Ten krótki tekst opowiada o bohaterze, którego poznaliście już w poprzednim opowiadaniu. Uważni czytelnicy pamiętają, że Mori wędrował przez około 20 lat po Kontynencie. Poprzednio nie napisałem o tym nic. Teraz dla zainteresowanych przygodami elfa zapraszam do przeczytania poniższego tekstu.

Gdy Mori odszedł od Hasoer’a, rozpoczął nowy okres w swoim życiu. Postanowił nie wracać wspomnieniami do tamtych dni, które pozostały w jego wspomnieniach i zostawiły trwały uraz do cesarza – w skutek jego decyzji musiał opuścić Mamelodie.

Vici nie odwracał się za siebie, zrobił to tylko raz, gdy przekroczył Albe. Udając się w dalszym ciągu na północ doszedł do pewnej wioski. Żyli tam ze sobą ludzie, elfy i gnomy. Rasa nie była tam istotna, wydawało się to nie możliwe, ale tak było na prawdę. Mori postanowił zamieszkać tam. Wykupił trochę ziemi na własność, szybko wybudował dom. Miecz powiesił na ścianie, służył mu od tej pory jako ozdoba, zbroje odłożył do szafy. Wioska, w której zamieszkał nazywała się Madgar. Założył w niej zakład kowalski, tylko tym razem rzadziej przychodziły zamówienia na miecze czy topory, teraz głównie robił motyki, szpadle, kosy. Szybko nauczył się łączyć drewno z metalem, tak, aby dobrze ze sobą współdziałały. Mieszkańcy Madgaru polubili Mori’ego, on też polubił to miejsce, chciał tu zostać, ale miał pecha. Do wioski przyjechał herold, który ogłosił nabór do wojska. Samo ogłoszenie nie wywarło u elfa złych odczuć, ponieważ było głośno w okolicach o nadciągającej wojnie. Przeraziło go jedynie fakt, że i on musiał się zgłosić do wojska. Nie chciał tego, postanowił znowu uciekać. Miał wątpliwości, co do tej decyzji, ale później nie żałował. Ponownie wziął miecz, zbroje, osiodłał konia i wyruszył przed siebie. W jakim kierunku? Stamtąd skąd wiał wiatr, czyli na północ.

Przez kilka dni podróżował sam, lecz na szlaku spotkał innych uciekających przed poborem. Złączyli się w grupkę, było ich 4, w tym Mori. 2 Ludzi, na dodatek bliźniacy. Jeden nazywał się Honex, a drugi Xenoh. W owej drużynie był jeszcze pół elf, zwali go Nenkat. W grupie było im łatwiej i bezpieczniej podróżować. Wiele razy zdarzały im się potyczki z dzikimi zwierzętami, a nawet z agresywnymi złodziejami. Mori wykorzystywał swoje umiejętności bitewne, szlifował się i nabierał wprawy. Nie chciał uczyć swoich towarzyszy tej sztuki, obawiał się, że mogą ją wykorzystać przeciwko niemu. Nie zaufał im do końca. Gdy dogonili karawanę Mori opuścił swych towarzyszy i przyłączył się do kupców.

Podróż z handlarzami była spokojniejsza. Wieczorami wszyscy siedzieli przy ogniskach i opowiadali kawały, grali w karty i snuli najróżniejsze opowieści. Podróżował tak około dwóch miesięcy. Bardzo dobrze wspominał ten etap podróży. Zapoznał się z kupcem ze stolicy cesarstwa, Mori nauczył się podstaw handlu i ekonomii. Bardzo łatwo nawiązywał nowe znajomości, lecz nie chciał się łączyć z nikim emocjonalnie, ponieważ wiedział, że nie będzie mógł zostać tam gdzie jest cel kupców. Przed miastem Darn Ruach Mori ponownie udał się na północ. Ale tym razem już nie sam. Ponownie spotkał karawana kupiecka, ów ekspedycja handlowa miała na celu zawiązanie stosunków gospodarczych z Nordlingami. Vici nie był do końca pewien czy po winien udać się aż tak daleko na północ. Dlatego zatrzymał się w Baccali. W owym mieście nie było dobrze. Na ulicach panował głód. Wielu ludzi oraz nieludzi mieszkało w slumsach na obrzeżach miasta. Slumsy były siedliskiem chorób, zła oraz kradzieży. Nikt nie był tam bezpieczny. Mordy zdarzały się tam zbyt często. Policja nie mogła sobie z tym poradzić. Burmistrz miasta miał na głowie bardzo wiele problemów, zła infrastruktura powodowała, że sektor gospodarki był opóźniony. Burmistrz miasta Baccali objął urząd tydzień przed przybyciem Mori’ego do miasta. Mer postanowił odmienić wizerunek miasta, otoczył się wieloma specjalistami, którzy doradzali mu, jak, co i gdzie ma budować czy modernizować.

