Kickendudendolf
Kontynent. Rok 1238. Temeria. Przedmieścia Dorian. Wczesna jesień. Mała drewniana chatka przy drodze do miasta. Na ganku, głęboko zapadnięty w fotel, siedzi Barckley Els. Wojownik. Członek Wesołej Kompanii.Wdowiec. Ojciec. Dziadek.Pykając z wolna fajeczkę ze zmarszczonymi brwiami przygląda się brązowym spadającym liściom. Drzewa wokół chaty są już prawie bezlistne. Krasnolud w średnim wieku dokładnie opatulił swe nogi kraciastym kocem a na grzbiet wdział brunatną kamizelkę. Zawiał lekki, chłodny wiatr. Na twarzy Wdowca oprócz piwnych oczu i dużego nosa, jakże naturalnego dla zacnej rasy krasnoludów, widać wyraz głębokiej zadumy. Ganek, jak i chatka, tworzą ładną harmonię z zalegającymi wokoło zgniło-żółtymi liśćmi. Zza uchylonych drzwi drewnianego domostwa wygląda zaciekawione dziecko – gołowąs w brązowych portkach i ciemnoczerwonym swetrze.
Chłopiec postąpił kilka kroków, a deski ganku pod jego stopami zaskrzypiały. Dwudziestoczteroletnie krasnoludzkie dziecko zwróciło się z uśmiechem w stronę dziadka. Krasnolud odwrócił się w fotelu i spojrzał na rozczochranego chłopca.
– Dagnarze, mój wnuku, chodź tu do mnie. Opowiem ci baśń, chcesz?
Dziecko nieśmiało skinęło głową i dodawszy „Mhm” poszło w stronę dziadka. Barckley niedelikatnie chwycił wnuka a następnie usadowił go sobie na kolanach. Puścił jeszcze parę kółek z dymu po czym odłożył fajkę na barierkę ganku i wreszcie rozpoczął opowieść:
– Hen, hen, za górami Smoczymi, na dalekiej północy, w krajach, których nazw nawet ja nie znam była sobie kiedyś mała wieś. Ot, taka osada rybacka. Przy wsi było jeziorko, przy jeziorku grota, a w grocie smok. Smok imieniem Kickendudendolf. Ludzie żyli sobie… – dziadek przerwał i pogładził swoją długą brodę.
– Czego się tak na mnie patrzysz wnuku? Przeciem tłumaczył ci co to smok. Taka wielka jaszczurza potwora z zębiskami ostrymi jak brzytwy co ogniem zieje. Ten tu smok akurat zionąc nie umiał – chrząknął.
– A więc ludzie – ciągnął dalej dziadek – żyli sobie nie wiedząc, że smok w grocie obok się czai. Aż pewnego razu smok wychynął ze swej kryjówki i przemówił do zestrachanych wieśniaków. Podał im swe miano, lecz prości chłopi spamiętać go nie mogli więc Kickiem go nazwali. Smoczysko rozeźliło się na to przezwisko, zaryczało i gadało dalej. Zażądał smok aby mu baby z wioski dżemy, powidła i konfitury znosiły, bo inaczej całą osadę puści z dymem. Chłopi się dziwowali, ale jak kazał smok tak zrobili.
Krasnolud splunął siarczyście na ziemie przez barierkę ganku, sięgnął po fajkę i snuł dalej swą opowieść.
– A więc smok przez pół roku zbierał owe konfitury, a gdy już zebrał dość zaczął je wszystkie zjadać. Tak się bydle dżemów najadło, że aż mu się mdło zrobiło. Smok głupi nie był, więc szybko wypił sobie pół jeziorka; od razu mu się polepszyło. Rozgniewali się na niego wieśniacy, bo przecież z jeziorka ryby brali. Chwycili za widły i pobiegli do smoka. Wszedłszy do groty tak mu powiedzieli „Smoku chędorzony”. Ekhm… – tu dziadek udał iż się zakrztusił – Znaczy się tak mu rzekli „Panie Kicku, ty nam wody nie wypijaj bo skąd indziej jadło brać będziem? I jeśli jeszcze raz nam jeziorko wypijesz to cię wypędzimy.” Smok zaryczał, zacharczał, zafukał i kazał sobie dalej dżemy znosić. Znosili mu więc wieśniacy konfitury owe. Aż pewnego lata, gdy smok nazbierał dużo dżemów zaczął je znowu je wyjadać. Zrobiło mu się mdło bardziej niźli przedtem, więc poszedł i wypił całe jeziorko. Chłopi się wściekli! Wzięli widły i hupaj! siupaj! łupaj! cupaj! smoka przepędzili.
Dziadek milczał przez chwilę i zaciągnął się dymem z fajki.
– Tak, drogi Dagnarze, powstała Sucha bez Kicka – rzekł Barckley uśmiechając się serdecznie.
Tekst został opublikowany w Altarze #1 (18.06.2002)
Nawet ładna historyjka tylko, moim zdaniem, troche za bardzo „dynamicznie” zakończona.
Skąd już to znam :)))
całkiem zabawne z pewnością lepsze od Kujaw chociaż pisane w podobnym celu.Bodzio może byś tak pokusił sie o kontynuacje dziejów niektórych bohaterów sagi co?