podobnie jak jeden z gości, który wyciągnął miecz i zaczął przemawiać:
– Tego już za wiele, panowie! Wynoście się stąd albo posmakujecie ostrza mego miecza!
– Zapomniałeś o jednym. Nas jest trzech, a ty sam powiedział jeden z oprychów, podnosząc stojące nieopodal krzesło.
Zatańczmy rzucił się na miecznika, zamachując się swą dość nietypową bronią. Wp ół skoku coś ścięło go z nóg. Wszyscy spojrzeli na elfa stojącego z ręką skierowaną ku leżącemu.
– Dość! zawołał Naien. Wynoście się stąd natychmiast albo spalę was na popiół dodał po kilku sekundach półgłosem. Jego dłoń zaczęła lśnić białym światłem. Dwóch stojących na nogach łotrów patrzyło na elfa z otwartymi ustami i nic do nich nie docierało. Dopiero gdy mag powiedział:
– Jeszcze tu jesteście? zorientowali się, że należałoby się wycofać. Pośpiesznie zabrali towarzysza z podłogi i jak najszybciej mogli, opuścili lokal.
Naien, Liena i nieznajomy, który zdążył już schować miecz, podbiegli wnet dole żącego na podłodze karczmarza. Elf stwierdził, że nic mu się nie stało, tylko stracił przytomność. Położył na jego czole listek, który wyciągnął zza pasa i wypowiedział jakieś słowa w nieznanym języku. Listek poczerniał w błyskawicznym tempie. Po chwili gospodarz wstał, skarżąc się na ból głowy. Elfy podziękowały nieznajomemu, który przedstawił się jako Fallen Eizel. Po dość długiej rozmowie Fallen postanowił wyruszyć z elfami, stwierdzając, żeju ż wystarczająco długo siedział w tym mieście. Postanowili następnego dnia o świcie spotkać się przy wschodniej bramie i stamtąd wyruszyć prosto na wschód do Zamku.
Po stosunkowo krótkim śnie cała trójka spotkała się w umówionym miejscu. Liena pojechała jeszcze na targowisko po nowy łuk i kilka strzał, aby, jak powiedziała, mogła sięsama broni ć. Po paru minutach była już z powrotem, dzierżąc w ręku krótki łuk kompozytowy. Na plecach miała założony kołczan. Wyruszyli bez dalszych opóźnień.

~


Kolejny dzień, chociaż nie był zbyt przyjemny ze względu na pogodę, nie sprawił trójce kompanów większych kłopotów, poza tym że wszyscy przemokli do suchej nitki. Jakju ż ktoś przede mną stwierdził, gdy nie ma przygód, czyli jakichś kłopotów, niema o czym pisa ć, więc nie będę się rozwodził na temat zabłoconego traktu, który musiała pokonać tego dnia trójka śmiałków.

