Smokmisja, czyli Powrót Lisa i Skali
Słońce niemiłosiernie paliło piaski pustyni, po których mozolnie poruszały się ruchami Browna dwa punkciki…
– Zobacz, dwa punkciki! krzyknął Lis osłaniając oczy od słońca.
– O rany, ja nie mogę, dwa prawdziwe, matematyczne punkciki! zapiszczała elfka.
– Znaczy się: jest z nami niedobrze. rzekł ponuro Moulder To fatamorgana. Spoglądamy poprzez zasłonę rzeczywistości prosto w matematyczny konstrukt tego świata… mamrotał półprzytomny z gorąca Lis.
– Pogięło cię, to nie fatamorgana. To znaczy, że jesteśmy blisko celu. Mój szósty zmysł mówi mi to.
I rzeczywiście, po chwili minęli tablicę z napisem
ZEROKANIA WITA! Pod spodem, małymi literami, napisane było: „Jeżeli w pobliżu nie ma strażniczki, poczekaj i przygotuj paszport”. Nasi bohaterowie naturalnie zlekceważyli monity, a Lis dodał, że „zwariowały, bo dawno chłopa nie miały”.Lis i Skali znaleźli się tu nieprzypadkowo. Zerokania, jak wiadomo była najlepszym miejscem, jeśli się szukało smoka. Rzadki ten towar był wyjątkowo cenny, a nasi bohaterowie narobili sobie długów i pilnie potrzebowali gotówki. Lis zarządził więc wyprawę w to jakże nieprzychylne i nieludzki miejsce: wysuszoną na wiór, dziką i feministyczną Zerokanię…
– A kto mówił, że życie bohatera jest proste? odparł Lis na uwagę elfki dotyczącą zbliżających się kłopotów.
Coś kurzyło się na horyzoncie.
– Smok? spytał Moulder z nadzieją.
– Gorzej. rzekła sokolooka Skali. To miejscowa straż graniczna. Ostre babki.
I, zaiste, po chwili dojrzeli zieleń mundurów opinających pulchne kształty przysadzistych dziewoj. Na klapach czerwieniały literki SG, a na wypolerowanych pasach błyskał napis „Smok mit Uns”.
– Ausweiss, bitte! krzyknęła najwyższa do elfki lekceważąc Lisa.
– Znasz zerokański? szepnęła Skali
– Nie. I nie moja strata. Niech się uczą! rzekł Lis z wyższością, gdyż uważał Wspólny za język wynaleziony przez Rivów. Był Rivem.
Zerokanki naradziły się szybko.
– Wir mussen skonfiskować twoja bagaż. Na kwarantanna. rzekła najwyższa kalecząc Wspólny i wskazując Lisa.
– Co? Ja? Bagaż? protestował Lis.
– To chyba jakaś pomyłka… próbowała tłumaczyć Skali.
– Wir nie robić pomyłka. uśmiechnęła się Zerokanka. Wy iść z nami do stolica, tam być skład celny, a ty płacić, siostro. dodała złośliwie.
– Nieźleście nas urządziły, siostry. mruknął Lis.
Cóż było robić? Wypatrując smoka ruszyli z Zerokankami.
Wkrótce dotarli do oazy. Widok był niesamowity: setki chłopa uprawiało ziemię, mełło ziarna, haftowało i szyło, a także malowało paznokcie i oglądało ckliwe telenowele.
– Cóż za zdziczenie obyczajów! prychnął Lis.
– Cicho być! zaklęła Zerokanka.
– A gdzie wasi uczeni, dyplomaci, dowódcy, generałowie… Taki Dijkstra, to myślisz, że co?!
– Dijkstra? Dijkstra była kobietą. Imię kończy się na „a”. wyjaśniła cierpliwie niższa i milsza nieco Zerokanka.
– A Faoiltiarna? spytał Lis nie zauważając, że imię elfa też kończy się na „a”. A Milva też?
– Tesh. odparła najniższa, tłuściutka Zerokanka z goblińskim dredem, przypominająca kurczaka w mundurze.
Lis pogrążył się w rozpaczy. Na nic zdały się protesty Skali, przekleństwa Lisa i groźby, że „mają wysoko postawionych przyjaciół w Kaer Morhen”. Mouldera zamknięto w stołecznym więzieniu, a Skali kazano zapłacić potężną karę za samowolny wjazd na teren Zerokanii.
Elfka, po raz pierwszy w życiu, została sama jak palec na tłocznej ulicy, w nieznanym mieście, gdzie nikt, nawet najbliższa grupka grubych facetów skaczących w gumę, nie zdawał się interesować jej losem. I w tym tragicznym momencie, ktoś zagadnął ją spokojnym i poważnym tonem:
– Witaj Skali.
Skali obejrzała się by ujrzeć wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Był inny niż otaczające ich tłumy: nie miał makijażu, ani nawet torebki.
– E… odparła elokwentnie Skali, co wyrażało jej wielką radość ze spotkania z kimś, co prawda nieznajomym, ale znającym jej imię, a do tego przystojnym i męskim jak się patrzy.
