Jednakże pewnego dnia przeor zwrócił się do mnie z pewną prośbą. Chciał, abym wyruszył do pewnego pustelnika i porozmawiał z nim w taki sposób, aby ów już więcej nie włóczył się po mieście i nie rozpowiadał rzeczy na niekorzyść Pana Naszego Kreve’a. Postanowiłem wyruszyć jak najszybciej. Jak się szybko okazało Briss również znalazł sobie zajęcie – otrzymał zadanie zabicia jakiegoś potwora, którego nazwy nawet mi wymówić nie sposób nie łamiąc sobie przy tym języka. Doszliśmy do porozumienia, że skoro nie wyznaczono nam żadnych terminów to wykonamy nasze zadania razem.

      Wpierw mieliśmy wykonać moje zadanie, gdyż tak było szybciej i wygodniej dla całej sprawy sukcesu. Noc poprzedzającą dzień wymarszu sen miałem przepiękny, że Najwyższy dał mi zaszczyt ten wielki, iż mogłem przyczynić się do powiększania Wiecznej Chwały Pana Kreve’a.

      Kiedy mieliśmy już ruszać w drogę po mieszkaniu rozległo się pukanie. Okazało się, iż był to Arialion, któren wypuszczon był ze szpitala, albowiem jakaś epidemia wśród plebsu wybuchła i łoża były niezbędne. Mimo wszystko postanowiliśmy wyruszać natychmiast czyli przed świtem. Podróż mijała bez żadnych nieprzewidywalnych problemów i już następnego dnia o świcie staliśmy przed domkiem owego starca. Ruszyłem do przodu i w czasie drogi skoncentrowałem się na owym człowieku, aby nie dać się niczym zaskoczyć. Otworzył mi drzwi, jednakże zaprzeczył zarzutom przeora. W takim wypadku chciałem, aby ruszył ze mną do niego i wyjaśnił sprawę. Odmówił. zagroziłem, że zaniosę go na własnych rękach lub ciągnąć będę jak psa. Wtargnąłem do domu i przycisnąłem tego starca do ściany – wtedy on krzyknął do mnie, iż koniec moich dni nastąpi w pierwszą letnią noc o pełni księżyca. Z jego ręki trysnęła krew potokiem. Podciął sobie żyły. Kreve’ie Wielki obyś tego psa prostował codziennie w Ogniu Swych Rąk Świętych! Pierwszą rzeczą jaką tylko uczyniłem było przeszukanie jego całego domu, aby znaleźć znaki, które świadczyłyby do jakiego kultu ów pies należał. Jedyne co dojrzałem to dziwnie ułożona podłoga oraz tatuaż czarnego pająka na jego ramieniu.

      Tą sprawę jednak postanowiłem pozostawić bieglejszym w tym ode mnie. Wiązałem na wszelki wypadek owego niewdzięcznika, któren sam się zgładził czym pozostawił moje ręce nieskalane i zarzuciłem na plecy. Zaniosłem go do przeora, który dziękował mi bardzo za pomoc w tej sprawie. Co do klątwy postanowił, iż powinienem udać się do stolicy – Vizimy, aby pod opieką inkwizytora oddać się modłom i w taki sposób klątwę zlikwidować.

      Ponieważ czasu miałem jeszcze dość – razem z Brissem ruszyliśmy, aby towarzyszyć mu w drodze po tego potwora, którego to miał on pozbawić życia. Podróżowaliśmy bardzo spokojnie i nikt przez całą drogę nas nie niepokoił. Jednakże dotarliśmy do wsi dość dziwnej, gdzie próbowano już na stosie pewna kobietę spalić. Kiedy podeszliśmy bliżej okazało się, iż człowiek, który największy miał udział w oskarżaniu owej kobiety trzymał w ręku książkę, lecz był nie piśmienny. Kiedy zażądaliśmy dowodów, sam zląkł się tak, iż uciekł w las. Staraliśmy się rozwikłać tą sprawę na prośbę sołtysa wsi. Okazało się, iż owa kobieta była znachorką i podejrzewano ją o zamordowanie dziecka i kulty nieczyste.

      Aby sprawę szybko rozwiązać zostaliśmy we wsi i czekaliśmy aż cos się wydarzy, albowiem nie mieliśmy żadnego tropu. Oczekiwania jednak nie przynosiły żadnych rezultatów, więc zaczynaliśmy już tracić cierpliwość. Jednakże pewnej nocy usłyszeliśmy krzyk ze stodoły, gdzie przetrzymywana była znachorka. Kiedy dobiegliśmy na miejsce okazało się, iż Zgarb Kowal (ów co chciał znachorkę spalić) jeszcze swych myśli nie odmienił i znów na jej życie naciskał brutalnie. Gdy go związaliśmy wyznał nam, iż cała ta sprawka jest zaplanowana przez niejakiego Wizimira, który nie uzyskawszy miłości znachorki postanowił ją zabić. Dziwny jest to sposób okazywania miłości, lecz cóż nam pozostało, skoro ów szlachetny rycerz czeka na spotkanie w lesie. Wyruszyliśmy w drogę.

      Dotarliśmy na miejsce i kilku chłopów z maczugami ruszyło na nas. Po krótkiej walce wszyscy łącznie z ich dowódcą leżeli porąbani we krwi własnej. Jednakże nie obyło się bez ran – Briss otrzymał dość poważne tak, iż musiał przez tydzień leżeć w łożu pod czujnym okiem znachorki. Kiedy wróciliśmy do wsi znachorka dokładnie opowiedziała nam całą swoją historię i jak przez owego nikczemnika musiała uciekać z rodzinnego miasta i przerwać studia medyczne.

      Ja sam wróciłem na miejsce bitwy, aby trupy pozabierać i pochować jak się należy wedle obrządku i ku chwale Panującego nam Kreve’a. Przez owy tydzień czasu, aby nie lenić się, co sam Kreve potępia, zajmowałem się bieganiem i ćwiczeniami, aby się rozwinąć fizycznie, co miało mnie przygotować do dalszych trudów podróży i walki.

      Gdy już Briss był w pełni sił ruszyliśmy wraz z nim po owego potwora. W tym czasie nie wydarzyło się nic ciekawego. Briss potwora usieczył i został, jak się należy wynagrodzony. Wróciliśmy zatem do Mariboru, aby następnie udać się do Vizimy. Tak też uczyniliśmy.

      W Vizimie jedyne co było godne odnotowania jest to, iż zdjęto ze mnie, dzięki łasce Pana Naszego Kreve’a klątwę oraz to, iż nie jaki czarodziej, któren to niegdyś pomógł Arialionowi zażądał od niego rewanżu. Dał nam trzy konie, oraz pokaźną ilość pieniędzy, a my mieliśmy udać się do Nilfgardu i tam sporządzić dlań notatki na temat kultury, wojska oraz innych temu podobnych wiadomości. Po tłumacza mieliśmy stawić się w stolicy państwa zwanego z Łaski Pana Kreve’a – Cintrą.