~


Świt ostatniego, jak wyliczyła Liena, dnia podróży był przeciwieństwem dnia poprzedniego. Wszystko wkoło zapowiadało dobre zakończenie i brak problemów na szlaku. Niestety, już koło południa pojawiły się pierwsze kłopoty. Na trakcie stał szlaban pilnowany przez sześciu zbrojnych, którzy nie chcieli przepuścić nikogo bez glejtu. Trójka śmiałków próbowała przejechać, mówiąc, że ukradziono im przepustkę. Gdy to jednak nieposkutkowa ło, Naien stwierdził, że dalsza rozmowa ze strażnikami nie ma sensu ipo prostu ich u śpił.
Droga za szlabanem była dużo gorsza niż ta przed nim. Liczne strome pagórki szybko męczyły konie i dlatego bohaterowie musieli robić liczne przystanki, aby dać zwierzętom odpocząć.
Nie był to jednak koniec problemów tego dnia. W stosunkowo niewielkiej odległości od zamku w ziemię tuż przed kopytami rumaków trójki śmiałków uderzyły strzały. To mogło wskazywać tylko na napad. Usłyszeli głos:
– Zawróćcie natychmiast! Nie ma dla was przejazdu! Zawróćcie, a nic wam sięnie stanie. Nic poza tym nie chcemy! 
Liena gdzieś już słyszała ten głos, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Fallen krzyknął:
– Nie ma mowy! Pokaż się, jeśliś taki odważny!
– Wedle życzenia, panie rycerzu.
Oczom bohaterów ukazał się smukły i krótko ostrzyżony mężczyzna o hebanowych włosach i twardych rysach twarzy. Odziany był w czarny skórzany strój podróżny, na który miał zarzuconą pelerynę tego samego koloru. Uniósł prawą rękę w górę. Za jego plecami pojawiła się czwórka ludzi dwóch łuczników i dwóch mieczników. Odziany w czerń odezwał się:
– Dobrze, zobaczyliście mnie, a teraz odjedźcie stąd.
Liena przypomniawszy sobie, skąd zna głos tego człowieka, wrzasnęła na całe gardło:
– To on! To on mnie wtedy związał na szlaku! To jego głos!
– Brawo, elfko, ale teraz odjedźcie. Nie będę się więcej powtarzał, tylko dam znak moim ludziom.
– Dostaniesz za swoje rzekła Liena, ściągając łuk z pleców i przygotowując siędo strza łu. Nieznajomy machnął ręką, łucznicy napięli swe łuki do strzału, Fallen zeskoczył z konia, przygotowując miecz do walki. Naien złożył ręce, a wokół niego pojawiła się błękitnawa poświata. Odziany w czerń wyrzucił ręce nad głowę i zaczął wypowiadać jakieś obce słowa.
W powietrzu rozległ się świst trzech strzał. Jedna z nich chybiła, trafiła w drzewo tużnad g łową Fallena. Jedna trafiłaby Naiena prosto w czoło, gdyby jej wcześniej nie złapał, zapewne dziękował w tej chwili bogom za posiadaną moc. Trzecia strzała, ta należąca doLieny, powali ła jednego z łuczników, trafiając go prosto w serce. Widząc to, drugi łucznik, ten, który chybił, rzucił swą broń na ziemię i zaczął uciekać. Fallen przystąpił do walki zdwoma przeciwnikami naraz. Jego ruchy by ły błyskawiczne. Bezbłędnie parował ciosy obu przeciwników. Walka ta została jednak szybko zakończona przez dwa szybkie, lecz ryzykowne ciosy Fallena. Niestety, jeden z padających mieczników zdążył go jeszcze ciąć wlewe rami ę. Naprzeciw trójki śmiałków stał już tylko człowiek odziany w czerń. Szybko przeniósł dłonie na wysokość klatki piersiowej. Momentalnie pojawiła się przy nich ognista kula, zalewając na ułamek sekundy otaczającą rzeczywistość krwawoczerwonym światłem. Człowiek w czerni błyskawicznie wyprostował ręce do przodu. Czerwona kula poleciała wkierunku elfiego maga, kt óry wykonał szybki okrężny ruch ramion, tworząc przed sobą niebieską tarczę, od której odbiła się kula energii. Nasi bohaterowie zobaczyli tylko oślepiający rozbłysk światła w miejscu, gdzie stał ich przeciwnik. Gdy wrócił im wzrok zobaczyli tam już tylko wypaloną ziemię.
Elfy bezzwłocznie pomogły swojemu ludzkiemu towarzyszowi, opatrując jego ranę. Naien podarował mu również kilka eliksirów, które miały przyspieszyć proces gojenia się ran.

~


Gdy już dojechali do Zamku, powitał ich tam książę. Po złamaniu pieczęci na liście, z którym przyjechała Liena, przeczytał:

Otnoro, 14.III. A.D. 1204

Książę Mananie,
jestem zmuszony przekazać Ci smutną wieść w ten prymitywny sposób, bo komunikacja magiczna w okolicach Twego zamku może być sondowana, a zależy mi na utrzymaniu tajemnicy. Otóż moi wywiadowcy dowiedzieli się, że zagraża Twemu księstwu niebezpieczeństwo szturmu ze strony naszego wspólnego wroga, Twojego sąsiada księcia Verna z zachodniej części lasu. Doniesiono mi również, że jego oddziały gotowe będą do wymarszu 5.IV bieżącego roku. Wysłałem do Ciebie ten list najszybciej, jak mogłem, abyś mógł przygotować się do odparcia ataku. Mam nadzieję, że moja pomoc okaże się wystarczająca.

Pozdrawiam, Książe Elwin.

