Zabójca
Mrok spowijał wąskie uliczki miasta. Brzydkiei krzywe budynki o ciemnych oknach wydawały się wymarłe. Krople deszczu, który siąpił już od kilku godzin, powoli spływały po dachach, brudnychścianach i drewnianych drzwiach domostw. Nikt nie odważyłby się wyjść o tejgodzinie na zewnątrz, nikt, komu zależy na własnym życiu. Miasto miało bardzozłą sławę.
Patrzył obojętnie na wodę i błoto na bruku, w świetle ledwie widocznego zzaciemnych chmur księżyca wyglądających ciekawiej niż w bladej jasności dnia.”Błoto… Życie nie jest niczym więcej niż błotem, płynącym leniwie w dółdrogi”, pomyślał. „Czas iść do pracy”.
Wyszedł z wąskiego zaułka między starą gorzelnią a składem trumien, otuliłsię płaszczem i ruszył szybkim truchtem w stronę „Srebrnego lisa”.Karczma w tej chwili mało go obchodziła, miał zamiar wdrapać się poprzylegającym do niej, niskim, drewnianym budyneczku, służącym za stajnię, nadach pobliskiej kupieckiej kamienicy. Drogę do celu zaplanował już kilka dnitemu.
Przed „Lisem” stało kilku mętów, rozglądając się za jakimś łatwymłupem, więc musiał nadłożyć trochę i obejść całą gospodę, by dotrzeć doszopy. Nie mógł teraz pozwolić sobie na ryzyko zwrócenia na siebie uwagi. Cenabyła zbyt wysoka. Kiedy już był na dachu kamienicy rozejrzał się bacznie. Zawalidrogi nie zwróciły na przemykający cień najmniejszej uwagi, nikogoinnego nie zauważył, a czekał ostrożnie ładnych kilka minut. Mógł ruszyćdalej. Pobiegł po śliskich od wody dachówkach, co chwila przeskakując przezzaułki, oddzielające od siebie uśpione budynki. Po chwili dotarł do celu.
Droga, wzdłuż której podążał, docierała do przecznicy, szerokiej, zadbanejalei, a za nią stał ogromny gmach. Znajdował się teraz na dachu ostatniej wrzędzie kamienicy. Strzepnął wodę z płaszcza, po czym usadowił się wygodnie.Teraz musiał czekać, kto wie jak długo. Zaczął się wpatrywać w okno w gmachu, które obserwował tyle razu wcześniej. Miał czas, pełno czasu.
Okno było ciemne, nic się za nim nie poruszało.
Mrok i cień, jego jedyni przyjaciele od tak dawna. Innych nie potrzebował, nigdymu na niczym więcej nie zależało, ponad to, co już posiadał. Nikt zresztą niezwracał na niego uwagi. Może poza tymi kilkoma momentami, kiedy dawano mu dozrozumienia, że jego towarzystwo nie jest pożądane. „Skurwysyny!”,pomyślał. Gdyby chociaż raz spotkać jednego z nich… Pokazałby mu, czego się nauczył w ścieku, w którym go porzucono, by zdechł. Nigdy nie potrafiłdwornie się zachowywać, nawet poprawnie się wysławiać. Był wtedy jedynie kupągówna, w miarę użyteczną, bo potrafiącą używać miecza. Ale teraz! Teraz był kimś! Obawiano się nawet jego imienia! Jego imienia…
Odepchnął od siebie wspomnienia. Miał zadanie do wykonania.
Wydało mu się, że dotychczasową ciszę ciemnego pomieszczenia przerwał cichyszelest, na który zwykły śmiertelnik nie zwróciłby uwagi. Zignorował tennikły dźwięk. Do świtu było daleko.
W pracy trzeba być skupionym na celu, nie można poddać się emocjom. Uspokoiłsię chłodnym rozumowaniem zawodowca. Kiedy do głosu dojdą uczucia, wtedyczłowiek może się zawahać. A to może doprowadzić do porażki. Cel jest celem.Czy jest to brodaty herszt rozbójników, czy piękna elfia księżniczka. Celtrzeba zlikwidować, inhumować, jak to mawiał jego znajomy mag. Ostatnio zbyt często łapał się na tym, że zadawał dwadzieścia pchnięćofierze, której wystarczyło jedno. Przeszłość nie wróci, nie warto się nadnią rozwodzić.
W oknie zapaliła się lampa naftowa. Uważnie obserwował, jak światło przybierana sile, jak wdziera się w niezbadane zakamarki komnaty. Skoncentrował uwagę nasylwetce grubego mężczyzny, który kaszląc sucho podszedł do stołu i nalałwina do pucharu. Jeszcze nie teraz, czasu było dość.
Czasu… Przypomniał sobie ogromny zegar na wieży, który widział kiedyś wstolicy. Przypomniał sobie, co wtedy pomyślał. Że sam jest takim zegarem,skomplikowanym, bezwzględnym mechanizmem, który prze naprzód. Ale jedno ziarnkopiasku w jego trybach było gotowe zniszczyć wszystko, zniweczyć każdy trud.Postanowił wówczas, że nigdy nie dopuści do siebie żadnego ziarnka. Często myślał o swoim życiu, zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma przed sobążadnego celu. Może jeśli napotka to ziarnko piasku zegar pęknie, ale cośpozostanie, coś, co będzie posiadało powód, dla którego warto by było trwać.Obawiał się tego, ale jednocześnie miał nadzieję, że się to wydarzy.
Gruby mężczyzna dopił wino i ostrożnie, sapiąc głośno, położył się nawielkim łóżku z baldachimem.
Wstał, odrzucając płaszcz. Zlecenie należało wykonać, a na lepszy moment niebyło co czekać. Bezszelestnie zeskoczył z dachu i ruszył w stronę gmachu. Mroki cień, jego jedyni przyjaciele podążyli tuż za nim.
Gdzieś w górze, nad miastem, w zimnym powietrzu nocy tańczyła zakapturzona postać.
Czy ty Shade żes sie czasem nie zakochał, albonie zagubił kolego i swoich uczuć, rozterek i przemysleń nie przelewasz na papier… to jest… na bity ??? hmm ??? nie mówię, że to coś złego… bynajmniej… podobaja mi sie introspekcje twoich bohaterów… może ta nie jest taka wyrazista jak elfa, ale to w końcu zabójca…;) Ogólnie podoba mi sie co piszesz… ma to jakąś wartość… przynajmnie dla mnie… może dlatego, że podobnie myślę…