Mori zatrzymał się w gospodzie „Pod Okrągłym Brzuszkiem”. Bardzo dawno nie spał na łóżku. Ten zajazd wydawał mu się pięcio gwiazdkowym hotelem. Na ścianie baru umieszczone było ogłoszenie, brzmiało jakoś tak:

„Burmistrz Mario Zico poszukuje ludzi wykształconych, umiejących rozwiązywać problemy, a także robotników. Wynagrodzenia wysokie, zależne od wykonywanej funkcji. Na przesłuchanie zapraszamy wszystkich chętnych do ratusza miejskiego. Dziękuje.”

Mori pomyślał, że może tu trochę dłużej zabawi i pomoże wyjść z kryzysu gospodarczego miasta. Zgłosił się na przesłuchanie. Z pośród wielu obywateli, Mori znalazł się w gronie wybranych. Zajął się usługami. Zico rozporządzał mądrze i energicznie. Wszystko szło dobrze. Ale tylko do pewnego momentu. „Nowy ład” wprowadzany przez burmistrza i jego popleczników nie pasował wielu ludziom. Po 9 miesiącach piastowania urzędu „głowy miasta” Mario Zico był w ogromnym niebezpieczeństwie. Mori stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi burmistrza. Akurat tego dnia Zico, Vici i jeszcze 3 współpracowników udali się do łaźni, aby oblać reformy, które zmierzały w dobrym kierunku. Na ten dzień czekał klan rodzinny, któremu nie podobały się zmiany. Rodzina ta nazywała się Salvatore. Na czele rodziny stał Vito. On i jego cosiglori zaplanowali zamach na burmistrza. Wiedzieli, że tego dnia, Zico udał się do łaźni. Morderstwa miał dokonać słynny płatny morderca, Aning Nioxx. Gdy Zico i Mori opuścili pozostałych towarzyszy do akcji wkroczył Aning.

Na ulicy było ciemno, wiał silny wiatr. W powietrzu wisiał smród końskich odchodów. Niebo było zachmurzone, wilki wyły do księżyca, a Nioxx czekał na dogodną chwilę, aby zaatakować. Burmistrz i Vici trochę podchmieleni, ale nie pijani, nie przestrzegali ciszy nocnej, wracali około godziny 3 nad ranem, śmieli się, a nawet krzyczeli pod wpływem zadowolenia z siebie i swej pracy. W pewnym momencie Mori usłyszał jak kamień spada z dachu, burmistrz nie słyszał, ponieważ jest człowiekiem, Vici spodziewał się najgorszego. Nie zauważalnym ruchem wyjął sztylet własnej roboty, trzymał go w rękawie. Ostrzegł Zico, że mogą być kłopoty. Właśnie w tym momencie zza budynku wyskoczyło 3 ludzi. Zażądali od nich pieniędzy oraz biżuterii, okazało się, że to byli zwykli złodzieje. Mori poradził sobie z napastnikami. Vici nie za dobrze widział w nocy, ale lepiej od ludzi. W ten sposób Nioxx nie mógł wykonać zadania. Burmistrz i Mori w biegu udali się do domów. Woleli jak najszybciej opuścić tą ulice.