Po przeczytaniu wiadomości dostarczonej przez Lienę, władca Wschodniego Zamku pogrążył się w zadumie. Wiedział, że przez trzy dni, które pozostały do ataku nie zdąży skompletować sił zdolnych do obrony. Nie miał pojęcia co zrobić. Po kilku minutach stania w bezruchu i myślenia na najwyższych obrotach, spytał się jeszcze Lienę, czemu tyle czasu zajęło jej dostarczenie listu. Elfka dokładnie opisała mu swoje przygody, po czym książę znów się zamyślił. Stał tak przez kolejne kilka minut, aż w pewnym momencie krzyknął:
– WIEM!
– Co? zdziwiła się Elfka.
– Sabotaż. Trzeba uniemożliwić im wyjście z zamku. To da mi czas na przygotowania. Muszę tylko znaleźć kogoś, kto się tego podejmie…
– Może nasza trójka? powiedziała po chwili wahania.
– Naprawdę? Zrobicie to?
– Oczywiście! W końcu to po części moja wina, że tak późno list dotarł.
– To nie twoja wina. Ale pomoc z chęcią przyjmę. Kiedy będziecie mogli to zrobić?
– Porozmawiam z towarzyszami i zaraz odpowiem.
Liena wyszła na chwilę z pięknej, zdobionej drewnianymi płaskorzeźbami komnaty, aby po krótkim czasie wrócić z odpowiedzią:
– Jutro w nocy.
– Świetnie! Macie nieograniczony dostęp do mojej zbrojowni. Bierzcie, co chcecie, żeby wam się tylko udało.
– Tak jest książę! Już idziemy do zbrojowni powiedziała Elfka szykując się do wyjścia. Będąc już w drzwiach zorientowała się, że nie wie, gdzie jest ta zbrojownia i dodała:
– Tylko jak mamy tam trafić?
– Słucham?… A, już! Dran, zaprowadź panią do zbrojowni!
– Tak jest powiedział stojący pod ścianą mężczyzna ubrany w ciemnozielone szaty, którego Liena wcześniej nie zauważyła.
Sługa wiódł trójkę bohaterów niezliczoną ilością korytarzy i schodów, aż wreszcie dotarli do wielkich metalowych drzwi. Dran sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej mały metalowy przedmiot, który przyłożył do wgłębienia w ścianie koło wrót. Wierzeje zaskrzeczały i otworzyły się na oścież. Oczom trójki śmiałków ukazało się wielkie pomieszczenie, w którym mieściła się ogromna ilość wszelkiego rodzaju broni, zbroi, amuletów i kilka artefaktów. Wszystko uporządkowane i zadbane, nawet niezakurzone. Przypominało to bardziej kolekcję, niż zbrojownię. Weszli powoli do pomieszczenia, rozglądając się dokoła. Liena doszła do łuków, badając każdy po kolei, oglądając, przymierzając. To samo czynił Fallen z mieczami. Naien natomiast podszedł do stolika, na którym rozłożone były wisiorki emanujące mocą. Oglądał każdy z osobna, używając do tego wyższych zmysłów, aby wykryć moce w nich zawarte.
Po kilku godzinach spędzonych w zbrojowni księcia, nasi bohaterowie wyszli już w pełni uzbrojeni
. Tylko Liena nie założyła na siebie pancerza, biorąc go ze sobą do komnaty, którą przydzielił jej gospodarz, a właściwie jego sługa. Poza tą lekką przeszywanicą, wybrała magiczny łuk, który nie potrzebował strzał. Przynajmniej tak jej powiedział Naien. Rycerz Eizel wziął sobie dwa miecze: jeden, krótki, przypiął sobie po rycersku do pasa, drugi, ciężki dwuręczny, posiadający jakąś moc, której elf nie był w stanie zidentyfikować założył po wiedźmińsku na plecy. Nie było to dla niego zbyt wygodne, ale przy drugim boku wolał mieć przypięty sztylet, tak na wszelki wypadek. Mag natomiast wybrał pierścień, posiadający dodatkową energię magiczną, dwa wisiorki z czarami, oraz ćwiekowaną skórzaną rękawicę zawierającą w sobie dwa ofensywne czary ogniste.