– Jestem Rybulozo-1,5-Dwufosforan, ale znajomi mówią mi Ryba. Słyszałem, że masz kłopoty…
– No, tak… westchnęła Skali Lis i ja…
– Wiem rzekł troskliwie Ryba wręczając jej koronkową chusteczkę.
Elfka spojrzała na nią zdziwiona.
– Słyszałem, że cierpisz na nieżyt noska. rzekł niemal czule Ryba.
– Plotki. mruknęła Skali. Paskudne plotki.
– Chodźmy do mnie, porozmawiamy o uwolnieniu Lisa i pokażę ci moją kolekcję owiec wypchanych siarką.
Skali pomyślała, że jest to dość ordynarny podryw ale, z drugiej strony, nikt ją jeszcze na wypchaną owcę nie podrywał. Poszli.
– Czyli przyjechaliście tu na smoka, tak? spytał Ryba, gdy w końcu, po jakichś trzech godzinach, elfka skończyła opowiadać jak poznała Lisa, dlaczego z nim jest i przez co wspólnie przeszli.
– Tak… Lis mówił, że taki smok, to ho, ho i, że obłowimy się na jakieś dwa lata, chyba, że dorwą się do nas novigradzcy poborcy podatków, takie syny! Skali zmełła w ustach przekleństwo.
Ryba zaczął przechadzać się po pokoju.
– Ale w końcu smoki są inteligentne, mądre, twórcze, śliczne, sympatyczne, przystojne zatrzymał się i spojrzał w lustro, zresztą jedno z wielu niektóre nawet bardzo. I świetnie się rozumieją z elfami. Naprawdę!
– Co ty nie powiesz zdziwiła się Skali Lis mówił, że…
– Lis to brutal i nieokrzesany barbarzyńca. żachnął się Ryba. Ty potrzebujesz kogoś innego, bardziej subtelnego, wyrafinowanego… A ja… Ja jestem wolnego stanu. dodał mrugając okiem.
Skali rozejrzała się po komnacie i jej zawartości, a obliczywszy roczny przychód Ryby na jakieś dziesięć tysięcy koron novigradzkich, rzekła:
– Rzeczywiście, jesteś bardziej wyrafinowany niż Lis. I to jakieś dziesięć tysięcy razy. Ale wiesz, najpierw powinniśmy go uwolnić i o wszystkim mu powiedzieć, nie uważasz?
– Ja zawsze uważam. rzekł z powagą Ryba. Masz rację, użyję moich znajomości i uwolnię Lisa. Chodźmy zatem.
Lis tymczasem próbował przekonać uwięzionych razem z nim mężczyzn do wspólnego oporu przeciwko żeńskiej supremacji i założenia Ligi Mężczyzn. „Liga broni, liga radzi, liga nigdy cię nie zdradzi”. Napisał już wstęp do statutu, który przyznawał mu decydujący głos w każdej sprawie i 50 procent ewentualnych łupów.
Niestety, towarzysze niedoli wykazywali zadziwiającą apatię i odsuwali się od niego oddając się szydełkowaniu i pochlipywaniu po kątach nad swym nieszczęściem.
W tej sytuacji Lis postanowił poświęcić się planowaniu ucieczki: przy pomocy łyżki wykopał już 5 centymetrowy podkop i uznał, że jak na pierwszy dzień niewoli, to już coś.
– Wo ist Moulder! krzyknęła strażniczka więzienna.
Moulder udawał, że uczy się szydełkować, został jednak brutalnie oderwany od robótki i wyciągnięty z celi.
– Przesłuchanie? spytał dzielnie Lis.
– Nein uśmiechnęła się złowieszczo puszysta Zerokanka w mundurze oprawcy z dwoma błyskawicami na kołnierzyku wir robić die Operation. Ty być kobieta…
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! krzyk odbił się żałosnym echem od kamiennych ścian twierdzy, zwielokrotnił pośród niezliczonych korytarzy, aż doleciał, niczym tsunami do…
– Tam biją Lisa! krzyknęła Skali i pobiegła w kierunku twierdzy.
Ryba pognał za elfką, wściekle wymachując dowodem osobistym, stwierdzającym, iż „Rybulozo-1,5-Dwufosforan jest prawdziwym, złotym smokiem z ojca smoka i matki oszluzga”. Naturalnie straże nie zatrzymały elfki, która z impetem pocisku z balisty wbiegła, wiedziona nieomylnym instynktem, do sali, w której próbowano poddać Mouldera narkozie. Trzy pulchne Zerokanki usiłowały wytłumaczyć Lisowi, że tak będzie lepiej i, że powinien przestać się wiercić oraz krytykować metodę nie poznawszy jej efektu.
– Lis! krzyknęła Skali wbiegając do komnaty Coście mu zrobiły… siostry?! zapytała złowrogo, wyjmując topór.
Zerokanki przyjęły postawę obronną zasłaniając się Lisem leżącym na stole operacyjnym.
– Skali, dobrze, że jesteś… mamrotał Lis na wpół odurzony środkami nasennymi.