Dwa dniu później odbywały się „Dni Zbóż”. W mieście było pełno kwiatów, stragany wypełnione po brzegi, liczni znani bardowie i wędrowni artyści. Zico oficjalnie rozpoczął te dni przemówieniem. Zapowiedział dalsze reformy, obiecywał poprawę, zapewniał, że przestępczość zmaleje i wzrośnie dobrobyt w mieście. Ludzie ufali burmistrzowi i popierali go w 100%. Gdy zaczęły się oklaski na cześć burmistrza, zdarzyło się cos strasznego, Zico zalany krwią upadł i już więcej nie wstał. Mori dobiegł najwcześniej, stał najbliżej, zauważył, że szyja burmistrza jest poszarpana i rozdarta na pół. Gardło przebił bełt. Morderca stał na wprost podium, na którym stał Mario. Można było to poznać po usytuowaniu bełtu. Mori nie zastanawiając się zbytnio zaczął krzyczeć najgorsze przekleństwa, jakie tylko znał. Wziął do ręki ozdobny miecz, który wisiał u jego boku, zaczął min wymachiwać. Namawiał tłum do gonitwy za zabójcą, wiele ludzi rzuciło się w kierunku, w który wskazał Vici. Tłumem kierował Mori, on sam biegł na czele. Po kilku minutach Vici ochłonął, zaczął trzeźwo myśleć. Porządkowym kazał szukać dalej zabójcy, a sam przemówił do tłumu. Zapowiedział jutrzejszy pogrzeb burmistrza, a sam mianował się jego następcą. Obiecał kontynuacje dzieła byłego burmistrza Mario Zico. Na znak żałoby na lewej ręce nosił czarną przepaskę.

W pochodzie pogrzebowym uczestniczyło wiele ludzi, było ich setki, wszyscy ubrani na czarno. Całe miasto opustoszało, mieszkańcy nie byli pewni czy Mori podoła zadaniom, które wziął na swoje barki. Jednak nie każdym podobała się decyzja o kontynuacji planów byłego burmistrza. Aning Nioxx miał kolejną robotę.

Mori pracował bardzo intensywnie, całymi dniami siedział w biurze, decydował o najważniejszych rzeczach, organizował konferencje, na których omawiał ustawy, projekty i inne papierkowe sprawy. Po dwóch tygodniach bardzo intensywnej pracy elf mógł chwile odpocząć. Nie opuścił biura, nadal w nim przebywał, ale udał się do sąsiedniego pokoju. Zamierzał tam się przespać, lecz najpierw opróżnił kufel zimnego piwa. Mori położył się w łóżku i od razu zasnął, noc była cicha i przyjemna, księżyc dawał dużo promieni, gwiazdy błyszczały na bezchmurnym niebie. Idealna noc na spacer z kochanką. Zanim elf położył się do łóżka zgasił świece w swej izbie. To był znak dla Nioxx’a.

Aning bezszelestnie wszedł do pokoju, zostawił otwarte drzwi, rozejrzał się, a następnie wolnym krokiem przesuwał się w kierunku Vici’ego. Mori spał na brzuchu, zabójca wyciągnął sztylet, szykował się do podcięcia gardła śpiącemu burmistrzowi. Nagle Mori wstał i poszedł do ubikacji, udzieliło się piwo, które wypił. Nioxx zdążył pochylić się, tak, aby nie zrobić hałasu i pozostać niezauważonym. Potrzeby fizjologiczne burmistrza pokrzyżowały plany Aning’owi. Zmęczony i zaspany mer nie zwrócił uwagi na to były otwarte drzwi, a w powietrzu wisiał zapach ziół fajkowych. Mori wolnym krokiem skierował się z toalety do łóżka, ale nie doszedł. Przeszkodził mu w tym Aning. Morderca pociągnął elfa za nogę, co spowodowało upadek burmistrza. Vici upadając zahaczył o stół, zwalił wszystkie rzeczy znajdujące się na nim. Piękny zabytkowy flakonik z kwiatami zbił się, stos kartek znalazł się na podłodze, a sam stolik przewrócił się. Nioxx wstał, w każdej chwili był przygotowany do morderstwa. Mori w jednej chwili otrzeźwiał, a całe życie przeleciało mu przed oczami. Przez jego mózg przeszedł jakiś impuls, który kazał Vici’emu wyjść z tego cało. Jedynym pomysłem, jaki przyszedł do głowy Mori’emu, było rozpoczęcie dialogu. Burmistrz pytał się, dlaczego? Nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie. Ale powiedział coś innego. Zanim to zrobił pochylił się nad elfem i wyszeptał kilka słów do ucha. O ile dobrze pamiętam powiedział coś takiego:

„Nie mam do ciebie żadnych osobistych urazów. W zasadzie nie zabijam elfów, bo sam min jestem, ale ty jesteś wyjątkiem. Zabije Cię szybko i bez boleśnie, tak abyś nic nie poczuł.”