~


Zbliżał się już wieczór. Tej nocy wyruszali do Zamku Zachodniego. Wszystko było już gotowe do wyprawy sprzęt zapakowany, a konie okulbaczone. Mieli przed sobą niecałe cztery godziny drogi, więc już teraz wyjechali za mury obronne, aby na miejscu być dobrze przed północą. Jechali traktem, jako wędrowcy odziani byli w ciemnobrązowe, trochę podniszczone płócienne płaszcze, a broń zawinięta była dla niepoznaki w szmaty i założona jako tobołki na konie.
Było już ciemno, gdy zauważyli światła w najwyższej wieży zamku. Po uprzednim rozejrzeniu się, czy aby na pewno nikt ich nie widzi, wjechali w las po ich lewej stronie, aby się przygotować. Konie przywiązali do drzew i zdjęli z nich cały ekwipunek. Zdjęli swoje płaszcze i nałożyli to, co wynieśli ze zbrojowni. W dalszą drogę wyruszyli pieszo, ale przedtem Naien rzucił czar iluzji na ekwipunek i konie, aby je ukryć.
Do zamku podeszli od zachodu, obchodząc go wcześniej dokoła. Przez cały czas milczeli. Fallen zarzucił na mur kotwiczkę, którą, aby nie hałasowała, owinął wcześniej szmatą. Teraz zaczął się wspinać. Elfy czekały na dole. Rycerz był już na samej górze, wyjrzał nad ogrodzenie i rozejrzał się, czy nie ma wartownika. Nie było. Wskoczył na fasadę i przylgnął do ściany naprzeciwko, nie było go tam widać, bo skrył się w cieniu. Fallen poszedł w prawo, aby sprawdzić, czy nie ma tam wrogów. Wyjrzał zza rogu budynku, który przylegał do muru. Zobaczył jednego zbrojnego, opierającego się o mur i patrzącego w dal. „Ten nie powinien sprawiać kłopotów pomyślał i poszedł, aby sprawdzić mur z drugiej strony. Tam było dwóch, tyle, że obaj spali. „To może być łatwiejsze niż sądziliśmy stwierdził z zadowoleniem. Podszedł do miejsca, gdzie wszedł i wyjrzał, aby poinformować towarzyszy, że droga wolna. Pierwsza weszła Liena, mag za nią. Fallen szeptem zdał im sprawę z tego, co zobaczył. Naien postanowił na wszelki wypadek uśpić trzeciego wartownika i pogłębić sen już śpiących. Jak na razie szło jak po maśle. Wiedzieli, co mają zrobić: chcieli zniszczyć wszystkie machiny wojenne oraz główną bramę.
Postanowili się rozejść w poszukiwaniu maszynerii bojowej. Naien i Liena poszli w lewo, a Fallen w prawo. Jednocześnie zauważyli, że na głównym placu przed zamkiem, który z niewiadomych przyczyn bezpośrednio przylegał z trzech stron do muru obronnego, stoi duża liczba maszyn oblężniczych gotowych do wymarszu. Były to najprawdopodobniej wszystkie, jakie posiadał Książe Vern, bo nigdzie w obrębie murów nie mogli zauważyć innych.
Elfy machnęły rękami, żeby ich towarzysz do nich przyszedł. Po kilku chwilach byli już wszyscy razem. Jedyne zejście na plac prowadziło przez zamek, ale nie chcieli ryzykować i Fallen przyniósł swoją kotwiczkę, którą zahaczył o wyższą część muru i ostrożnie zjechał na dół. Upewnił się, że nikogo na dole nie ma i dał znak towarzyszom, aby do niego dołączyli.
Gdy już wszyscy byli na dole Naien wyciągnął lekko iluminujący pergamin i „wygasił na nim plan działania. Każdy wziął po kilka woreczków przygotowanego poprzedniego dnia przez maga proszku i rozstawiał je na balistach i katapultach. Jak już skończyli sabotować machiny, zebrali się przy linie prowadzącej na mur. Naien poszedł jeszcze aby zostawić trochę proszku przy bramie.
