My natomiast uznawszy, iż czem prędzej należy się udać do większego miasta nim zima na dobre się zacznie i póki jeszcze szlaki są przejezdne. Zatem udaliśmy się w drogę do Mariboru. Jeżeli mnie pamięć moja ludzka i zawodna nie zwodzi to dotarliśmy tam bez większych problemów.
Jasną rzeczą jest dla rycerza prawdziwego, iż o pieniądzach mówić mu nie sposób. Jednakże, aby nie zaczerniać obrazu mojej historii a oddać ją w jak najlepszym świetle (o co Cię Władco Ognia i Błyskawic proszę) wspomnieć jestem zmuszony, iż środki do życia się nam kończyły i zmuszeni byliśmy poszukiwać jakiegoś zajęcia w zamian za skromne wynagrodzenie. Ja ruszyłem do samego Pana Grododzierżcy, jednakże usłyszałem od niego zaledwie tyle, iż w okolicy nie ma żadnych zajęć godnych rycerza lub wiedźmina. Dlatego niebawem w grupę wdało się rozprężenie tak silne, że każdy to co za słuszne uważał robił.
Osobiście postanowiłem zrobić kilka rzeczy. Przede wszystkim rycerzowi nie godzi się w kolczudze po mieście chodzić albowiem jest to nie tyle gorszące, co ów widok może być odrażający, tym bardziej dla rycerza posłannika. Dlatego też podążając tym tropem zleciłem sukiennikowi wykonanie tuniki oraz płaszcza z kapturem. Obie tkaniny miały być w kolorze ciemnoczerwonym i z herbem Białego Wilka wyszywanym. W taki oto sposób odziałem się przyzwoicie, co było rzeczą nadrzędną, albowiem zima się zbliżała bardzo szybko, a właściwie to już w pełni panowała na szlakach. Drugą rzeczą było kupno odpowiedniej buławy. Jeśli chodzi o ścisłość to jest to młot bojowy, którym po dziś dzień się posługuję. Otóż uwagę należy tu szczególnie zwrócić na konstrukcję owej buławy – z jednej strony posiada ona obuch, który stosować należy przeciwko zbrojom miękkim, lekkim tudzież kolczugom. Natomiast z drugiej strony jest kolec specjalnie kuty na przebijanie płyt. Zakupiłem także sobie mizerykordię, której nie posiadałem wcześniej, albowiem musiałem z Poviss wyjechać bez niej – dlaczegóż? Nie wiem. Następnie postanowiłem zakupić sobie lepszą tarczę. Naturalnie wiadomym jest, iż najlepszą tarczą paladyna jest jego wiara, jednak uznałem, iż oprócz wiary konieczna jest mi także tarcza fizyczna. Kupiłem więc pawęż. Był on dość ciężki jak na moje siły, jednak uważam, iż dobrze się stało, albowiem wtedy ja i moi towarzysze otrzymali doskonałą osłonę przed strzałami.
Kiedy już uzbroiłem się i ubrałem zająłem się innymi rzeczami. Mianowicie dość często odwiedzałem przeora świątyni Niepodzielnie Światem Władającego Kreve’a. Przede wszystkim udawałem się tam, aby oddać cześć memu Panu, co jest moim świętym obowiązkiem. starałem się codziennie tam być. Poza tym skorzystałem z biblioteki przykościelnej, aby poszerzyć swoją wiedzę co do heraldyki, albowiem Ekspansja – Najważniejszy Dogmat Wiary Kreve’a tyczy się nie tylko walki, lecz ekspansji na każdym godziwym i szlachetnym polu rozwoju człowieka.
Odbywałem także wiele bardzo pouczających rozmów z przeorem, dzięki czemu za pośrednictwem Władcy Błyskawic wskazana została mi droga do osiągnięcia większej doskonałości. Otóż uznałem, iż moim największym zagrożeniem jest magia, którą wykorzystują te psy niewierne i złodzieje Mocy Pana Ognia! Dlatego, aby lepiej strzec interesów Mego Pana na ziemi, prosiłem Go codziennie o udzielenie mi błogosławieństwa w postaci ochrony przed magią tudzież wszelakim złym losem.
Co do moich towarzyszy, to wspomnieć mogę, iż Briss poczernił sobie miecz i obnosił się z tym niemiłosiernie, tak iż stwierdziłem, że było to jego wielkim marzeniem. Arialion tymczasem znikał całymi dniami i nie pojawiał się w ogóle – nie wiadomo co robił, gdzie przebywał… jedynie wspominał coś o tym, że się relaksował przez ten cały czas. Co prawda nie chce mi się nawet mu wierzyć, albowiem złodziejowi Wielkiej Energii Kreve’a nie sposób zawierzać.
Sytuacja taka mogłaby trwać dłużej, jednakże groziło to śmiercią głodową. Pieniądze kończyły się bardzo, ale to bardzo szybko. Jeszcze kilka tygodni, a nie mielibyśmy za co zakupić prowiantu. Dlatego razem z Brissem zaczęliśmy bardziej rozglądać się za jakimkolwiek zadaniem. Poza tym źle się dzieje, kiedy pokorny sługa Kreve’a nie rozsławia jego Nieskończenie Chwalebnego Imienia i nie rozwija się, lecz tkwi w całkowitej stagnacji.