Gdy skończył mówić odchylił się do tyłu, chciał zamachnąć się, ale nie zdążył. Mori podniósł z podłogi rozbity flakonik i uderzył Aning’a w lewy łuk brwiowy. Wazonik rozbił się doszczętnie na głowie zabójcy. Nioxx’a zalała krew. Jedna ręką złapał się za oko, a drugą pchnął na oślep Mori’ego, nie trafił go tak jak planował. Sztylet rozciął lewy bok elfa, ale to było tylko zadraśnięcie. Krew zmobilizował Mori’ego do ucieczki. Najpierw odepchnął Aning’a, a potem zaczął uciekać. Wyjście przez okno nie wchodziła w rachubę, znajdowali się na 3 piętrze. Musiał biec schodami. Nie poruszał się tak jak by chciał, zraniony bok krwawił i bardzo bolał. Aning wiedział, że jeśli Mori wyjdzie z budynku to praca pójdzie na marne. Rzucił się za nim w pościg. Kilka razy potknął się, ponieważ nie mógł patrzeć pod nogi, jego zranione oko już nie funkcjonowało. Nioxx z kieszeni wyciągnął dmuchawkę, coś włożył do środka, gdy dobiegł do schodów zobaczył Vici’ego. Wycelował w korpus, a następnie mocno dmuchnął. Mori zwolnił trochę, ale dalej biegł. Aning nie ocenił dobrze odległości od pierwszego schodka i stoczył się na dół. Dzięki temu „dobry” elf uciekł z budynku, skierował się do swego przyjaciela.

Mag nie mieszkał daleko. Zbudził go ze snu. Czarodziej pomógł burmistrzowi wejść na szczyt wieży. Amber od razu wziął się do opatrywania i leczenia elfa. Mori stracił przytomność.

Obudził się po 3 dniach. Pierwsze, co zobaczył to piękne malowidła na suficie, pomyślał, że jest w niebie, ale gdy się rozejrzał ujrzał Amber’a. Nie wiedział zbytnio, co się dzieje, pamiętał jedynie ucieczkę i zbity flakonik. Mori majaczył w czasie snu. Dzięki temu czarodziej miał już zarys wydarzeń, ale gdy elf zbudził się mag zażądał od niego wyjaśnień. Vici nie wiedział prawie nic, tylko tyle, że niedoszły morderca jest elfem. Czarodziej chciał wiedzieć jak udało mu się uciec. Prowadził kronikę miasta. Umieszczał w niej najważniejsze wydarzenia, mające znaczenie historyczne dla przyszłych pokoleń. Elf nie miał jeszcze sił, aby się sprzeciwiać. Leżał jedynie, modlił się do bogów o szybkie wyleczenie ciała. Po niecałym tygodniu po przebudzeniu modlitwy zostały wysłuchane. Oczywiście to nie siła bóstw tylko Moc Amber’a sprawiła, że Mori był już całkiem sprawny. Elf dużo myślał nad swą przyszłością. Wiedział, że jeśli nadal będzie piastował urząd burmistrza to zamachy będą się powtarzać dopóty dopóki nie odniosą skutek. Nie przestraszył się. Postanowił wrócić do pracy. Po prawie dwu tygodniowej nie obecności w biurze, w domu, na ulicy wszyscy bardzo zdumieli się, gdy ujrzeli Mori’ego. Cyngle pana Salvatore od razu poinformowali go o zdumiewającym powrocie. Aning jeszcze nie wrócił z uzdrowiska, w którym leczył obrażenia od Vici’ego. Zanim pojechał do Nawii opowiedział panu Vito wszystko dokładnie. Capo był przygotowany na ponowne spotkanie z Vici’m, ale nie podejmował żadnych środków mających na celu unicestwienie burmistrza. Salvatore przygotował plan…

Sead, gdy zauważył Mori’ego był bardzo zdziwiony i jednocześnie zadowolony. Po mieście krążyły pogłoski, że burmistrz uciekł, umarł, a nawet, że powiesił się w swym pokoju. Tą ostatnio za każdym razem dementował Sead. Zastępca burmistrza zażądał od przełożonego wyjaśnień. Mori kolejny ponownie musiał opowiedzieć wszystko co pamięta. Po kilku minutach namysłu postanowili zorganizować oddział specjalny, mający na celu ochronę burmistrza. Ten ruch przewidział Salvatore. W ciągu 30 minut od ogłoszenia oferty Salvatore miał już ekipę. Składała się z 20 ludzi. Od tamtej pory ochroną burmistrza zajmowała się: „Tymczasowa Agencja Ochrony”. Ani Sead, ani Mori nie wiedzieli, że TAO jest pod pełną kontrolą mafii. Vito nie planował już uśmiercać burmistrza. Postanowił „poprosić o współprace oraz konsultowanie decyzji związanych z przyszłością miasta.” Gdy prezes TAO złożył ofertę Vici’emu ten bardzo zdenerwował się. Elf wiedział, że w walce z Salvatore nie miał najmniejszych szans na wygraną. Wprowadził kilka ustaw ograniczające władze burmistrza, ustanowił rządy parlamentarne. Swojego zastępcę mianował nowym naczelnikiem. Sead’owi przekazał stertę dokumentów, przemyśleń zapisanych na kartce oraz ustaw. Papiery dotyczyły rozwiązań. Odpowiadały na pytanie, jak? A Vici po tajemnie opuścił Baccali’e. Udał się na północny wschód. W Baccali spędził około 15 miesięcy.