Byli już na murze; Fallen zwijał linę, a mag koncentrował się w siadzie skrzyżnym do rzucenia zaklęcia. Był już gotowy. Wstał. Rozstawił lekko nogi i uniósł ręce do góry tak, że kształtem przypominał literę „X. Zaczął krzyczeć na całe gardło jakieś słowa, a jego krzyk zmieniał się w przeszywający, docierający jakby z wnętrza głów wszystkich słuchających wrzask. Nagle, w jednym momencie rozjaśniło się: wszystkie machiny wojenne i brama stanęły w płomieniach. Nie było to jednak jedyne źródło światła. Zapalały się też światła w oknach zamku. Krzyk elfa ustał, ale jego miejsce zastąpiły dobiegające z zamku okrzyki alarmu. Trójka bohaterów bez chwili zwłoki popędziła na tył zamku, gdzie najbezpieczniej, jak mniemali, było zejść.
Ich przekonania zmieniły się jednak od razu za rogiem. Stali teraz naprzeciwko… maga odzianego w czerń i grupki ośmiu innych mężczyzn uzbrojonych w miecze. Nie wyglądali jednak jak zwykli śmiertelnicy, było w nich coś dziwnego, jakby nierealnego…
Czarny mag odezwał się:
– Proszę, proszę… Kogo moje oczy widzą… Muszę was z przykrością poinformować, że to już jest koniec waszej wędrówki.
Pstryknął palcami i wszyscy jego ludzie ruszyli powoli na swoich przeciwników. Liena ściągnęła z pleców łuk, wzięła strzałę i wystrzeliła w jednego z mężczyzn. Strzała wbiła się w miejsce, gdzie delikwent powinien mieć serce, lecz nie zaprzestał swojego marszu. Elfka zamurowało. Naien tymczasem sprowadził z nieba grom, który zmienił w popiół jednego z przeciwników, krzyknął do Lieny:
– Nie używaj strzał!
W pierwszym momencie łuczniczka nie wiedziała o co chodzi, ale po chwili zrozumiała. Napięła łuk, nie nakładając strzały na cięciwę. W jej ręku pojawił się błyszczący na czerwono pocisk, który wystrzeliła w jednego z napastników. Ten zapłonął i palił się przez chwilę zanim obrócił się w popiół. Fallen wyciągnął magiczny miecz i stanął w pozycji obronnej. Naien w tym czasie szykował kolejny atak, lecz coś go wytrąciło z równowagi i czar się rozproszył. To człowiek w czerni go powalił. Naien wstał szykując się do obrony, lecz kolejny magiczny pocisk nie poleciał w niego, tylko w Lienę. Elf niewiele myśląc porzucił swój czar i rzucił się w stronę towarzyszki. Nie miał czasu na stworzenie innego zaklęcia, więc zasłonił ją własnym ciałem. Wiedział, że chroni go jego antymagiczny płaszcz, ale nie znał siły czaru przeciwnika. Przecenił swoją wytrzymałość. Poczuł przeszywający ból w prawym boku, odeszły od niego siły, zachwiał się na nogach, to była ostatnia rzecz jaką pamiętał…
Człowiek w czerni był zadowolony ze swojego czaru. Elfi mag słaniał się przed nim na nogach zasłaniając swoją towarzyszkę. Upadł. Lecz człowiek w czerni nie zobaczył już jak dotknął kamieni na podłodze. Nie zdążył. Jedyną rzeczą jaką zdążył zobaczyć był grot strzały, który przeleciał tuż nad plecami upadającego elfa i trafił go prosto w prawe oko.
Liena stała trzymając łuk w wyprostowanej ręce, oddychała ciężko. W momencie, gdy jej przeciwnik został trafiony, wszyscy jego podwładni rozpłynęli się w powietrzu. Fallen już zaczepił kotwiczkę do muru i czekał na elfkę, która podbiegła do Naiena. Elf ocknął się po kilku sekundach, lecz ból obecny we wszystkich częściach jego ciała znacznie utrudniał mu poruszanie się. On z elfką zeszli razem jako pierwsi, Fallen zjechał po lince od razu po nich.
Rycerz łuczniczka pomogli magowi dojść do koni i wsiąść na swojego wierzchowca. Na szczęście mag mógł zdjąć jeszcze iluzję z ekwipunku, choć nie było to dla niego łatwe.
Cała trójka odjechała lasami w kierunku Wschodniego Zamku…

Ciąg dalszy (może) nastąpi. Wszystko zależy od tego, jak mi TO wyszło.

hubi