– Spokojnie, spokojnie… rzekł zdyszany nieco Ryba wpadając do sali. ja to wyjaśnię. Rekwiruję tego samca.
– Jeshtsche moment a on być kobieta warknęła rumiana Zerokanka z dredem Ale cósh, Ryba rozkazać, a ordnung muss sein.
Potem, gdy w przytulnym domku Ryby raczyli się winem, a Lis piwem, bo wina i mleka nie trawił, nasi bohaterowie zrozumieli czemu, a właściwie komu Lis zawdzięcza uwolnienie.
– Masz niezłe znajomości, Ryba. rzekł nieco podejrzliwie Lis. Ale wyglądasz mi na faceta.
– Widzisz, Lis zaczął z wyższością Ryba ja mam tu specjalne prawa, bo jestem…
– Smokiem! elfka domyśliła się jak zwykle błyskawicznie.
– Tak. Nie chwaląc się jestem.
– No to jesteśmy w domu. ucieszył się Lis sięgając za pas.
– Widzisz Moulder kontynuował Ryba nie zauważając poczynań Lisa my, to znaczy ja i Skali, chcemy ci coś powiedzieć.
Ryba spojrzał na Skali, która właśnie krztusiła się winem, po dokonaniu tak niezwykłego odkrycia, co czyniło ją niezdatną do rozmowy.
– Chcesz mi powiedzieć, że ty i Skali? zaczął z niedowierzaniem Lis. Ona ze smokiem? Z potworem?
– Źle na to patrzysz, Lis. My smoki, jesteśmy cywilizowane, inteligentne, czułe i subtelne jak mało kto. Przecież uratowałem cię z rąk tych bab, nie widzisz? Smoki to nie potwory: to istoty wyższe, pełne mistycyzmu, boskiego światła i …
Ryba nie dokończył, albowiem Lis w końcu wyjął miecz zza pasa…
Później, gdy w domowym zaciszu po wielokroć wspominali to zdarzenie, Lis lubił wracać szczególnie do momentu skórowania.
– A, opierał się, gad jeden! Com się namęczył… wzdychał
Smok bowiem po decydującym ciosie Lisa zmienił swą ludzką postać na typowo smoczą, mieli więc roboty na co najmniej tydzień. Na szczęście spiżarka Ryby była dobrze zaopatrzona…
Skali natomiast z lubością wspomniała ich, iście konspiracyjny, wyjazd z Zerokanii. Oboje z Lisem przebrali się wówczas za zerokańskie strażniczki, a na wszelkich punktach kontrolnych machali dowodem osobistym smoka, który jakoby znaleźli i jechali oddać go właścicielowi. Smok zaś, nie niepokojony przez nikogo, odbył podróż podzielony na części w jukach i na, zakupionym specjalnie na tę okazję, ośle.
Elfka, wspominając, spoglądała przy tym na swoje nowe buciki ze smoczej skóry, a Lis na przycisk do papieru ze smoczego zęba.
– Skali?
– Tak?
– A pamiętasz… On coś tam mówił, że ty i on… głos Lisa niebezpiecznie zadrżał.
– Plotki. Paskudne plotki. zbyła całą sprawę Skali
Przyszłość, już bez długów, za to z dużą ilością gotowizny, rysowała się różowo. A Moulder był pewien, że kobiety w zielonym będzie omijał szerokim łukiem.
Świetne opowiadanko. Jeśli ktos chce odpocząć od mrocznych i ciężkich klimatów i lubi parodie to znajdzie tu coś dla siebie. Ciekawe zakończenie i kilka sprytnych nawiązań do pewnych osób (to dla uwazniejszych obserwatorów tego co dzieje się na Stronie 😉
Polecam!
Jest to mój ulubiony artykuł z tego działu. Rozrywka na najwyższym poziomie. Niestety mój wzrok nie jest na tyle przenikliwy by dojrzeć w nim drugie dno, o którym mówił Wert (może Wert wyjaśnisz to na Forum?)
Hehehehehehe! Świetne, swietne! Czekam na następną częsć (3)
Morderczu agenci znowu w akcji :D. A gdzie statystyki? ;P
To jest humor na najwyższym poziomie Maro!!!!!!!!!!!
Keep on wrighting!!!!
"ruchy Browna" i "rybulozo-1,5-difosforan" widze że wykształcenie "przyrodnicze" odebrałeś solidne Maro.
I sexmisja….
Jeszcze raz pełen podziwu…
Leśny Dziadek.
Obśmiałem się. Dziękuję.
wypas
Dla mnie bomba! 10!
Poprzedni był lepszy, ale… to wciąż jest genialne
Wspaniałe opowiadanie, jako Twój wierny fan pożądam WIĘCEJ!!!!!!!!
jestes zabojca! prawie umarlam ze smiechu!
czekam na czwarta czesc!
Słabsze od pierwszego ale też dobre. Tylko gdzie wredny MG i Zenek??
Świetne.Elevanderze, pytasz się gdzie MG?Jasne, że jeszcze w szpitalu.