Mori wędrował z kupcami, handlarzami niewolnikami. Nawet kupił jednego. Jego nowy nabytek nazywał się, albo przynajmniej tak chciał żeby go nazywać, Lipanau. Elf obiecał za kilka lat ofiarować wolność niewolnikowi. Lipanau okazał się wiernym i lojalnym sługą. Podróżowali przez lasy, góry a nawet zdarzyło im się dojść na pustynie. Obaj byli na niej pierwszy raz. Niewolnik nauczył elfa jak przetrwać w lesie, które korzonka nadają się do skonsumowania, a które mogą posłużyć jako trucizna. Choć wiele okazów niektórych roślin widział pierwszy raz w życiu. Vici często wypytywał się o przeszłość Lipanau. Ten jednak nie chciał zdradzić, kim jest. Powiedział jedynie, że pochodzi z dalekiego kraju i że wszystkiego nauczyli go rodzice oraz opiekunowie. Niestety nie umiał wskazać kierunku, w jakim należałoby się udać, aby odwiedzić ten kraj. Podróżowali już ze sobą bardzo długo. Około 15 lat. W tym czasie nie wydarzyło się nic godne uwagi. Kilka potyczek, dłuższe i krótsze postoje w różnych miastach. Słuch o nich zaginął…

W podczas jednego z postoi Lipanau musiał się odlać, Mori dorzucił do ogniska trochę drewna, miecz położył obok swego posłania, a sam siedział na pieńku. Elf wsłuchiwał się w melodie, które grały drzewa, szum liści wzbudzał w nim spokój, opanowanie, mógł się odprężyć. Nagle wiatr ucichł zupełnie. Świerszcze przestały grać, a niebo zrobiło się czarne jak atrament. Nie było widać ani księżyca, ani gwiazd. Do obozu powrócił niewolnik. Obu mężczyznom wydało się to bardzo dziwne. Lipanau usiadł obok elfa. Tak jak Mori przygotował swój miecz, siedzieli i czekali. Na co? Tego nie wiedzieli. W powietrzu nagle było można poczuć dziwny zapach, nie umieli go zidentyfikować. Nagle poczuli ciarki na plecach i zimny powiew wiatru. Obaj zerwali się na nogi i ustawili się w pozycji obronnej. Postali w tej pozycji kilka chwil, wiatr ucichł, a następnie usłyszeli kobiecy głos. Ujrzeli kobietę, widzieli tylko jej zarys, wydawało się, że unosiła się w powietrzu kilkanaście centymetrów nad ziemią. Kobieta powiedziała:

„Nie bójcie się mnie dobrzy ludzie. Przyszłam się ogrzać przy ognisku. Nie zrobię wam krzywdy. HaHaHa!!!”

Demoniczny śmiech sparaliżował Mori’ego i Lipanau. Gdy chcieli się ruszyć nie mogli, nawet język odmawiał posłuszeństwa. Elf zoriętował się, że zostali zaczarowani. Nie mógł się podzielić tą wiadomością z niewolnikiem, który stał się jego Ponownie usłyszeli głos kobiety:

„Mam dziś dobry humor, dlatego nie zabije was obu od razu. Jednego z was będę torturować, a drugiego zabije mój pupilek.”

Kobieta wyjęła z kieszeni monetę, rzuciła w górę. Złapała ją. Popatrzyła na Lipanau i powiedziała, że on zginie pierwszy. Kobieta machnęła ręką, niewolnik znalazł się w połowie drogi dzielącej Mori’ego od kobiety. Elf poczuł coś w rodzaju ręki, która trzymał go tak, aby mógł oglądać to, co się dzieje z niewolnikiem.