Nie pamiętam już dokładnie w jaki sposób otrzymaliśmy to zadanie, jednakże polegało ono na tym, aby udać się o jeden dzień drogi z Mariboru do jakiejś wsi czy miasteczka i tamtejszy grododzierżca zleci nam jakąś pracę. Tak też uczyniliśmy. Jednakże ruszyliśmy w drogę tylko Briss i ja, albowiem Arialion był zajęty relaksowaniem własnego ciała. Wiadomym zatem jest, iż on nie wie, iż praca uszlachetnia. Kiedy byliśmy już bardzo blisko naszego celu usłyszeliśmy bardzo niepokojące krzyki jakiegoś młodego chłopca. Poszliśmy tam czem prędzej i ujrzeliśmy jak trzech zbrojnych znęca się nad małym pacholęciem. Niegodziwością byłoby sprawiedliwości nie wymierzyć. Jeden uciekł po tym jak drugiemu kręgosłup buławą w taki sposób naprostowałem, iż się już więcej nie podniósł. Trzecim Briss się w bardzo podobny sposób zajął.
Jak się okazało – mały chłopiec był synem grododzierżcy, do którego zmierzaliśmy. Ów zacny człowiek był gotów obdarować nas tym, czego sobie tylko zażądamy. Niestety Briss zachował się niezwykle niegodziwie – postanowił, iż chce dziecko-niespodziankę. Następnego dnia żona pana grodu powiła chłopca. Briss zapowiedział, iż stawi się po dziecko za siedem lat. Tego ranka stało się coś jeszcze – otóż Kreve obdarzył mnie łaską swoją i pozwolił mi z jego mocy korzystać w celu ochrony siebie i przyjaciół dobrej sprawie służących. Kreve’ie niechaj Twoja Chwała Brzmi w Sercach Sług Twoich i nie przemija przez wszystkie wieki Twego Panowania.
Zadanie, które nam przedstawiono było następujące: należało jechać do innego pomniejszego miasteczka i odebrać stamtąd pewne glejty, które z kolei trzeba było przywieźć z powrotem do naszego zleceniodawcy. Ponieważ nie opuszczało nas bardzo dziwne przeczucie, iż może to pociągnąć za sobą nieprzewidziane problemy, postanowiliśmy, aby pójść do Arialiona i zaangażować go, aby nasz grupa była silniejsza.
Kiedy już podróżowaliśmy już na samym początku jakiś człowiek na koniu ledwie co napotkany pozdrowił nas i zapytał dokąd zmierzamy. Nie zdążyliśmy mu odpowiedzieć, albowiem ów pies niewierny cisnął w nas jakimś ogniem. Ledwo co zdążyliśmy uniknąć ciosu, to już Arialion leżał spętany jakimś dziwnym kneblem. Niestety ten nędzny robak nie wiedział jak się obchodzić z nieokiełznaną Mocą Kreve’a i niebawem za łaską Najświętszego Pana spadł z konia. Briss szybko podbiegł i przystawił mu miecz do szyi. Pobiegłem za nim. Ów mag bardzo szybko stwierdził, iż został wynajęty przez naszego zleceniodawcę po to, aby nas zgładzić. Pozwoliliśmy odejść czarownikowi, lecz teraz stało się jasne, że za sprawą dziecka-niespodzianki popadliśmy w wielkie niełaski u owego pana.
Jednakże nasz największy problem tkwił gdzie indziej – otóż Arialion odniósł tak poważne rany, iż nie byliśmy pewni czy aby na pewno wytrzyma trudy dalszej podróży. W takim wypadku postanowiliśmy wracać i układać się z owym człowiekiem co śmiał na nas czarownika nasyłać.
Spodziewaliśmy się bardzo chłodnego przyjęcia, nie można było go nazwać ciepłym, jednakże bardzo się cieszyłem, iż nas w ogóle przyjęto. Pomimo, iż kazano nam się czem prędzej wynosić i pokazano nam drogę od siebie, to udzielono pomocy medycznej Arialionowi, a o to nam najbardziej chodziło, a poza tym zapłacono nam za naszą pracę – co prawda nie została ona do koca wykonana, lecz została rozpoczęta. A jak mówią Prawa Kreve’a: „Zapłaty za wykonaną pracę wstrzymywać nie będziesz, albowiem jest to grzech do Ognia Świętego o pomstę wołający”.
Powróciliśmy do Mariboru, aby Arialiona poddać natychmiastowemu leczeniu. Dostał się do jakiegoś szpitala, w którym przebywać miał przez około dwa tygodnie. Tymczasem my sami szukaliśmy sobie innych zajęć. Ponieważ okres dwóch tygodni jest bardzo długi a jak już wielokrotnie wspominałem dla sługi Kreve’a najbardziej nie pożądany jest zastój w jakiejkolwiek dziedzinie, postanowiłem odwiedzać regularnie nie tylko Świątynię, ale także i bibliotekę, w której to zgłębiałem prawa nauki zwanej heraldyką.
Heh…Kennet Jerwill to fanatyk jakich mało a Arialion ma pecha…jak na pamiętnik to bardzo fajne..
Dla mniej wtajemniczonych-ta buława z kolcem z jednej a z młotkiem z drugiej fachowo nazywa się nadziak.