Lipanau stanął w płomieniach! Krzyczał niemiłosiernie. Ogień pojawił się tak nagle jak znikną. Człowiek nie miał już nic na sobie. Mimo, że było bardzo ciemno elf widział wszystko, domyślił się, że pomogła mu w tym ta suka, co zabijała mu przyjaciela. Lipanau wisiał w powietrzu, ramiona były rozłożone, wyglądało to tak jak by był przykuty do krzyża. Kobieta podleciała do niewolnika i zaczęła wyrywać wszystkie kończyny i palce. Robiła to bardzo długo, niewolnik stracił przytomność. Pozostał sam korpus, głowa i genitalia. Mori nie chciał patrzeć się na te tortury, lecz nie mógł odwrócić głowy. Zjawa swymi pazurami oskalpowała człowieka, razem z włosami wyrwał też trochę czaszki i mózgu, który po chwili wypłynął sam. Kobieta chwyciła niewolnika za narządy płciowe, zgniotła je. Tym procesom towarzyszył nieustanny demoniczny śmiech. Ostatnie to, co zrobiła, to wyrwał serce Lipanau, a potem zjadła je! Mori poczuł coś w sobie. Nie wiedział, co to jest. Ale bariera, która go trzymała pękła. W oczach było widać wściekłość. Sięgnął po miecz, spojrzał w klingę i przeczytał widniejący na niej napis:

„Hen glaeddyw, Hen Ichaer!

Ard folie !

Aen’drean va, eveigh Aine !

Aen’drean va, eveigh Aenye!”

Mori rzucił się na kobietę. Była kompletnie zaskoczona atakiem elfa. Sądziła, że nie uda mu się uwolnić z pod wpływu jej zaklęcia. Popełniła błąd. Vici ciął z dołu. Zjawa zdążyła uniknąć w ostatniej chwili ostrza. Elf napierał dalej, z coraz to większą zawziętością. Poranił jej nogi, kobieta był bez silna. Usiłowała wzlecieć do góry, ale nie mogła bo Mori ściągał ją na dół. Porwał jej sukienkę prawię całą. Mori nie słabł, a wręcz przeciwnie, atakował coraz to szybciej, dokładniej i z elegancją. Ona nie miała szans w konfrontacji z elfem i jego magicznym mieczem. Po kilku ciosach, które spowodowały „przymusowe lądowanie”, Vici dokończył dzieło zniszczenia. Uciął jej głowę. Nie zakończył jednak machania mieczem. Jej ciało było rozerwany na małe kawałeczki. Zanim umarła wyszeptała z wielkim trudem kilka słów. Mori pod wpływem furii nie domyślił się, że to czar. Za jego plecami ukazał się 4 metrowy zielony smok!

Smok ział ogniem w górę, chciał pokazać Vici’emu jaki jest straszny, ale nie poskutkowało. Zwierze machnęło ogonem. Elf zdążył uniknąć tego ciosu, a nawet „oddał” smokowi. Po kilku nie skutecznych atakach, smok zezłościł się! Zioną ogniem prosto w Vici’ego! Ten nie uciekał. Ustawił miecz w pozycji obronnej i odbił fale ognia! Szybko przeszedł do kontrataku. Pchnął mieczem prosto w czarne serce smoka. Zwierze wydobyło z siebie resztkę sił i ryknęło! Hałas był tak nie prawdopodobny, że aż wybudził Mori’ego z transu. Elf nie pamiętał zbyt wiele. Zauważył tylko zabitych wokół siebie, sam był cały we krwi, nie wiedział czy to krew jego czy kogoś.

Z Lipanau nic nie zostało, tylko mokra plama. Mori nie miał ochoty siedzieć i patrzeć na morze krwi wokół niego. Osiodłał konia i od razu przeszedł w cwał. Gdy odjeżdżał miał łzy w oczach, kolejny raz musiał uciekać i pozostawiać za sobą ludzi, do których się przywiązał. Postanowił już nie uciekać. Chciał niszczyć zło które było na świecie. Stał się kimś w rodzaju Wiedźmina, zabijał stworzenia, które siały panikę wśród ludzi, a także samych ludzi. Po kilku egzekucjach stał się sławny, zabił wielu zbójów, morderców. Doprowadzał ich, także do sądów. W ten sposób zarabiał na życie. Po kilku latach stał się sławny. Ta sława mogła przynieść mu kres życia, a czy przyniosła dowiecie się niebawem… .